Idą ciekawe czasy. Ciekawe – i ponure. U steru niemieckiej polityki zagranicznej może zasiąść człowiek, który tak bardzo kocha Europę, że chce ją mieć… tylko dla Niemiec. Martin Schulz, zatwardziały bezbożnik i socjalista, będzie chciał zreformować Unię Europejską tak, by takie kraje jak Polska albo poddały się całkowicie niemieckiemu dyktatowi, albo z niej odeszły.

Powoli kończy się w Niemczech kryzys parlamentarny. Rządu jeszcze wprawdzie nie ma i dopiero w tych dniach rozpoczynają się prawdziwe rozmowy koalicyjne między CDU/CSU a SPD, ale przełom nastąpił. W minioną niedzielę delegaci socjalistów zgodzili się w Bonn na stworzenie z Merkel nowego gabinetu. Teoretycznie wszystko może jeszcze się wywrócić – ostateczne placet będzie musiała dać koalicji cała ponad 400 – tysięczna armia niemieckich „towarzyszy”, czyli wszyscy członkowie SPD. Partyjna wierchuszka jest jednak dobrej myśli i rzeczywiście wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że doły partyjne mniej czy bardziej zdecydowanie, ale jednak się zgodzą.

Niemcy będą mieć więc stabilny rząd na kolejne niecałe cztery lata. To na pierwszy rzut oka wspaniała wiadomość, bo chaos polityczny w największym państwie unijnym musi budzić niepokój. Problem w tym, że polityka europejska nowego rządu prawdopodobnie będzie się tym razem charakteryzowa mniejszym niż zwykle pragmatyzmem. Olbrzymi apetyt na stanowisko wicekanclerza i szefa MSZ ma szef SPD Martin Schulz. A Schulz to nie malowany socjalista, ale czerwony rewolucjonista z krwi i kości, ukształtowany w europejskich salonach, gdzie nasiąknął trucizną ideologii federalistycznej do szpiku.

Schulz pragnie powołania Stanów Zjednoczonych Europy. Nie chce tego na szczęście Angela Merkel, o czym jeszcze w grudniu mówiła zupełnie otwarcie, gasząc nadzieje naczelnego socjalisty. A jednak, postawiona pod polityczną ścianą i zmuszona do zawarcia koalicji z SPD, dała już sygnał sporej uległości. We wstępnym programie nowego rządu opracowanym przez kierownictwo partyjne CDU, CSU i SPD rozdział o polityce zagranicznej był rozdziałem pierwszym, co symbolizuje wagę tematu – i został stworzony głównie przez Schulza.

Jak daleko pójdą zmiany, pokaże dopiero praktyka. Wiele zależy od Merkel: czy będzie w nowym rządzie na tyle silna, by trzymać socjalistę krótko? A może borykając się ze słabnącym poparciem we własnych szeregach pozwoli mu dość swobodnie realizować swoją chorą agendę i da zielone światło dla wspólnego centralizowania Unii z Emmanuelem Macronem? Schulz jest absolutnie gotów pogrzebać wspólnotę wielu narodów Europy dla wytworzenia nowej wspólnoty społeczeństw, poddanych wyłącznie niemieckiemu dictum ubranemu w unijne szaty. Jeżeli wejdzie do rządu, europejski status quo będzie badzo poważnie zagrożony.

Paweł Chmielewski