Oby niezawodnie zmierzały moje drogi ku przestrzeganiu Twoich ustaw! (Psalm 119). Aż za dobrze wiemy, jak bardzo zawodnie prowadzą nasze drogi ku przestrzeganiu Bożych ustaw. A w dodatku od dawna ostrzeżono nas, że jest droga, która się ludziom zdaje dobra, a której koniec do przepaści piekielnej prowadzi. Nie ma na świecie drogi, z której nie można by już zawrócić, chociaż bywają takie, z których zawrócić bardzo trudno. Ale im wcześniej ktoś wybrał dobrą drogę, tym większą ma szansę iść po niej długo i daleko. To jest dziecinnie proste, ale właśnie rzeczy dziecinnie proste i oczywiste nieraz najłatwiej nam przeoczyć.

Nie ma na świecie rzeczy tak ważnej jak wybór drogi. Zakonnicy zdaje się czasem, że ona ma już ten problem za sobą. Przyjęła powołanie, wstąpiła do klasztoru, złożyła śluby. Jeżeli jednak wyobrazi sobie, że może już wobec tego skreślić ze swego kalendarza albo przerzucić na przełożoną cały wysiłek umysłu, potrzebny do wynajdywania właściwych dróg – to wystarczy parę lat, a zgubi się tak, że specjalna komisja episkopatu będzie ją wyciągać z tego labiryntu.

W postulacie, i chyba tylko wtedy, wyobrażamy sobie zazwyczaj, że życie jest bardzo proste. W nowicjacie zaczynamy dostrzegać jego komplikacje. Psalmista widział je także, skoro nie mówi Oby moja droga zmierzała niezawodnie, ale w liczbie mnogiej: Oby moje drogi. Jest mnóstwo rzeczy, których musimy dopilnować, o których musimy pamiętać, i to spełnić, i tamtego nie opuścić… Jest taki czas w rozwoju zakonnej osobowości, najczęściej w okresie ślubów czasowych, kiedy biedna siostrzyczka gubi się w tym wszystkim całkiem tak, jakby jej kazano iść na raz pięciu równoległymi ścieżkami. Fizyczna niemożliwość! Jeżeli jednak stara się zachować spokój i jakoś to wszystko przetrwać i poukładać, sprawy upraszczają się i zaczynają się powoli redukować do jednej wielkiej drogi. Dziesięcioro przykazań Bożych, pięcioro kościelnych, Osiem Błogosławieństw, kilkaset paragrafów prawa kanonicznego, 73 rozdziały reguły, 105 punktów konstytucji – wszystko to redukuje się do jednej wielkiej zasady miłości.

Ale ktoś, kto sam tej drogi myślowej nie przeszedł, a tylko o niej słyszy lub czyta – nie zdoła zastosować jej skutków, choćby chciał, choćby próbował. Wyjdzie karykatura: komiczna albo tragiczna, ale karykatura.

Nic człowiekowi nie zastąpi własnej refleksji, własnego doświadczenia. Ani spowiednik, ani przełożony, ani rekolekcjonista. Kto by się spodziewał, że w zakonie będzie miał z głowy myślenie i odpowiedzialność, bardziej byłby na miejscu w sekcie Moona niż w katolickim klasztorze.

Można przeżyć całe życie bezmyślnie. Biegnie dzień po dniu, a my ślizgamy się po powierzchni: jak ten hodowca bydła z Księgi Syracha, który rozmawia tylko o cielętach, a w czasie nocy bezsennej myśli o paszy dla jałówek; albo kowal, którego oczy są zwrócone tylko na wzorzec przedmiotu; albo garncarz, który po to tylko żyje, żeby polewę wykończyć. Owszem, ewentualnie przy pracy zaśpiewamy sobie coś pobożnego wedle nastroju i na tym koniec. A przecież, chociaż praca musi być zrobiona dobrze, nie może nas pochłaniać bez reszty; nawet i przy niej musi być jeszcze w nas miejsce na refleksję, na działalność sumienia. Znowu rzecz dziecinnie prosta, ale tyle razy zapominana: co z takiej zakonnicy, która wprawdzie idealnie wykonuje swoją pracę, ale odstrasza całe otoczenie od współpracy?

A można każdy drobiazg dnia włączyć w refleksję: czy to jest droga Boża i jak powinnam nią iść. Można wszystkie nasze codzienne mnogie ścieżki świadomie łączyć w jedną wielką drogę przestrzegania Bożych ustaw. Ale na to trzeba chcieć myśleć. Własnego myślenia nikt i nic nam nie zastąpi.

Siostra Małgorzata Borkowska OSB

ps-po.pl