Moje doświadczenia wchodzenia na teren Sejmu są nieco inne niż opisuje to p. Warzecha powołując się na przepisy, jednak doświadczenia te nie są do końca jednoznaczne, więc  być może nie miałem racji. Przepraszam zatem pana Łukasza Warzechę za kategoryczne sądy. Jednak pytanie o to, jaka była naprawdę praktyka powinny rozstrzygnąć świadectwa sejmowych "spacerowiczów".

 

Z pewnym opóźnieniem, wynikającym z wakacyjnego wyjazdu odpowiadam panu Łukaszowi Warzesze w polemice o wolny dostęp do terenów Sejmu. Mój polemista przytoczył dotychczasowe i nowe przepisy. Różnica tkwi w jednym słowie. Dotychczas było:

Wstęp do budynków, w tym na salę posiedzeń Sejmu, w kuluary i na galerię podczas obrad Sejmu oraz wjazd na tereny odbywa się po okazaniu dokumentów uprawniających do wstępu lub wjazdu...

obecnie jest:

Wstęp do budynków, w tym na salę posiedzeń Sejmu, w kuluary i na galerię podczas obrad Sejmu oraz wstęp i wjazd na tereny odbywa się po okazaniu dokumentów uprawniających do wstępu lub wjazdu

Przepisy zatem nie mówiły nic o wstępie na tereny sejmowe, a jedynie o wstępie do budynków sejmowych i wjeździe na teren.

Ponadto, pan Warzecha napisał, że "każdy mógł się poruszać pomiędzy sejmowymi budynkami nie niepokojony.", zaś w odpowiedzi na mój tekst dodał, że "szczegółowe zasady mówiły jedynie o tym, że osoba, przebywająca na terenach sejmowych, może – co całkowicie zrozumiałe – być poddana kontroli"

Skomentować mogę to jedynie w ten sposób,  że pisząc tekst, opierałem się na własnych doświadczeniach, a nie na przepisach. Doświadczenia te były takie, że ilekroć próbowałem wejść na tzw. tereny sejmowe (pokazane na planie załączonym do mojego artykułu tutaj), zatrzymywał mnie strażnik, kierując mnie do biura przepustek (ściślej: działu przepustek Kancelarii Sejmu). Tam odbierałem przepustkę upoważniającą do wstępu do określonych budynków sejmu. Przy okazji, przez  samo pomieszczenie biura przepustek wchodziłem na teren Sejmu. Kontrolowanie tych przepustek następowało już podczas wchodzenia do poszczególnych budynków. Rzeczywiście, wydaje mi się, że przechodząc przez to biuro przepustek, a nie podchodząc do okienka by je odebrać można było wejść na teren i nie być indagowanym przez strażnika, choć miałbym wtedy odczucie jakbym wszedł poniekąd "nielegalnie".

Zupełnie nie jest moim zamiarem upieranie się przy swoim i kontynuowanie polemiki do upadłego. Podobnie nie chcę toczyć akademickiego sporu o to, czy zatrzymanie przez strażnika przy wejściu oraz ewentualna kontrola oznaczają, bądź nie, "niepokojenie przechodnia". Przyznaję, że zwyczajnie nie pamiętam, jakimi słowami zatrzymywał mnie strażnik. Być może wcale nie była to informacja, że trzeba mieć przepustkę by wejść na teren, a zwykłe pytanie gdzie i w jakim celu się udaję. Nie mogę wykluczyć możliwości, że gdybym odpowiedział strażnikowi, że chcę się po prostu przespacerować między sejmowymi budynkami, to po prostu by mnie wpuścił i spacerowałbym sobie między nimi, tak jak to opisuje p. Łukasz Warzecha. Moje praktyczne doświadczenia skonfrontowane z tym co pisze p. Warzecha wskazywałby zatem na to, że po terenie sejmu można było się przechadzać po krótkiej rozmowie ze strażnikiem (o ile wiem wszystkie wejścia są przez nich pilnowane). Niestety, obecnie, po zmianie przepisów nie można już tego zweryfikować w praktyce.

Faktem jest, że w pierwszym odruchu chciałem napisać w odpowiedzi, że praktyka ta zwyczajnie różniła się od teorii zawartej w przepisach, a marszałek Kuchciński tylko te sprawy uporządkował. To co napisałem wyżej pokazuje jednak, że moje osobiste doświadczenia (i moja pamięć), na których oparłem swoje twierdzenia nie dają jednoznacznego potwierdzenia takiej tezie, więc wypada przeprosić p. Łukasza Warzechę za moje kategoryczne sądy, co niniejszym czynię.

Chciałbym jednak wspomnieć o pewnym osobistym doświadczeniu, które jak sądzę może ukazywać różnicę między praktyką  a przepisami. Któregoś razu, jeszcze za rządów PO,  odwiedzając Sejm (i posiadając odpowiednią przepustkę) wnosiłem ze sobą paczkę książek, które chciałem wręczyć wybranym posłom. Straż marszałkowska zatrzymała tę "kontrabandę", którą mogłem odzyskać dopiero wychodząc z Sejmu. Nic nie pomogła interwencja posła, który mnie zapraszał. Do tej pory mam wątpliwości czy to "aresztowanie" książek miało pokrycie w jakichkolwiek przepisach.

A może któryś z czytelników ma jakieś własne doświadczenia, które jednoznacznie pokazują jak wyglądała praktyka swobodnego wchodzenia na tereny sejmowe przed 1 sierpnia 2016 r.? Czy ktoś z Państwa wchodził, albo usiłował wejść na sejmowe tereny, czy to żeby nachodzić posłów, czy też żeby zwyczajnie sobie pospacerować i pozwiedzać?

Grzegorz Strzemecki