Kiedyś wydawało mi się, że Bóg jest wymysłem, a wiara ostatnią rzeczą, która mogłaby mi pomóc w problemach i zmaganiach z codziennymi przeciwnościami. Jednak te trudności nawarstwiały się w moim życiu, co spowodowało, że zaczęłam się chwytać wszystkich możliwych rzeczy w walce ze zniechęceniem i poczuciem beznadziei. Nic jednak na dłużej nie pomagało. Coraz częściej towarzyszyło mi uczucie zniechęcenia, aż pojawiła się  depresja i musiałam pójść do lekarza, aby przepisał mi leki. Jednak nawet psychotropy mi nie pomagały, choć brałam je ponad 2 lata. Pomimo tego, że coraz bardziej nie dawałam sobie rady ze swoim życiem, uparcie twierdziłam, że jeżeli ja o wszystko nie zadbam to tak naprawdę nikt mi nie pomoże, ponieważ moje życie jest tylko i wyłącznie w moich rękach. Do tego pojawiły się pierwsze myśli samobójcze. W związku z tym, aby oderwać się od tej całej beznadziei, w której tkwiłam, w wieku 17 lat zaczęłam ostro imprezować, potem doszły do tego dyskoteki techno, na które regularnie jeździłam ze znajomymi. A na nich oprócz nadużywania alkoholu, miałam także pierwsze doświadczenia z narkotykami – „trawa”, „zioła”, a potem te cięższe środki.

Po jakimś czasie przeprowadziłam się do Krakowa, gdzie również było mi bardzo ciężko i tam wpadłam w towarzystwo palaczy, którzy wciągnęli mnie w swój nałóg. W tym okresie zaczęła mi jeszcze bardzo doskwierać samotność.  Bardzo brakowało mi drugiego człowieka, z którym mogłabym spędzić resztę swojego życia. Wtedy wpadłam na pomysł, aby założyć konto na różnych portalach randkowych. Niestety nie były to dobre, budujące znajomości, ale takie, które ciągnęły mnie w dół. I tak wszystko w moim życiu kręciło się wokół depresji, imprez, wchodzenia w różne nałogi i niszczące relacje. Ten okres trwał około dwunastu lat. Pomimo doświadczania tak ogromnego bólu w tym czasie ani przez myśl mi nie przeszło, aby próbować udać się szukać ratunku u Boga.

Jednak  w pewnym momencie byłam już tak wykończona depresją, że nie chciało mi się rano wstawać z łóżka, nie chciało mi się iść do pracy, czasem dochodziło do tego, że spałam z nożem pod poduszką, a na co dzień brałam silne psychotropy. Wtedy koleżanka, która wiedziała o moim problemie powiedziała mi, żebym spróbowała i poszła w pewną sobotę na mszę z modlitwą o uzdrowienie. A ja stwierdziłam, że już i tak nie mam niczego do stracenia, wszystkie moje sposoby zawiodły i zdecydowałam się zaryzykować i pójść na tą mszę.

Podczas mszy nagle poczułam się wolniejsza, lżejsza, zrodził się we mnie optymizm, ale poza tym nie stało się nic nadzwyczajnego. Jednak ten promyk nadziei, którego doświadczyłam był tak wspaniały, że zaczęłam regularnie przychodzić na tą Eucharystię. Wtedy zaczął się proces mojego uzdrawiania, który trwa do dnia dzisiejszego. Coraz łatwiej było mi przyjmować codzienne trudności, nastąpiła niewytłumaczalna dla mnie zmiana w moim podejściu do życia. Zrozumiałam, że krzyż  jest częścią życia i trzeba go z odwagą nieść, jednak na tej drodze nie jesteśmy sami. Bóg w międzyczasie „wymienił” mi też znajomych. Tamci ciągnęli mnie w dół, a teraz moi przyjaciele ze wspólnoty motywują mnie, aby dążyć do dobra. Szczególnie mocno zaczął Bóg do mnie przemawiać przez modlitwy wstawiennicze, kiedy ciągle docierały do mnie słowa: „Nie bój się! Nie lękaj się!” Te słowa trafiały  w samo centrum mojego serca! Bóg wiedział, ze właśnie z lękiem mam największy problem. Potem w moim życiu dostrzegałam jak Bóg działa. Po czterech miesiącach od momentu nawrócenia Pan Bóg postawił na mojej drodze mężczyznę, który jest najlepszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek mogłabym sobie wymarzyć. Teraz wiem, że musiałam się nawrócić, wykonać pewna pracę nad sobą, abym była w stanie przyjąć ten Jego dar. Przez cztery miesiące borykałam się także z problemem bezrobocia i Bóg w końcu wysłuchał moich modlitw. Najbardziej jednak było niesamowite to, że w tym wszystkim nie przeżywałam takiego lęku jak dotychczas, nawet pomimo tego, że miałam bardzo trudną sytuację finansową.  Przed nawróceniem także przeżywałam podobny okres - sytuację związany z utratą pracy, ale  wtedy niesamowicie panikowałam, wyrywałam „włosy z głowy”, że sobie nie poradzę, że nie będę miała za co zapłacić mieszkania, natomiast teraz po nawróceniu, kiedy sytuacja z pracą się powtórzyła i chwilowo byłam bez niej moje postępowanie było całkiem inne! Miałam nadzieję, byłam spokojniejsza. Czułam, że nie muszę się martwić, ponieważ na pewno Pan Bóg się o mnie zatroszczy i da mi taką pracę, z której będę zadowolona. Krótką chwilę miałam dwie prace, wiec nie mogłam narzekać na bezrobocie. Obecnie mam jedną. Jednak najwspanialsze jest to, co dokonało się w moim wnętrzu. Całkiem zmieniło się moje nastawienie do innych ludzi. Kiedyś bardzo łatwo się zamykałam i trwałam w złości, a teraz potrafię przebaczyć. Kiedyś nie do pomyślenia byłoby dla mnie to, aby pomagać innym, byłam mniej wrażliwa na biedę i ubóstwo, nie chciałam podzielić się pieniędzmi. Teraz staram się wspierać różne fundacje charytatywne, ponieważ wiem, że Bóg dał mi pracę, abym dzieliła się z innymi. I choć w dalszym ciągu przychodzą zniechęcenia i zwątpienia (podejrzewam, że to jest wpisane już w nasze życie) to wiem, że Jezus jest ze mną nawet w najciemniejszych dolinach i bezpiecznie przeprowadzi mnie przez każdą ciemność w moim życiu. Chwała Panu!

Anna, lat 30