Szok, jaki wywołały – wyrwane z kontekstu całej rozmowy i pozbawione odniesienia do jej treści – słowa o tym, co wolno w małżeństwie – więcej mówi o współczesnej kulturze niż setki artykułów. Oto okazało się, że dla wielu z komentatorów niemożliwe jest dostrzeżenie w miłości seksualnej i małżeńskiej piękna, a jedynym kontekstem, w jakim są w stanie rozmawiać o seksie, jest poziom seks shopu czy pornografii.

A przecież, jak to pięknie wskazuje ks. Robert Skrzypczak, seksualność przeżywana w małżeństwie jest jej naturalnym elementem. „Namiętność przeżywana jako podarowanie szczęścia drugiej osobie; otwartość na to, co rozwija cudze poczucie godności i pomaga mu wzrastać w niej; poczucie bliskości i oddania względem ukochanej osoby traktowanej jako ktoś niepowtarzalny (…) – oto elementy składowe miłości rozumianej personalistycznie. Tak pisze o tej najbardziej intymnej relacji między dwojgiem ludzi ks. Robert Skrzypczak w książce „Wiara i seks. Jan Paweł II o małżeństwie i rodzinie”. Bo właśnie ta perspektywa personalistyczna, realizowana przez wiernych i oddanych sobie małżonków w małżeństwie, prowadzić ma ich ku prawdziwemu zjednoczeniu miłosnemu, w którym szanują siebie i zawsze otwarci są na nowe życie. Sfera seksualna rozumiana jest więc jako istotny element życia małżeńskiego, jako dar od Boga: „Seksualność jest zatem dobra, skoro Bóg poprzez nią zechciał wyrazić samego siebie (…) Nie stanowi ona zwykłego przejawu zwierzęcości, którą musimy w jakiś sposób uczyć się przeżywać przez kulturalne sublimowanie. Jest ona raczej znakiem wodnym Boga umieszczonym w człowieku” – pisze dalej ksiądz Robert Skrzypczak.

Sama seksualność – jako rzeczywistość dobra i piękna – została jednak dziś wyrwana z kontekstu małżeństwa, zbrukana, zwulgaryzowana i na dobre zdeptana. Niewiele zostało z tego piękna, o którym pisał przywoływany przeze mnie Autor. Dlatego niewinne nawet wypowiedzi na temat seksualności w życiu małżeńskim wywołują niezdrowe podniecenie napalonych redaktorów tabliodów czy portali plotkarskich. Do głowy bowiem im nie przychodzi, ze istnieje jasna i dobra strona ludzkiej seksualności służąca umacnianiu małżeństwa. Taka postawa zresztą dziwić nie powinna, jest ona bowiem pochodną pewnego trendu, który tę intymną sferę niszczy. „Obecnie odwrócił się kierunek agresji – okazują ją ci, którzy mają zaburzone życie seksualne: ludzie uzależnieni od pornografii lub ci, którzy popadli w erotomanię w wyniku traktowania sfery seksualnej tylko jako sposobu zaspokojenia siebie samego. Gdy mówię o seksie dobrze i pięknie, atakują oni naukę Kościoła, bo mają całkiem odwrotne doświadczenie. Być może gryzie ich sumienie, że psują sobie i innym życie” – przekonuje o. Ksawery Knotz w książce „Nie boj się seksu, czyli kochaj i rob, co chcesz”. I coś w tym jest, bo jeśli ktoś w przeżywaniu seksualności jako już dorosły człowiek pozostaje na poziomie napalonego nastolatka, potrafiącego o tej rzeczywistości rozmawiać wyłącznie w sposób wulgarny, oznacza to, że ktoś taki tak naprawdę nie doświadczył żadnej głębi i nie wie, że seks to po prostu wyraz miłości małżeńskiej. „Współczesne porno uczy pornoholików myślenia w kategoriach wyłącznie cielesnych i specyficznej aktywności seksualnej, okradając ich ze zdolności do przeżywania miłosnych uniesień, pożądania oraz emocjonalnej i fizycznej bliskości z prawdziwymi partnerami czy partnerkami. Ona konkuruje z ludźmi jako seksualne zaspokojenie” – piszą z kolei amerykańscy terapeuci Wendy i Larry Maltz w „Pułapce porno”.

Zwulgaryzowanie sfery seksualnej nieodłącznie wiąże się więc z konsumpcją pornografii. Mózg karmiony regularnie treściami pornograficznymi na wszystkie relacje intymne rzutuje obrazy żywcem przejęte z ekranu telewizora, komputera czy pism porno. Dlatego są to obrazy nierealne, nieprawdziwe i zwulgaryzowane do granic możliwości. W świecie tym nie ma bowiem miejsca na miłość, delikatność, intymność, bo jak pisze Dolf Zilmann, medioznawca z University of Alabama: „Materiały pornograficzne przedstawiają seksualne zaangażowanie partnerów, którzy dopiero co się spotkali, którzy nie są w żaden sposób z sobą związani, którzy wkrótce się rozstaną i nigdy już się nie spotkają”.

Wspomniani już badacze problemu – Wendy Maltz i Larry Matlz – wskazują, że osoby regularnie korzystające z pornografii doświadczają rozmaitych problemów seksualnych. Realny seks odbierają jedynie jako substytut tego, co jest przedstawione w pornografii. Masturbacja związana z korzystaniem z tego typu pobudzenia powoduje, że osoba staje się niewrażliwa na pieszczoty czy na dotyk. Dodatkowo – wskazują autorzy „Pułapki porno” – regularne korzystanie z pornografii uczy traktowania drugiej osoby niczym przedmiot: „Relacja z pornografią osłabia istotne wartości, które są fundamentami zdrowej, intymnej relacji między ludźmi – wartości, takie jak szczerość, wierność, uczucia, bliskość, szacunek, wsparcie zaufanie i miłość. Kobiety wchodzące w związek spodziewają się, że te wartości będą wzmacniane i szanowane. Związek partnera z pornografią jest dla kobiety sygnałem, że to nie ona, ale coś innego rozbudza go seksualnie i emocjonalnie. A kłamstwa i oszustwa, często wykorzystywane przez pornoholików do ukrycia ich nawyków, czynią szczerość, zaufanie i szacunek niemożliwymi”.

Nie dziwi więc, że mówienie o seksualności w kontekście małżeństwa wywołuje wyłącznie wulgarne skojarzenia, gdyż innych doświadczeń po prostu autorom owych skojarzeń brakuje. Im bowiem nie mieści się w głowie to, o czym wielokrotnie wspominał o. Knotz, że seks to coś więcej niż technika. „W seksie, tak jak w tańcu, jeśli ktoś przywiąże zbyt dużą wagę do techniki, to nigdy nie poczuje piękna tego, co robi. Bo piękno jest gdzie indziej, o czym się dzisiaj niewiele mówi”. Piękno bowiem rodzi się w spotkaniu dwojga osób, w tworzeniu relacji miłości, w oddawaniu się sobie, w trosce o wzajemne szczęście. „Seks jest piękny, jeśli wyraża głęboką relację międzyludzką” – uzupełnia zakonnik. I dodaje: „każdy mąż powinien wiedzieć, że gdy całuje żonę, to w tym momencie realizuje się sakrament małżeństwa, przychodzi Bóg. Ważne, aby nauczyć się odnosić wszystko do Pana Boga i mieć tę świadomość, że Bóg jest tutaj między nami – wtedy związek małżeński kobiety i mężczyzny staje się naprawdę święty i wyjątkowy (…) Prawdziwy znak małżeństwa wyraża się w ciele, w cielesności”.

A na koniec, tak dla przypomnienia dla wszystkich „zszokowanych” i „zatroskanych” o biednych katolików. Otóż, drodzy moi, są trzy zasady, których katolik w swoim życiu seksualnym musi się trzymać. Pierwszą jest: seks tylko w sakramentalnym małżeństwie. Druga przypomina, że każdy akt seksualny musi być otwarty na nowe życie, to znaczy możliwe musi być – biorąc rzecz od strony technicznej – poczęcie. I dokładnie tyle znaczy sformułowanie, którego użyłam. Jeśli ktoś nie wie, jaki seks to umożliwia, powinien zrobić sobie powtórkę z biologii. Trzecia zasada zaś uświadamia, że każdy akt seksualny musi szanować godność obojga małżonków. Wszystko, co jest sprzeczne z tymi trzema zasadami, jest grzechem, a to, co z nimi zgodne, jest dopuszczalne. A rajcowanie się prostym zdaniem dotyczącym pewnego rodzaju pieszczot dowodzi raczej problemów niezdrowo zaaferowanych niż katolików.

Małgorzata Terlikowska