Chodziłem do kościoła, uważałem się za osobę wierzącą, ale tak naprawdę byłem bardzo daleko od Niego. Moje pomysły na życie wydawały mi się najlepsze, aż w końcu doprowadziły mnie do takiej sytuacji, że stanąłem pod ścianą i myślałem o tym, aby odebrać sobie życie.

Byłem alkoholikiem i alkohol niszczył moje marzenia, życie, małżeństwo, aż sprawił, że duchowo byłem martwy. Fizycznie jeszcze żyłem, ale duchowo już umierałem. Dzisiaj wiem, że nie ma nic gorszego niż duchowa śmierć, ponieważ to jest tak ogromny ból, którego na dodatek nie można niczym uśmierzyć. Ból fizyczny jest w porównaniu do niego jeszcze drobnostką, ponieważ da się go jeszcze zmniejszyć środkami farmakologicznymi, a kiedy dusza wewnątrz krzyczy z bólu  to nie ma na to żadnego lekarstwa, a jedynie Bóg może uśmierzyć jej krzyk. Właśnie alkohol sprawił, że mój duch umierał. W wieku 38 lat, w którym normalny człowiek przeżywa pełnię witalnych sił i aktywności, ja byłem w totalnej depresji i nie wiedziałem już, co mam ze sobą zrobić. To spowodowało, że zacząłem myślałem o śmierci, ponieważ życie wydawało mi się już nieznośne. I wtedy dokonałem przełomowego kroku, na który czekał Pan Bóg, aby móc wkroczyć ze swoją łaską w moje życie -  po raz pierwszy stanąłem w prawdzie przed Nim i przed sobą. Przyznałem się do tego, że  mam problem z którym nie potrafię poradzić sobie w moim życiu, i że w ogóle nie jestem w stanie poradzić sobie z moim życiem. Wtedy z mojego wnętrza wyrwał się krzyk, takie wołanie o pomoc w poczuciu totalnej bezsilności: „Boże jeżeli jesteś, to mnie ratuj, zrób coś!”. Otworzyłem serce przed Bogiem, ponieważ czułem, że już nie mam nic do stracenia i zgodziłem się na wszystko. Dzisiaj myślę, że tę ogromną łaskę nawrócenia otrzymałem dzięki modlitwie mojej żony i córki, które wyprosiły mi trzeźwość i nowe życie. Po tym doświadczeniu zgodziłem się pójść na terapię i wstąpiłem do wspólnoty Anonimowych Alkoholików.

 Powolutku zacząłem wychodzić z mojego alkoholizmu, ale Panu Bogu to nie wystarczyło. Chciał mi dać o wiele więcej niż samą trzeźwość. Zaczął stawiać na mojej drodze kolejne osoby, które najpierw zaprowadziły mnie na dni skupienia dla Anonimowych Alkoholików, a stamtąd trafiłem do Stryszawy na kurs Filip prowadzony przez Wspólnotę Galilea. Można powiedzieć, ze zostaliśmy razem z żona w niego „wmanipulowani”. Zachęciła nas do niego osoba, która nie miała transportu, aby się tam dostać i dlatego użyła wszystkich swoich sił, aby nas w to wciągnąć. Jednak przez to wszystko działał Bóg, aby całkowicie mnie uzdrowić, ponieważ pomimo tego, że zostałem już wyrwany z alkoholizmu nosiłem w sobie jeszcze wiele zranień, m.in. ogromne poczucie winy. Tam Pan Bóg mnie uzdrowił, dał ogromne poczucie pokoju i wewnętrznego uporządkowania, w końcu minął chaos, z którego poczuciem ciągle żyłem. Doświadczyłem tam także ogromu Bożej miłości, tak że wyrywał się z mojego serca krzyk: „Boże, to jest to miejsce, w którym ja chcę być!”. Miałem wprost fizyczne poczucie, jakby schodził ze mnie ogromny ciężar, z którym żyłem latami.  Pomimo tego na początku czułem się dziwnie we wspólnocie – były tam osoby, które regularnie czytały Pismo Święte, modliły się uwielbieniem. To był dla mnie kosmos! Nigdy wcześniej nie spotkałem takich ludzi i nie wiedziałem, jak się w tym wszystkim odnaleźć. I wtedy w moim sercu zrodziło się kolejne pytanie zasiane nutką wątpliwości: „Panie Boże, czego Ty ode mnie oczekujesz? Przecież ja tutaj nie pasuję!”. Bóg mnie pociągał, miałem ogromne doświadczenie Bożej łaski, a z drugiej strony odczuwałem lęk, że się nie odnajdę wśród tych ludzi we wspólnocie. To wszystko było spowodowane na pewno moją zaniżoną samooceną wynikającą z choroby alkoholowej. Na szczęście Bóg mnie „popychał”, przekonując, że to jest właśnie moje miejsce. I tak kłóciłem się z Panem Bogiem przez rok, ale po tym czasie dałem sobie spokój i stwierdziłem, że z Bogiem nie wygram i jeżeli to ma być moje miejsce to niech on resztę załatwi.

Od momentu, kiedy wyraziłem zgodę, by Pan Bóg był tym, który prowadzi mnie przez życie zaczęły dziać się ze mną i z moją rodziną niesamowite rzeczy. Pierwszym cudem było odbudowanie relacji z moją żoną. Od wielu lat po raz pierwszy byłem w stanie spokojnie z nią usiąść i porozmawiać, a także wybaczyć sobie nawzajem zranienia, które sobie wyrządziliśmy. Bóg mnie tak „wmanewrował” we wspólnotę, że po dwóch latach byłem w stanie otworzyć razem z żoną dom Zmartwychwstania – miejsce, gdzie mogą przychodzić inne osoby, aby móc posłuchać o tym, co czyni dzisiaj Bóg, o jego szalonej miłości i planie zbawienia, jaki ma dla każdego z nas. W tym roku, gdy go otworzyłem, doświadczyłem także fizycznego uzdrowienia i rzuciłem palenie. Bo to jest tak, jak niektórzy mówią, że ilość nałogów jest zawsze stała. U mnie zadziałał właśnie ten mechanizm, że kiedy przestałem pić  to zacząłem niesamowicie dużo  palić i w żaden sposób nie potrafiłem sobie z tym poradzić. I wtedy Pan Bóg po prostu mi to zabrał i przez to zrozumiałem jeszcze jedną rzecz, że o  wszelkie dobro, które  Pan Bóg mi dał,  ja też muszę walczyć, też muszę się o nie zatroszczyć. Wiele osób, które również otrzymały  dar bezbolesnego rzucenia papierosów, gdzieś później wróciły do nałogu. Dlatego o wyzwolenie, które Pan Bóg daje ze swojej miłości trzeba dbać, należy walczyć, aby go nie zmarnować i właśnie do tego potrzebni są także ludzie we wspólnocie, aby się nawzajem wspierać modlitwą i dobrym słowem. Jednocześnie pojawiła się we mnie świadomość, że nie mogę tego wszystkiego, co otrzymałem, zatrzymywać tylko dla siebie, ale powinienem się tym dzielić, aby inni  wiedzieli, że też mogą skorzystać z bezwarunkowej i darmowej Bożej łaski.

Nie miałem już później żadnych powrotów do alkoholu czy nikotyny i mogę powiedzieć z pełną odpowiedzialnością za słowo, że doświadczyłem uzdrowienia. Jednocześnie mam świadomość, że nadal nie mogę nawet próbować żadnego alkoholu. Z jednej strony wiem, że jestem alkoholikiem i tylko to, co dzieli mnie przed powrotem do choroby to jest kieliszek i dlatego nie chcę eksperymentować, a z drugiej to dzięki Bogu przemieniło się całe moje myślenie. Odkryłem, że alkohol i papierosy nie są mi potrzebne do szczęścia, nie muszę już zażywać środków chemicznych, aby spotęgować moją radość, bo sam fakt doświadczenia Boga w moim życiu mi wystarczy. To jest to ogromne szczęście, która sprawia, że mogę działać i dzielić się Chrystusem z innymi. Tak jak elektrownia jądrowa, która ciągle wytwarza prąd, tak doświadczenie Boga w życiu sprawia, że pragnie się dzielić Nim z innymi i ma się odwagę przyznać do tego, jak wyglądało wcześniejsze życie przed Jego doświadczeniem.  Czasami ktoś się mnie pyta, czy nie mam dosyć, czy nie jestem już zmęczony. A ja wiem, co otrzymałem i co mogę stracić, gdybym wrócił do starego życia. Rachunek jest prosty – Bóg dał mi pamięć, co było kiedyś i nie chcę do tego wracać. Z drugiej strony wiem, jak cudownej bliskości Boga doświadczyłem w moim życiu, i jak wspaniałych przyjaciół dała mi wspólnota. Wszyscy mamy bardzo trudne doświadczenia życiowe, ale to, co nas łączy to Chrystus.  On jest w centrum mojego życia i On cementuje to, co robię i dokąd idę. Gdyby nie Bóg i wspólnota, którą mi dał, to dzisiaj bym nie żył, bo stałem już jedną nogą w grobie. Ewangelizacja jest teraz dla mnie głównym celem życia – niesienie Dobrej Nowiny w środowisku, gdzie mieszkam, pracuję,  aby inni też mogli poznać Jezusa. Chwała Panu!

Donat, 54 lata, animator Wspólnoty Galilea

Świadectwo wysłuchała i spisała Natalia Podosek