Chciałoby się powiedzieć, że tegoroczny niespodziewany zdobywca Oscara dla najlepszego filmu to jeden z najbardziej kontrowersyjnych obrazów roku. To byłoby jednak nietrafione określenie, bo choć "Spotlight" ma kilka wad, na pewno nie jest obrazoburczy i tendecyjny.

Historia grupy dziennikarzy bostońskiego czasopisma tropiących skandal pedofilski w Kościele Katolickim i badających na ile władze Kościoła ukrywały przypadki pedofilii. Taki opis fabuły filmu realizowanego w przesiąkniętym lewicowo-liberalną ideologią Hollywood zapowiadał obraz bezceremonialnie uderzający w Kościół, krytykujący go i mieszający z błotem całą instytucję. Ku wielkiemu i pozytywnemu zaskoczeniu, tak się jednak nie stało.

Gwiazdorska obsada "Spotlight" z Michaelem Keatonem, Markiem Ruffalo i Rachel MacAdams na czele owszem tropi pedofilski skandal, ale twórcy nie rozkładają akcentów tak, jak byśmy się mogli tego spodziewać. Dwie rzeczy decydują o tym, że film Toma McCarthy'ego nie poszedł w stronę lewicowej agitacji i mijającego się z rzeczywistością paszkwilu.

Po pierwsze jest to skoncentrowanie filmowej narracji nie na księżach, instytucji Kościoła, religii i pokrzywdzonych dzieciach, ale właśnie na dziennikarzach tropiących aferę i dążących do odkrycia prawdy. W filmie podążamy kolejnymi ścieżkami Bostonu z redaktorami miejscowej gazety, patrzymy, jak wyszukują kolejne fakty i poszlaki, jednak nie jesteśmy zmuszani do słuchania natchnionych tyrad, czy moralizatorskich wywodów na temat wiary, czy kleru. Bohaterowie nie bawią się w sędziów, czy mędrców, nie męczą nas tanią filozofią, po prostu wykonują swoją pracę, zbierając informacje i dążąc do odkrycia prawdy. W tym sensie "Spotlight" jest bardziej filmem o powołaniu i misji... dziennikarza, niż o pedofilii w Kościele.

Fakt, że Keaton i jego ekipa nie osądzają i nie oceniają Kościoła jako takiego, lecz dążą do ujawnienia prawdy o konkretnych wydarzeniach, a jeżeli coś krytykują, to krytykują grzech, a nie ludzi, jest drugim powodem, dla którego "Spotlight" należy uznać za wyważony i wartościowy film. Każdy z dziennikarzy oczywiście przeżywa tę historię po swojemu, mają oni moralne rozterki, temat nad którym pracują, wpływa też na ich przeżywanie wiary, lecz tę wątki są w filmie zarysowane subtelnie, bez nachalnego wrzucania widzowi do głowy haseł pt. "Jaki to Kościół zły". Są od tej reguły drobne wyjątki, bo w kilku krótkich momentach jednak pojawia się jeden, czy drugi dialog, który trąci przesadną emocjonalnością, ale w żadnym wypadku nie niweczą całości filmu.

Filmowi na pewno nie można zarzucać manipulowania faktami, czy szkalowania katolicyzmu (bo za takowe trudno uznać rzetelne przedstawienie faktów związanych z wydarzeniami w Bostonie i ukazanie relacji ludzi zajmujących się tą sprawą), jednak nie oznacza to, że "Spotlight" jest pozbawiony wad. Jako dramat jest dość statyczny, bohaterowie choć wydają się ciekawi, nie zostali należycie rozwinięci, a temat dziennikarskiego powołania został zaledwie zarysowany i niedostatecznie dogłębnie ukazany. To wszystko sprawia, że film ogląda się jak fabularyzowany zapis faktografii, momentami może on nurzyć. Również pod względem inscenizacji nie proponuje niczego rewolucyjnego. Ot, po prostu porządny, trochę przegadany dramat.

Na uznanie na pewno zasługują aktorzy, zwłaszcza Michael Keaton w roli szefa tytułowego "Spotlight", czyli części redakcji "Boston Globe" zajmującej się dziennikarstwem śledczym. Prezentuje on postać doświadczonego dziennikarza walczącego o prawdę, a jednocześnie zdającego sobie sprawę, że we współczesnym świecie nie jest to łatwe. To jemu bardziej niż MacAdams i Ruffallo należała się nominacja do Oscara. Reszta obsady wykonała swoją pracę bardzo dobrze, jednak ich postaci mogły być lepiej poprowadzone, przede wszystkim wyposażone w bardziej szczegółową charakterystykę. 

"Spotlight" zobaczyć warto, ale nie warto nastawiać się ani na wielki skandal, ani na wielkie arcydzieło. Oburzenia tym filmem w środowiskach katolickich być nie powinno, bo trudno oburzać się na fakty, gdy te nie są ukazane w zmanipulowany sposób, trudno uciekać od prawdy o grzechach i błędach oraz udawać, że ich nigdy nie było. Ale jednocześnie niezrozumiałe wydają się nominacje do Oscara dla tego tytułu w głównych kategoriach, nie mówiąc już o laurze dla najlepszego filmu roku, bo choć jest to film porządny, daleko mu do "Big Short", czy "Zjawy".

emde/Fronda.pl