Grzegorz Górny w światecznym numerze "Plus i Minus" ("Rzeczpospolita") pisze o stygmatach opierając się na wieloletnich badaniach tej tajemnicy. I co najważniejsze, nie robi tego jako publicysta ale jako dokumentalista. Jego album pt. "Dowody Tajemnicy. Śledztwo w sprawie zjawisk nadprzyrodzonych" stanowi niesamowity dowód na to, że nasza codzienna egzystencja ufundowana jest na tajemnicy śmierci i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa. I nie można przejść obojętnie obok tych faktów.

Stygmatów nie da się zrozumieć od strony naukowej – mamy już tyle świadectw pokazujących kapitulację nauki odnośnie zrozumienia stygmatów, że jedynie perspektywa wiary i teologii może nam coś rozjaśnić. "Według teologów katolickich – pisze Górny – te nietypowe rany uświadamiają nam prawdę o konieczności odkrycia krzyża w swoim życiu. Chrystus mówił bowiem: "Jeśli kto chce pójść za mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech mnie naśladuje". Chodzi więc o odkrycie i przyjęcie w swoim życiu własnego krzyża. Dla każdego może on przybrać różny kształt doświadczenia egzystencjalnego. Tylko dla nielicznych osób w dziejach chrześcijaństwa przybrał tak realną i dosłowną formę jak w przypadku stygmatykó".

Reporter Górny przywołuje w swoim tekście historię Myrny Nazzour, która urodziła się w Syrii w roku 1964. "Wkrótce po ślubie, w 1982 r., zaczęła doświadczać objawień Matki Bożej, a później także Chrystusa. Wchodziła wówczas w stan ekstazy i traciła kontakt z otoczeniem. 26 października 1983 r. podczas jednej z takich trzyminutowych ekstaz po raz pierwszy na jej dłoniach pojawiły się ślady gwoździ, które tego samego dnia znikły.

25 listopada 1983 r., około piątej po południu, w chwili gdy w domu Nazzourów przebywało wiele osób, nagle na stopach, dłoniach i boku Myrny pojawiły się stygmaty. Obecny w pomieszczeniu syryjski lazarysta ks. Joseph Malouli wezwał natychmiast doktora Josepha Nasrallaha, dyrektora Szpitala Francuskiego w Damaszku. Obejrzał on rany, po czym kazał sprowadzić do dziewczyny kolejnych doktorów: pediatrę Jamila Margiego, kardiologa Georgesa Mounayera, okulistę Eliasa Faraha, dermatologa Jeana Siage'a i biologa Josepha Massamiriego. Dokonali oni skrupulatnych oględzin ran na ciele Myrny, a po sześciu godzinach – około 23 – byli świadkami, jak rany nagle zasklepiły się i znikły, nie pozostawiając blizn. Dla wszystkich lekarzy, wśród których znajdowali się także muzułmanie i ateiści, było to zjawisko całkowicie niewytłumaczalne".

Ta historia, którą Grzegorz Górny przywołuje, stanowi jedynie potwierdzenie faktu, że stygmatycy są dla nas współczesnych dowodem na to, że Bóg istnieje. Widzialny dowód, przed którym padają nawet niewierzący naukowcy. Górny bardzo celnie zauważa, "że dopiero w świetle duchowości chrześcijańskiej można lepiej zrozumieć naturę stygmatów (...) Nie ma intymniejszej relacji z Bogiem niż wtedy, gdy zaprasza On niektóre osoby, by współuczestniczyły w akcie stanowiący największy przejaw Jego miłości. Być może właśnie ten miłosny charakter stygamtów wyjaśnia, dlaczego wśród osób obdarowanych nimi do tej pory było osiem razy więcej kobiet niż mężczyzn".

Philo/Plus i Minus (Rzeczpospolita)