Ostatni szef Wojskowych Służb Informacyjnych Gen. Marek Dukaczewski od kilku dni opowiada w mediach, że politycy prawicy we wczesnych latach 90. szukali kontaktu z oficerami ówczesnych WSI żeby kontrolować tę służbę. Czy rzeczywiście tak było?

Jestem zażenowany, że muszę komentować publicznie wypowiedzi takiej postaci spod ciemnej gwiazdy, jak były funkcjonariusz aparatu represji państwa komunistycznego, szkolony w GRU  przez Sowietów, który niestety prześliznął się przez fatalne filtry III RP i osiągnął wysokie stanowiska dzięki swoim komunistycznym protektorom, jak Aleksander Kwaśniewski czy Leszek Miller. Przypomnę, że nie tak dawno Dukaczewski, komentując zaginiecie Boeinga Malaysian Airlines, który zniknął z radarów kilkadziesiąt minut po starcie w Indonezji, poważnie mówił w TVN24, że być może odpowiedzialne za porwanie samolotu są istoty pozaziemskie.

Co do jego słów o prawicy, to są to odgrzewane kotlety. W raporcie z weryfikacji WSI autorstwa Antoniego Macierewicza ta historia opisana jest dość szczegółowo. Dwaj młodzi oficerowie WSI, jak się potem okazało sterowani przez ostatniego szefa kontrwywiadu WSW płk. Aleksandra Lichockiego, w 1991 r. usiłowali inwigilować środowisko skupione wokół Jana Olszewskiego. Było już wiadomo, że w jakimś momencie Olszewski przejmie władzę. Ci oficerowie to obecny kapitan Piotr P. oraz kpt. Tadeusz K. (obaj wymienieni w Raporcie). Ten pierwszy został później oficerem obiektowym Wojskowej Akademii Technicznej, a potem zajął się własnym biznesem, drugi pozostał do końca w strukturach WSI i poddał się weryfikacji w 2006 roku.

To, że akurat Dukaczewski, a nie kto inny wystawiony jest do komentowania i odparowywania silnych i udokumentowany zarzutów formułowanych przez niepodległościową prawicę pod adresem urzędującego prezydenta Bronisława Komorowskiego, świadczy moim zdaniem o totalnej słabości i strachu po tamtej stronie. oficer i obrońca WSI zarzuca prawicy kontakty z WSI. A przecież nie jest tajemnicą, że WSI przez wiele lata starały się - myślę, że dość skutecznie – infiltrować szeregi ugrupowań niepodległościowych.

Co wiemy o Piotrze P.? Media informują o kilku aferach z jego udziałem – o sprawie Hydrobudowy w której władzach zasiadał i która miała narazić na straty urząd miasta Warszawy, o sprawie domniemanego sprzeniewierzania pieniędzy WAT i o oskarżeniach związanych z wyłudzaniem kredytów ze SKOK Wołomin.

P. po 1992 czy 1993 r. był oficerem obiektowym WAT. Parę lat później formalnie odszedł z Wojskowych Służb Informacyjnych. Natomiast kontaktów nie zaprzestał. Każdy zdrowo myślący człowiek wie, że malwersacji na bazie majątku Wojskowej Akademii Technicznej połączonych z lewymi kredytami w wysokości kilkuset milionów złotych nie da się zrobić bez jakiejś osłony. I taką osłonę, śmiem twierdzić, koledzy Dukaczewskiego kapitanowi P. dawali. Nie przypominam sobie, żeby Dukaczewski, kiedy dwukrotnie był szefem WSI choćby kiwnął palcem w celu wyjaśnienia tych afer oraz postawienia przed sądem osób za nie odpowiedzialnych – tych ze struktur WSI i spoza nich. 

Czy P. udało się zdobyć zaufanie ludzi związanych z prawicą?

P. i K. byli jednymi z wielu przedstawicieli środowisk wojskowych (także służb specjalnych), którzy z powodu zwycięstwa Lecha Wałęsy w wyborach prezydenckich oraz przygotowywania się mec. Jana Olszewskiego do przejęcia władzy pielgrzymowali do polityków prawicy. Ci ludzie starali się nawiązywać kontakty, sprzedając informacje na temat tego, co się działo w wojsku i służbach oraz na temat osób z tych struktur. Przedstawiali się tak, jak młodzi oficerowie ze stowarzyszenia Viritim, którzy chcieli dokonać reformy wojska, jego odmłodzenia i odsowietyzowania (to, jak wiadomo, nigdy nie udało, nie było weryfikacji w Wojsku Polskim). I oni – P. i K. – byli jednymi z wielu oferentów, którzy docierali do polityków, proponując swoje usługi albo w zamian za zapewnienie takich postulatów, jak w przypadku stowarzyszenia Viritim, albo w zamian za realizację ich ambicji osobistych, jak w przypadku tych dwóch panów. To się nie udało, ale też nie jest to ani tajemnica, ani coś niespotykanego w polityce. Różni ludzie przychodzą do polityków, ze swoimi sprawami, nierzadko motywowani niskimi pobudkami. Teraz, po latach, traktujemy wystawienie takich oferentów jako jedną z wielu prób i narzędzi inwigilowania niepodległościowej prawicy. Zostało to zresztą udokumentowane w raporcie przewodniczącego komisji weryfikacyjnej WSI.