Paweł Chmielewski, Fronda.pl: Andrzej Duda zwyciężył, pomimo ogromnej niechęci głównych mediów, zakłamanej kampanii, nieuczciwych ataków. Jak to się udało?

Jarosław Sellin, PiS, wiceszef sztabu Andrzeja Dudy: Po pierwsze ciężka praca samego Andrzeja. To był najbardziej pracowity kandydat, nikt nie wykonał takiej pracy, nikt nie miał tylu bezpośrednich spotkań z Polakami. To przynosi efekty – uściski rąk, możliwość osobistego poznania kandydata, zrobienia sobie z nim zdjęcia, okazania wyborcom szacunku.

W ostatnich latach wielu Polaków czuło się zepchniętych na margines, nawet trochę rzuconych przez rządzących estabiliszment na kolana. Czuli się tak, jakby utracili współwłasność nad Polską – i nagle przyjechał do nich człowiek, który chce oddać im tę współwłasność, który mówi, że Polska nie należy tylko do obozu władzy, że należy także do nich.

Nie ukrywam też, że zwycięstwu dopomogła naprawdę dobra praca sztabu, świetnie zorganizowana przez panią Beatę Szydło. Kampania była pełna wspaniałych pomysłów, miała trochę taki amerykański styl. Zaangażowało się w nią dużo młodych ludzi z własnymi koncepcjami i intencjami. Stawiam też tezę, że po raz pierwszy w historii opinię społeczną w przynajmniej równej mierze, co media tradycyjne, zbudowały media społecznościowe. Taka sytuacja w Stanach Zjednoczonych wystąpiła już siedem lat temu w trakcie kampanii Baracka Obamy. Także nam udało się obejść tę falę niesprawiedliwej krytyki, agresji, lekceważenia i dezawuowania Andrzeja Dudy. W mediach społecznościowych przegrywał Bronisław Komorowski – i to sromotnie. Młodzi ludzie używają takich pojęć jak „beka” czy „obciach” – i w ich sferę wpadł właśnie Komorowski i wizerunkowo przegrał kampanię. Nie było tymczasem żadnego powodu, by dworować się z Andrzeja Dudy.

Niechęć mediów głównego nurtu do prawicy, polityków PiS – w tym Andrzeja Dudy – została ponadto przełamana właśnie przez wyjazdy powiatowe. W czasie każdego z tych wyjazdów Andrzej udzielał w ciągu jednego dnia, jeżdżąc do siedmiu czy ośmiu miejscowości w powiecie, udzielał kilkunastu wywiadów w mediach lokalnych – telewizjom, rozgłośniom radiowym, gazetom, portalom. Wszystko to intensyfikowało pobyt naszego kandydata w powiatach – on nie trwał tylko tych kilku godzin, gdy Andrzej był tam fizycznie. Wszystko to potem długo jeszcze żyło w mediach, wywiady z naszym kandydatem emitowano często kilkakrotnie. Dzięki temu omijaliśmy bardziej niechętne media centralne.

Wszystko to nałożyło się jeszcze na autentyczny nastrój społeczny – oczekiwanie na zmianę jakości polskiej polityki, na rzeczywistą usłużność instytucji państwa polskiego wobec obywateli. Polacy tego nie odczuwali, mieli serdecznie dość, że państwo odwróciło się do nich tyłem, a politycy zajmują się tylko sami sobą. Andrzej Duda okazał się wiarygodnym apostołem tej zmiany.

Bronisław Komorowski podczas wczorajszego wieczoru wyborczego mówił o Polsce nienawiści. Sugerował wprost, że Andrzej Duda został wybrany przez nienawistników właśnie. Dziś wtóruje mu Adam Michnik, ostrzegając przed radykalizmem. Dlaczego obóz liberalny wciąż dzieli Polskę?

Zbrakło mi tylko postawienia kropki nad „i”, powiedzenia, że musimy postawić tamę tej „brunatnej fali”. Świadczy to o tym, że ludzie ci nie zrozumieli niczego z tego, co dzieje się w Polsce. Polacy mają dosyć tego dzielenia Polski, tej agresji, naznaczania części społeczeństwa, spychania na margines. Bronisław Komorowski był tak naprawdę bardzo toksycznym politykiem. Dziesięć lat temu, gdy wybory wygrało Prawo i Sprawiedliwość a prezydentem został śp. Lech Kaczyński, to Komorowski użył sformułowania „szkoda Polski”. To on będąc drugą osobą w państwie w roku 2008 mówił o Lechu Kaczyńskim ostrzelanym w Gruzji powiedział: „jaki prezydent, taki zamach” i „co to za snajper, który ze stu metrów nie trafia”. W każdym normalnym, ustabilizowanym demokratycznym państwie, polityk, który wypowiedziałby się w ten sposób o głowie swojego państwa, natychmiast zniknąłby ze sceny politycznej. Można powiedzieć w pewnym sensie, że Bronisława Komorowskiego dopadła sprawiedliwość dziejowa. To on w trakcie całej tej kampanii dzielił Polaków – i robi to nawet po swojej klęsce, nie potrafi wyzwolić się z tego myślenia charakterystycznego dla całego jego środowiska. Wciąż mówi o zalewaniu Polski agresją i nienawiścią, czemu trzeba stawiać tamę. Tymczasem to on reprezentuje środowisko, które wprowadziło do polskiego życia publicznego agresję i nienawiść. Jak widać, Komorowski w ogóle tego nie zrozumiał, jest zakładnikiem tego sposobu myślenia.

Co jesienią? Wielu spekuluje, czy Prawo i Sprawiedliwość zwycięży w wyborach, a jeżeli tak – to czy będzie tworzyć z kimś koalicję? Tu zazwyczaj wymienia się ruch Pawła Kukiza.

Nie ma żadnego szklanego sufitu. Andrzej Duda otrzymał w I turze 35 proc. poparcia. Nam zawsze wmawiano, że nasze poparcie oscyluje w okolicach 30 procent i wyżej pójść nie może. Do rządów samodzielnych przy obecnej ordynacji wyborczej wystarczy zdobyć 42 – 43 proc. głosów. To jest do osiągnięcia – i będziemy o to zabiegać. Będziemy pracować na taki wynik, który pozwoliłby nam samodzielnie sprawować rządy. Nie będziemy spekulować na pięć miesięcy przed wyborami, że rozważamy z kimś koalicję. To demobilizowałoby nasz elektorat. Będziemy walczyć o to, by rządzić samodzielnie, by rząd był spójny i mógł konsekwentnie realizować własny program i własne założenia programowe. W sytuacji, gdy prezydent Rzeczpospolitej wywodzi się z naszego środowiska, tym łatwiej byłoby to wszystko przeprowadzić. Na pytania spekulacyjne o przyszły rząd taka zawsze będzie nasza odpowiedź: walczymy o samodzielne rządy.

Sądzi pan poseł, że zwycięstwo Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich oznacza de facto początek końca Platformy Obywatelskiej?

To jest możliwe. Tej partii nie łączy nic poza interesem władzy. Jeżeli ta władza wymyka im się z rąk, a nastąpił już tego pierwszy etap, to nie ma żadnego powodu, by tak skłócone i podzielone na liczne frakcje środowisko trzymało się jeszcze razem. W Platformie nie ma żadnego spoiwa ideowego, to bezideowa partia władzy. Dezintegracja tego ugrupowania jest więc możliwa. Po takiej dezintegracji mogłyby powstać jakieś nowe inicjatywy polityczne. Jedni politycy PO poradzą sobie lepiej, inni gorzej, ale w miejsce Platformy coś powstanie. Uważam, że rozpad Platformy w obecnym kształcie byłby dobrym scenariuszem dla Polski. To warunek konieczny do zakończenia wojny polsko-polskiej, którą partia ta wszczęła dziesięć lat temu, konsekwentnie kontynuowała i być może nadal będzie kontynuować. By łatwiej zakończyć ten szkodliwy etap dla polskiej polityki, nie byłoby rzeczą złą, gdyby środowisko Platformy uległo dezintegracji. Powtórzę jednak, że z pewnością wielu polityków PO weszłoby w nowe inicjatywy – a te z boku już powstają, by wspomnieć o pomyśle Leszka Balcerowicza i Ryszarda Petru. Jest też wielkie pytanie o przyszłość polskiej lewicy. Platforma od lat dryfuje w lewo – robił to już Donald Tusk, a jeszcze wyraźniej robi to pani premier Ewa Kopacz. Stawiam więc tezę, że może powstać nowa siła na lewicy, w dużej mierze, być może, współtworzona przez polityków dzisiejszej Platformy Obywatelskiej. 

Platforma rzeczywiście dryfuje w lewo, co wyraża się w wielu antypolskich, gardzących polską tradycją katolicką działaniach. Jaka na tym polu będzie prezydentura Andrzeja Dudy?

Andrzej Duda na pewno nie będzie zgadał się na różne szkodliwe ideologiczne wojny, które w Polsce wszczyna lewica poprzez różne akty prawne, a które niszczą kondycję polskiej rodziny i kondycję życia moralnego. Duda będzie też bez wątpienia konsekwentnym obrońcą życia i nie zaakceptuje żadnych ustaw, które naruszają zasadę ochrony życia. Prezydent będzie oczywiście otwarty na rozmowę w sprawie rozmaitych  rozwiązań, które miałyby uregulować dotąd nieuregulowane kwestie, na przykład z dziedziny bioetyki. Sądzę też, że Duda nie będzie się ponadto godził na eksperymenty postulowane przez lewice, a związane z nowym rozumieniem rodziny, na przykład na „małżeństwa” czy związki jednopłciowe. Ludzi, którzy chcieliby je zawierać, nikt w Polsce nie dyskryminuje. Mają pełnię praw obywatelskich, ale trzeba chronić polską konstytucję, która małżeństwo definiuje jako związek mężczyzny i kobiety. Mówiąc krótko, Andrzej Duda nie będzie akceptował tego typu aktów prawnych, jeżeli te by do niego docierały. Nie sądzę jednak, by tak w ogóle było – po tym, co stało się wczoraj nie wierzę, by podobne rozwiązania prawne mogły zostać zaakceptowane nawet w tym Sejmie.