Skrajne nieodpowiedzialne wypowiedzi polityków Platformy Obywatelskiej, przedstawicieli KOD i Lecha Wałęsy mogą doprowadzić do niekontrolowanego wybuchu przemocy, skierowanej w zwolenników obozu władzy.

Wczorajsze informacje o alarmach bombowych w trzech ministerstwach są smutnym potwierdzeniem tej tezy. Nieważne, czy okażą się prawdziwe, czy fałszywe, ich podtekst jest jednoznaczny. Przeciwnicy Jarosława Kaczyńskiego, podburzani przez wypowiedzi polityków, opętani nienawiścią są w stanie zrobić wszystko.

Politycy opozycji dążą, aby za wszelką cenę przeszkodzić rządowi na dokonywanie niezbędnych w kraju reform. W całej aferze wokół Trybunału Konstytucyjnemu nie chodzi przecież o demokrację, lecz o zaskarżanie tam ustaw i torpedowanie działań Sejmu. Zwolennicy PO i .Nowoczesnej tego nie rozumieją, więc na swój sposób będą także chcieli „coś zrobić”, nie cofając się przed niczym.

Z niedowierzaniem słucha się wygłaszane w histerycznym tonie slogany Lecha Wałęsy, że ponownie stanie na czele ruchu, który ma wyzwolić Polskę. Oczywiście spod władzy PiS. Polityk tej rangi powinien sobie jednak zdawać sprawę, z konsekwencji takich wypowiedzi. Alarmy bombowe w urzędach państwowych mogą być ich pokłosiem.

Okazuje się, że układ PO-SLD-PSL-.Nowoczesna ma bardzo krótką pamięć. Przecież w 2010 r. krzyczący „nienawidzę Jarosława Kaczyńskiego!” mężczyzna wtargnął do biura PiS w Łodzi i zabił urzędującego tam Marka Rosiaka, asystenta europosła tej partii i ranił nożem drugiego pracownika. To był faktyczny „mord polityczny”, jak określiła to, nie, nie Fronda.pl, ale TVN24.

Fakty są takie, że to zwolennicy III RP, podburzani przez odchodzących w niesławie liderów, nie cofają się przed niczym, nawet przed przemocą. Spirala nienawiści może nieść za sobą opłakane skutki. Moralnym obowiązkiem polityków PO powinno być ostudzenie nastrojów w swoich szeregach, zanim przed Bożym Narodzeniem, usłyszymy o kolejnych tragicznych zdarzeniach.

Tomasz Teluk