Z Marianem Kasprzykiem, mistrzem olimpijskim, o tym, co w życiu jest największym sukcesem rozmawia Natalia Podosek.

Jesteś bokserem, mistrzem olimpijskim, wielokrotnie stałeś na podium, a w 1964 r. wywalczyłeś  złoty medal w Tokio… Jednak często powtarzasz, że najważniejsza walka, którą wygrałeś rozgrywała się o wiarę. Jak ona przebiegała?

Trwała długo. Wszystko zaczęło się od choroby raka przełyku i związanej z nią operacji. Miała ona odbywać się w Katowicach Ligocie. Na początku wydawało się, że czeka mnie tylko zabieg, a później okazało się, że nowotwór zajął cały organizm. Jednak dzisiaj mogę powiedzieć, że dziękuję Bogu za chorobę.

Dlaczego za chorobę? Jeżeli ludzie czegoś Ci zazdroszczą to odniesienia sukcesu w boksie, stanięcia na podium, złotego medalu

Jak leżałem na stole operacyjnym, to mówiłem do siebie: „No widzisz jak cię dostało…” (śmiech) Ale przed operacją wyspowiadałem się i to był moment zwrotny w moim życiu. Nie spowiadałem się od trzydziestu lat, bo miałem tylko ślub cywilny. Jednak, gdy człowiek stoi przed operacja, która nie wiadomo jak się skończy, to zaczyna szukać Boga. I wtedy właśnie postanowiłem pójść do spowiedzi do pewnego zakonnika. A on za trzydzieści lat grzesznego życia dał mi tylko jedną pokutę - odmówienie dziesiątki różańca! A ja się wcześniej śmiałem z osób modlących się na różańcu– klepią, klepią i nic. Gdy później odprawiałem tę pokutę to akurat żona poszła do siostry i dom był pusty. Nie umiałem odmawiać różańca i w ogóle tak mało się modliłem, ze w ogóle zapomniałem podstawowych „formułek”, więc  wyszukałem tą modlitwę w książeczce. I jak zacząłem go odmawiać to nie mogłem przestać… I tak modliłem się dwie godziny. A potem na operacji okazało się, że prawie wszystko musieli mi wyciąć – zajęta była śledziona, przełyk, żołądek. Ja jednak nadal żyję! I później uświadomiłem sobie, że dzień operacji przypadł na 8 grudnia –  Święto Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Po tym wydarzeniu już codziennie modliłem się dwa, trzy części różańca dziennie. I ciągle połkałem. To było takie oczyszczenie. Jak się modliłem to przed moimi oczami stawały moje grzechy i to jak żyłem przed nawróceniem. I wtedy bardzo płakałem, że mogłem w taki sposób postępować. Do trzech lat codziennej modlitwy na  różańcu poczułem jakby Duch Św. do mnie przyszedł. I wtedy dopiero zacząłem płakać! Po jakimś czasie to przeszło, chociaż do dzisiaj czasami w czasie modlitwy płyną łzy, ale na początku te potoki łez musiały oczyścić moje serce.

Czy coś zmieniło się w Twoim życiu przez to, co wielu nazywa „klapaniem zdrowasiek?

Wszystko się zmieniło. To jest tak jak w sporcie – musisz ćwiczyć. I kiedy zacząłem regularnie się modlić to poczułem, że prowadzi mnie Duch Święty. Wielu mówi mi czasami, że to albo to mi się udało…. A ja im odpowiadam, że się nie udało, ale tak mnie poprowadził Duch Święty. Bo jak się człowiek modli to właśnie tak jest. Wszystko jest w rękach Pana Boga. Kiedyś tego nie rozumiałem, ale teraz często powtarzam: „Panie Boże pomóż mi i rób ze mną co chcesz!”. I wtedy czuję taką wewnętrzną wolność i spokój.

Masz już za sobą wiele lat życia. Patrząc wstecz jak  je oceniasz?  Jakby ktoś zapytał się, co uważasz za swój największy życiowy sukces, to co byś mu odpowiedział?

Powrót do Pana Boga, bo to  sięga w wieczność. Wszystko inne – sukcesy, sława –  przynoszą Ci chwilowe zadowolenie, a potem pozostaje pustka. I pojawiają się różne załamania, alkohol… Sukces w porównaniu do odnalezienia Boga w ogóle się nie liczy…. Naprawdę się nie liczy. To się dopiero da w pełni zrozumieć, jak się doświadczy Boga. Sukces nic nie daje. Teraz, co największego pozostało z odniesionych sukcesów to możliwość oddania złotego medalu w wotum wdzięczności Matce Bożej na Jasnej Górze.

Co byś powiedział młodym ludziom, którzy pytają o to,  jak odnieść sukces w życiu?

Aby odnieśli taki jak ja teraz sukces – żyli z Panem Bogiem, opierali się na Nim. To jest sukces! Wszystko inne jest chwilowe. Jak ktoś boi się śmierci, to się go pytam, czy kocha Boga. A jak się Go kocha, to czego  się bać?  Przecież w śmierci przyjdziesz do Niego! Sukces jest próżny, bo można mieć pieniądze i wszystkie inne dobra, a za chwilę stanąć twarzą w twarz ze śmiercią. A ludzie o tym nie myślą.  

Jesteśmy w okresie Świąt Bożego Narodzenia, które dla większości osób głównie wiążą się z przedświąteczną gonitwą, migającymi wystawami sklepowymi i „miłą atmosferą”… a przecież „ Bóg narodził się w betlejemskim żłobie, ale biada jeżeli nie narodzi się w Tobie” jak powiedział Adam Mickiewicz… 

Przed światami robi się mnóstwo zakupów,  a raczej należałoby się postarać o to, aby być bliżej Boga, bo zakupy są tylko częścią tradycji, a Bóg jest Bogiem… A jak w człowieku narodzi się Bóg to człowiek jest radosny. W okresie Świąt jeszcze mocniej modlę się za bliskich, także za moja zmarła żonę …. I  wewnątrz człowieka rodzi się pokój. Przed nawróceniem nie przyjmowałem komunii świętej i wewnątrz czułem pustkę. A teraz wciąż mam Jezusa w sercu. Czasami ktoś mi mówił, że dlatego tak szybko podźwignąłem się z choroby, bo byłem „silnym chłopakiem”, a tak naprawdę to w modlitwie jest siła, siła tkwi w przyjmowaniu Jezusa do serca.

 

Marian Kasprzyk – polski bokser, mistrz olimpijski, na olimpiadzie w Tokio w 1964 roku został mistrzem olimpijskim w wadze półśredniej, wystąpił 9 razy w reprezentacji Polski, 6 razy wygrywając, 1 remisując, 2 razy przegrywając.