Leszek Sosnowski ukazuje jak na dłoni, powołując się na dokumenty, skąd wywodzi się dzisiejsza idea europejska dominująca działania polityczne i gospodarcze tak Unii Europejskiej, jak tzw. totalnej opozycji. To są szokujące wiadomości otwierające oczy także niejednemu przedstawicielowi prawicy.

Proszę uważnie przeczytać poniższą opinię i rozważyć na ile oddaje ona obecną sytuację polityczną w Polsce, w Unii Europejskiej i w ogóle na naszym kontynencie:

Idea europejska jest szeroko rozpowszechniona wśród narodu polskiego. Dotychczas jednak Polacy obawiali się stale, że nie będzie dla nich miejsca w tej zjednoczonej Europie. Jeśli teraz damy im nadzieję, że w tej nowej Europie będą mogli prowadzić i rozwijać życie zgodnie ze swym charakterem i kulturą, to właśnie obecnie w III Rzeczypospolitej przeważająca większość narodu polskiego przyjmie tę politykę niemiecką z największym zrozumieniem. Z biegiem czasu będzie się też stawało sprawą coraz bardziej oczywistą, że w interesie Zachodu Rzesza niemiecka musi być politycznym, gospodarczym, duchowym i kulturalnym ośrodkiem tej przyszłej Europy.”

Słowa te mogły paść nad Wisłą tak kilka lat temu, jak i dziś. Na przykład na łamach gazety wiadomo jakiej lub np. w krakowskiej rozgłośni Bauera (RMF) albo w Niemczech na łamach niejednego poważnego dziennika, jak choćby „Süddeutsche Zeitung”. Przytoczone wyżej zdania sformułowane zostały jednak dość dawno temu, a mianowicie w grudniu 1944 roku, w „Raporcie końcowym gubernatora dystryktu warszawskiego”. Z tym, że w cytowanym fragmencie specjalnie zamieniliśmy określenie Generalna Gubernia na III Rzeczpospolita, by wykazać jak współczesna retoryka niemieckich mediów oraz niektórych polityków nawiązuje do stylu i meritum propagandy hitlerowskiej, szczególnie tej z końca wojny, kiedy wielu Niemców rozumiało, że klęska militarna Rzeszy jest nieunikniona. Nieunikniona nie miało wcale oznaczać, że klęska będzie całkowita, a więc niekoniecznie ekonomiczna, a tym bardziej niekoniecznie polityczna. Nie mylili się. Już cztery, pięć lat po zakończeniu wojny świat zachodni piał z zachwytu nad niemieckim cudem gospodarczym (Wirtschaftswunder) – przypisywano go naiwnie germańskiej pracowitości, a przede wszystkim zbawczemu planowi Marshalla. Zapomniano o zdobyczach wojennych; każdego dnia przez kilka lat z różnych punktów w Europie wjeżdżały do Rzeszy całe pociągi nimi wyładowane, grabiono wszystko, nawet czarnoziem na Ukrainie. Zdobycze zostały zwrócone właścicielom (z których miliony wymordowano) w śladowej ilości - te zgrabione bogactwa powoli wyjmowane z ukrycia, stanowiły właśnie podstawę owego Wirtschaftswunder.

Naiwność

Jak wiadomo głównymi beneficjentami amerykańskiej pomocy byli Francuzi, Brytyjczycy i ci, którzy zamiast skutecznego po wszystkie czasy ukarania, zostali przez ogłupiałe ze szczęścia po wojennym zwycięstwie rządy, nagrodzeni – czyli Niemcy. Norymberskie wyroki na głównych przywódcach III Rzeszy (12 razy kara śmierci, 7 razy więzienie) uznano za karę wystarczającą. Dla tych, których powieszono, na pewno była ona wystarczająca, ale nie dla państwa i systemu nazistowskiego.

W obliczu tego, że Niemcy ostatnio zaczęli bezczelnie wypominać nam pomoc unijną, należy przypomnieć, jak zgodnie z doktryną gen. George’a Marshalla futrowano po wojnie państwo niemieckie, w którym ludzie oddychali jeszcze atmosferą zbrodni wojennych. Porównajmy amerykańskie dotacje dla głównych sprawców wojny i dla jej ofiar, bo liczby te są wielce wymowne. Sumy podane są po przeliczeniu wg. dzisiejszej wartości dolara; łącznie dotacje rządu USA wyniosły ok. 12 mld 730 mln starych dolarów, czyli ok. 107 mld dolarów według aktualnych dziś cen (jest to wyliczenie minimalne, bardzo ostrożne).

Wygrani (ofiary wojny) otrzymali: W. Brytania – 27 359 mln $, Francja – 19 286 mln $, ale zaraz za nim wśród beneficjentów planu Marshalla znaleźli się niby przegrani (sprawcy wojny), czyli Niemcy – 12 163 mln $! Za nim w kolejce po dolarową kasę były Włochy – 10 114 mln $. Holandia dostała 9 475 mln $, a żelazny, choć niewielki, sojusznik Hitlera, Austria, skasowała całkiem dla siebie nieoczekiwanie 3 931 mln $.

Jeśli kwoty te przeliczyć na jednego mieszkańca, to okaże się, że większe korzyści z planu Marshalla niż niektóre kraje zwycięskie miała… Austria: 542,56 $ na osobę. To oznacza że proporcjonalnie otrzymała ona blisko trzy razy tyle na głowę, co partner w porażce, Niemcy (191,24 $) i trochę więcej nawet niż Francuzi (470,39 $). Grecja, która poniosła w czasie II wojny światowej ciężkie straty w ludności – 11 proc. – otrzymała pomoc mniejszą od Austriaków (całościowo 3 158 mln $, na głowę 493,43 $), a trzeba podkreślić, że austriackie straty ludnościowe były o połowę niższe niż greckie. Beneficjentami mniejszych, choć znaczących, kwot była jeszcze np. Belgia z Luksemburgiem (6 527 mln $, na głowę 870,26 $, straty ludnościowe 1 proc.), Dania (3 234 mln $ i na głowę 853,30 $, wobec strat w ludności na poziomie 0,16 proc.).

Wujek Sam obdarowywał na prawo i lewo, tak iż nawet neutralna Szwecja załapała się na 2 915 milionów dolarów – chyba dlatego że w 1944 i 1945 (!) udostępniła Niemcom własne lotniska oraz przepuściła przez swoje terytorium dywizję Wehrmachtu z Norwegii do Finlandii. Nawet Szwajcaria otrzymała prezent w postaci 2 100 mln dolarów, a był to ekwiwalent za straty wojenne w wysokości 100 (stu) zabitych cywilów, żołnierz nie zginął tam żaden. No, ale może zasłużyła się skupując przez całą wojnę na potęgę od Reichsbanku złoto (przetopione m.in. z kościelnych naczyń liturgicznych, pierścionków, obrączek i złotych zębów…) i wyposażając nieustannie Trzecią Rzeszą w zawsze i wszędzie mile widziane szwajcarskie franki.

W sumie 17 państw skorzystało z planu Marshalla. Jak wiadomo jednak nie Polska, bowiem „nasz” komunistyczny rząd nie zamierzał brudzić sobie rąk udziałem w tym spisku imperialistycznym. Tak niby dalekowzrocznym Amerykanom nie przyszło zaś do głowy, by przydzielić nam należną kwotę i zamrozić ją w banku do czasu opuszczenia nadwiślańskiego kraju przez czerwonych. Do dziś urosła by na naszym koncie pokaźna sumka, choć oczywiście nie mogłaby ona dorównać korzyściom wynikającym z inwestowania dolarów w powojenną odbudowę i uczestniczenia przez tyle lat w wolnym rynku. A jak szybko Polacy są w stanie wybić się na niezależność gospodarczą mając swobodny dostęp do wolnego rynku, widać najlepiej dziś. To, że przez tyle lat nie mieliśmy tego dostępu, też „zawdzięczamy” Niemcom, bo to skutkiem ich działań wojennych okupacja naszego kraju przeszła z fazy brunatnej w czerwoną i przedłużyła się do pół wieku.

Nieuczciwa i nieracjonalna strona finansowa planu Marshalla to jedno, ale jego warstwa moralna okazała się wprost tragiczna: to wtedy już, zaraz po wojnie, właśnie dzięki tej dolarowej „urawniłowce”, zrównano sprawców z ofiarami! Skutki tego nie były odczuwalne od razu – choć znajdowało się wielu takich, którzy od razu nie zgadzali się z koncepcją generała; w Kongresie projekt ledwie przeszedł. Cały czas podważano jednak tylko zasadność ekonomiczną planu. Skutki społeczne i moralne (a więc siłą rzeczy także polityczne) tego zrównania ofiar z katem są doskonale widoczne po latach, właśnie dziś, i odczuwać je będziemy pewnie jeszcze długo – byle nie do następnej wojny światowej…

Media

Echem, a zarazem symptomem takiego tyleż bezmyślnego co lekceważącego podejścia do niewyobrażalnych zbrodni niemieckich są np. charakterystyczne słowa, jakie znalazły się kilkanaście dni temu w monachijskim „Süddeutsche Zeitung”: „Niemcy nie muszą płacić Polsce odszkodowań wojennych, mają natomiast obowiązek bronić wolności Polaków, w razie potrzeby także przeciwko ich własnemu rządowi.” Goebbelsowska retoryka z miesięcy poprzedzających wybuch wojny 1 września 1939 r. Potomkowie esesmanów i gestapowców będą bronić naszej wolności! Oczywiście „w razie potrzeby”. Niemieckiej potrzeby. Grożą iż obalą nasz legalnie, demokratycznie wybrany rząd! Większe mieszanie się w sprawy i w życie drugiego kraju, to już chyba tylko zbrojne go zaatakowanie. Skądinąd nie mogę pojąć, iż takie enuncjacje w afiliowanej przy lewej stronie politycznej Niemiec opiniotwórczej gazecie pozostają bez reakcji polskiego MSZ. Widać trwające w tym czasie wycieczki ministra po polonijnych parafiach w USA były bardziej absorbujące, a na pewno przyjemniejsze, niż protestowanie przeciwko groźbom wymierzonym w nasz kraj…

Nie sądzę, żeby najnowsze groźby „SZ” można było lekceważyć, bowiem trzeba mieć świadomość, że kierownictwo takiej gazety nie działa w oderwaniu od politycznej rzeczywistości. To tylko w Polsce niektórzy naiwni publicyści do dziś wypisują bajeczki o wysublimowanym obiektywizmie i szlachetnej niezależności mediów (zachodnich oczywiście). Wielkie media w ogóle nie chcą być niezależne, a zwłaszcza w Niemczech, bo wbrew pozorom ich władza, ich siła byłaby wtedy znacznie mniejsza. Tylko w konglomeratach z wielką polityką i wielkim biznesem stają się potężne. Wybierają więc orientację, określoną opcję światopoglądową, a także gospodarczą i z tym trzymają. W takich właśnie określonych ramach uprawiane jest dziennikarstwo nazywane wciąż niezależnym.

Prawdziwa niezależność polega dziś jednak na tym, że na rynku mediów funkcjonują również inne liczące się opcje i kto (dziennikarz, redaktor, czytelnik) ma odrębne poglądy może sobie bez trudności te inne opcje wybrać. Problemem Polski jest totalne umocowanie się i funkcjonowanie tylko jednego wielkiego konglomeratu (liberalno-lewicowego i proniemieckiego) oraz paru małych, słabiutkich ugrupowań w różnym stopniu prawicowych i patriotycznych, na dodatek nie zjednoczonych. W tej sytuacji ani dziennikarz, ani czytelnik (telewidz, słuchacz) nie mają prawdziwego wyboru. Stąd na pewno repolonizacja rynku mediów nie może bazować na dekoncentracji kapitału, ale na nowych podmiotach, które powinny powstać i powstawać, powinien zostać utworzony potężny konglomerat medialny o charakterze wyraźnie patriotycznym i wsparty na sprawdzonych wartościach chrześcijańskich. (…)

Leszek Sosnowski

CAŁOŚĆ NA SWIATO-PODLAG.PL

dam