Podsumowując wydarzenia ostatniego tygodnia niemiecka kanclerz stwierdziła, że NATO powinno zwiększać swoją wojskową obecność w państwach Europy Środkowo – Wschodniej. W jej wypowiedzi nie zabrakło też rutynowych odwołań do potrzeby kontynuowania dialogu z Rosją, ale wydaje się, że stanowisko Niemiec jest jasne. Pozostaje tylko pytanie czy w związku z wynikami wyborów we Francji grono zwolenników zmiękczenia polityki Unii wobec Rosji ulegnie rozszerzeniu. Otwarcie o potrzebie zniesienia sankcji mówiła wielokrotnie pani Le Pen, jej kontrkandydata, Macrona, trudno też uznać za jastrzębia w tej kwestii.

Na to zdaje się liczyć rosyjska dyplomacja. We wczorajszym wywiadzie dla kanału telewizyjnego Mir minister Ławrow powiedział, że niektórzy unijni politycy nadmiernie „upolityczniają” relacje z Rosją i zaniedbują w ten sposób interesy własnych krajów, które mogłyby zyskać na odbudowie relacji handlowych z Moskwą. Trudno o bardziej przejrzystą aluzję. Ławrow powiedział też, że Rosja nie miesza się do wyborów w krajach Unii. Ale przekonać kogokolwiek o prawdziwości tych słów po skandalu z wyciekiem korespondencji sztabowców faworyta francuskich wyborów prezydenckich, i to w czasie, kiedy panuje już cisza wyborcza i jakakolwiek reakcja nie jest możliwa, będzie bardzo trudno. Zwłaszcza, że WikiLeaks odkryło w opublikowanej korespondencji, a precyzyjnie rzecz ujmując w programie, dzięki któremu kradzież była możliwa „rosyjski ślad”. W opublikowanym na Twitterze poście informują, że w metadanych ujawnionych maili, dziewięciokrotnie powtarza się nazwisko współpracownika rosyjskiej firmy Evrika, Georgija Pietrowicza Roszki. Sama firma określana jest, jako podmiot współpracujący z rosyjską armią i dysponuje wydanym przez rosyjska Federalną Służbę Bezpieczeństwa certyfikatem dostępu do tajemnic wojennych. Cała sprawa się rozwija, ale już teraz urzędujący prezydent Holland, powiedział, że Francja nie pozostawi tej kwestii bez odpowiedzi.

Podobnie jak nie trzeba było czekać nawet tygodnia, aby można było zweryfikować prawdomówność rosyjskiego prezydenta. Na konferencji prasowej, jaka odbyła się w Soczi, po zakończeniu wizyty kanclerz Merkel, Putina najwyraźniej zdenerwowały słowa niemieckiego gościa. Powiedziała ona mianowicie, że na wschodzie Ukrainy, odbiera się przedsiębiorstwa prawowitym właścicielom. W odpowiedzi Putin dwukrotnie podkreślił, podnosząc nawet głos, że „tam nikt nikomu nic nie zabrał”. Oczywiście można byłoby przytoczyć w tym kontekście wielokrotnie powtarzane wypowiedzi liderów samozwańczych republik ludowych o nacjonalizacji firm należących do ukraińskiego oligarchy Achmetowa, ale w rosyjskich mediach pojawiają się informacje, że nie tylko z nacjonalizacją mamy do czynienia. Wyniki swego dziennikarskiego dochodzenia w tej sprawie publikuje właśnie rosyjski Kommersant. Na początku kwietnia zarządzanie „przejętymi” przedsiębiorstwami, zgodnie z dekretem Aleksandra Zacharczenki, przekazane zostało spółce „Wniesztorgserwis”. Ten bliżej nieznany podmiot, z formalnego punktu widzenia zarejestrowany został w kolejnej samozwańczej „republice” - Osetii Południowej. Ten znajdujący się na Kaukazie twór państwowy oficjalnie uznał „ludowe republiki” Doniecką i Ługańską. A jako, że jest formalnie uznawany przez Rosję, rosyjskie firmy korzystają z pośrednictwa Osetii w dostawach na wschodnią Ukrainę nie bojąc się, że zostaną objęte sankcjami. Firma, która przejęła donieckie huty, koksownie i kombinaty metalurgiczne zatrudniające dziesiątki tysięcy ludzi nie ma on ani swego biura, ani strony internetowej, oczywiście niedostępne są jakiekolwiek informacje o stanie jej finansów. Dziennikarzom gazety udało się ustalić, że osobą zarządzająca nową firmą jest Władymir Paszkow, wcześniej będący wicegubernatorem obwodu Irkuckiego, który finansowo powiązany jest z jednym z ukraińskich oligarchów, zaprzyjaźnionym z byłym prezydentem Janukowyczem. Można byłoby podejrzewać, że mamy do czynienia z cichą transakcją w gronie oligarchów – właściciel olbrzymiej większości znacjonalizowanych w Doniecku firm Rinat Achmetow, znalazł przebywającego w Moskwie kolegę, który zarządzał będzie jego majątkiem. Być może taką wiedzą dysponuje Władimir Putin, skoro tak stanowczo oświadcza, że „nikt nikomu niczego nie ukradł”, zwłaszcza, że całkiem niedawno podejmował na Kremlu nowo- wybranego prezydenta Osetii Pd. Putin z pewnością musi wiedzieć, że kraj ten jest niezwykle użyteczny w cichej rozgrywce, jaka toczy się wokół Donbasu. Już wcześniej banki tam zlokalizowane, za pośrednictwem swoich rachunków, umożliwiły „republikom ludowym” wejście do systemu rozliczeń międzynarodowych, a tym samym ułatwiły transfery z i do Doniecka. Ale powiązania są głębsze. Otóż dziennikarze ustalili, że Paszkow jest też jednym z twórców fundacji, przez którą, pod przykryciem działalności dobroczynnej, transferowane są ogromne środki do zbuntowanych prowincji ukraińskich. I są to pieniądze rządowe, dla jasności, rządu rosyjskiego. Jeszcze w lutym ukraińska służba bezpieczeństwa informowała, że za pośrednictwem funfacji założonej przez Paszkowa do zbuntowanych republik przetransferowano, co najmniej 11 mld rubli (około 200 mln dolarów). Po wprowadzeniu przez Kijów pełnej ekonomicznej blokady zbuntowanych prowincji, zdaniem Kommersanta, przed Moskwą stanęły trzy najważniejsze, dla sytuacji w „republikach” kwestie. Kto dostarczał będzie surowce do zlokalizowanych tam fabryk, kto będzie nimi zarządzał i w efekcie wypłacał wynagrodzenia i wreszcie, kto zorganizuje sprzedaż produkcji. Dwie pierwsze kwestie już rozwiązano – surowce, jakie zostały wysłane, pochodzą z rosyjskich rezerw rządowych. Zarządzanie wzięła na siebie firma Paszkowa, jeszcze tylko kwestia zbytu pozostaje niejasna. Oczywiście operacje te odbywają się, jak powiedział w Soczi Putin, w imię humanitaryzmu, po to, aby uchronić miejscową ludność od problemów życia codziennego. A ci, którzy zarządzili blokadę postępują niehumanitarnie, są w istocie ciemiężcami.

Żeby nie było wątpliwości. Rosjanie mają na myśli rząd w Kijowie, który ich zdaniem, właśnie w imię humanitaryzmu powinien zaopatrywać zbuntowane regiony. Te argumenty padły też w wypowiedziach rzeczniczki rosyjskiego MSZ Marii Zacharowej, która w ten sposób skomentowała decyzję władz w Kijowie o wstrzymanie dostaw wody na Krym. Rosyjskie media, które dla porządku odnotowały filipiki Zacharowej, bardziej interesowała niemiła przygoda, jaka spotkała jej córeczkę. Otóż na głównym deptaku turystycznym w Sewastopolu ugryzł ją bezpański pies. Dziecko wylądowało w szpitalu, a gazety zaczęły pisać, iż oficjalne otwarcie sezonu turystycznego na Krymie, w którym uczestniczyła pani rzecznik jest falstartem. Ledwie 1/3 plaż zdatna jest do użytku, hotele świecą pustkami, ceny są na tyle wysokie, że wystraszyły ewentualnych turystów, którzy mówią prasie, iż w Turcji i Grecji jest i taniej, i cieplej i lepiej. Rosyjski rząd przesłał do Dumy projekt ustawy wprowadzającej „w ramach pilotażu” specjalny podatek turystyczny w kilku ośrodkach turystycznych, w tym i na Krymie. Z pewnością nie poprawi to konkurencyjności krymskiego sektora turystycznego. Władze Ukrainy zaś konsekwentnie realizują wcześniejsze zapowiedzi – ktokolwiek odwiedzi Krym bez zgody legalnych władz w Kijowie nie zostanie później wpuszczony na terytorium ich kraju. Teraz dotyka to rosyjskich dziennikarzy i fotoreporterów, którzy udają się na odbywający się w Kijowie Konkurs Eurowizji. Nawet, jeśli mają autoryzację, a wcześniej, nielegalnie, z punktu widzenia Kijowa byli na Krymie, no pasaran, nie wjadą.

Krym, dla Rosjan, to oczywiście nie tylko kwestia narodowej dumy z odzyskania „odwiecznie rosyjskich” terenów, ale przede wszystkim ważny element układanki geostrategicznej. Z ich punktu widzenia obecność na Krymie, to kontrola, a przynajmniej możliwość kontroli, tego, co się dzieje na Morzu Czarnym. Ostatnio, jak poinformował amerykańskie źródła w Departamencie Obrony, Rosjanie zainstalowali tam system Murmańsk, który może zarówno śledzić ruch okrętów na terenie całego akwenu, jak również zakłócać systemy radiolokacyjne i identyfikacyjne. Amerykanie wątpią w oficjalne informacje producenta, że sprzęt ma efektywny zasięg 1800 mil, ale nie ulega wątpliwości, że Rosjanie chcą śledzić rosnącą obecność okrętów NATO na Morzu Czarnym. A w to, że coraz więcej jednostek floty USA się tam pojawia też, oczywiście nie ma co wątpić. Dziś media poinformowały, że na wody międzynarodowe wpłynął amerykański niszczyciel rakietowy Oskar Austin.

Wygląda na to, że dowództwo sił NATO postanowiło pięknym za nadobne odpowiedzieć na liczne rosyjskie prowokacje. Flotylla okrętów wojennych z rosyjskiej Floty Bałtyckiej, która przypłynęła do Petersburga na defiladę w rocznicę zakończenia wojny ojczyźnianej, a wiadomo, jakie znaczenie przywiązują do jej celebrowania Rosjanie, musiała niemal natychmiast zawrócić i wypłynąć na pełne morze – pojawił się, jak informują agencje, „blisko rosyjskich wód terytorialnych”, w Zatoce Gdańskiej, amerykański okręt wojenny – niszczyciel USS Carney wyposażony m.in. w pociski Tomahawk. A wcześniej również nieopodal Gdańska Rosjanie musieli przerwać ćwiczenia morskie – zbytnio zbliżył się polski okręt wojenny.

Prawdopodobne zwycięstwo we francuskich wyborach Macrona, raczej nie spowoduje przełomu w stosunkach rosyjsko – francuskich. Tutaj specjaliści spodziewają się kontynuacji – zarówno w stawianiu na współpracę z Niemcami, jak i w polityce wobec Syrii. A jaki będzie główny kierunek tej polityki oświadczyła już Angela Merkel.

Marek Budzisz/salon24.pl