Senat pozwolił wczoraj, by prezydent Rzeczypospolitej ratyfikował Konwencję antyprzemocową. Decyzja ta, po postawie zaprezentowanej wcześniej przez Sejm, oczywiście nie zaskakuje, biorąc pod uwagę przewagę, jaką mają nad senatorami konserwatywnymi liberałowie. Pozostaje teraz czekać, co zrobi z Konwencją antyprzemocową prezydent.

Jest praktycznie pewne, że dopóki urząd ten sprawuje Bronisław Komorowski, ratyfikacja Konwencji jest tylko kwestią czasu. Wydaje się bardzo prawdopodobne, że Komorowski będzie zwlekał ze swoją decyzją do wyborów. Dość już mu dotychczasowych wpadek, by miał jeszcze drażnić nieco bardziej konserwatywnych wyborców, od których może zależeć jego zwycięstwo lub klęska w II turze. Nie wydaje się jednak wiarygodne, by Konwencja nie została ratyfikowana przez prezydenta Komorowskiego, jeżeli zostałby wybrany na kolejną kadencję. Nacisk środowisk liberalnych jest tu jednoznaczny, a Polacy wielokrotnie pokazali, że w swojej masie nie mają specjalnej ochoty przeciwstawiać się inżynierii społecznej serwowanej im przez Platformę Obywatelską. Co by zresztą miały dać protesty, skoro obecne władze w ogóle nie przejmują się obywatelskimi inicjatywami, odrzucając mechanicznie jedną po drugiej i ignorując pogardliwie wszystkie oddolne protesty?

Polityka ta jest zresztą, mówiąc na marginesie, zupełnie słuszna. Trudno uznać za rozsądny radykalny postulat oddania zwykłym ludziom bezpośredniej władzy w kraju w ręce. To rządzący powinni wykazać się koniecznym rozsądkiem i postępować za polską tradycją, odrzucając wszystkie liberalne projekty godzące w Boże prawa, które powinny być fundamentami naszego porządku prawnego.

Jest, niestety, odwrotnie. Obecne władze wypierają się wszystkiego, co prawdziwie polskie, i zamiast kultywowania własnej tradycji wolą przyjmować jak leci wszystkie liberalne pomysły płynące z Zachodu. Jest przy tym niezwykle gorsząca hipokryzja, z jaką się to dokonuje. Lwia część polityków deklaruje się przecież jako katolicy. Sprawa Konwencji pokazała jednak, że to tylko słowa, bo opinią polskiego Episkopatu zupełnie nikt się nie przejął.

Ważniejsze od zdania Kościoła świętego jest zdanie brukselskiej sekty rewolucyjnej. Że na przyszłość rokuje to fatalnie i czekają nas, w razie kolejnego zwycięstwa Platformy Obywatelskiej, dalsze bezbożne zmiany, to rzecz oczywista. Co więc robić? Wszystko, co można, by Polska otrzymała wreszcie polskie władze. Polskie, to znaczy dbające nie o przyklask nowej liberalnej elity europejskiej, ale o katolicką Tradycję, którą Polska stoi i stać musi, jeżeli ma w świecie przetrwać. Nie jest polskim zwyczajem kłanianie się przed heretykami, bluźniercami i dewiantami. Kłanialiśmy się wyłącznie przed Chrystusem głoszonym przez Kościół rzymskokatolicki - i modlę się, by było tak znowu.

Paweł Chmielewski