Tomasz Sakiewicz

Bardzo wiele osób, również w nowych elitach władzy, propagowało tezę, by zmian, szczególnie personalnych, dokonywać powoli. Przeciwnikiem żółwiego tempa jest Jarosław Kaczyński. Nikt oficjalnie nie śmiał mu się przeciwstawić, a jednak w wielu sprawach zrobiono inaczej, niż Kaczyński planował.

Najbardziej widoczne zaniedbania to polityka personalna w MSZ. Nie wszystko wynika ze złej woli. Brakuje przygotowanych kadr, są procedury czy sprawy, które muszą zostać zakończone. Niemniej przetrzymanie przez kilka miesięcy ambasadora polskiego w USA, który co najmniej nie sympatyzował z nową ekipą, zemściło się okrutnie. Zupełnie niezrozumiała jest nominacja dyrektora generalnego MSZ, obrońcy absolwentów sowieckich uczelni. Tego typu błędy mszczą się nie tylko w polityce zagranicznej, lecz także w zaufaniu Polaków do całego obozu władzy. Widziałem to na własne oczy w USA, kiedy to postsowieckie lobby w ambasadach podgrzewało atmosferę wśród Polonii, a z drugiej strony środowiska ultranarodowe, spenetrowane przez rosyjską agenturę, buntują Polaków, oczywiście słusznie rozczarowanych brakiem zmian.

Innym przykładem jest sytuacja w części spółek skarbu państwa. Potwierdzeniem jest PZU – tu z jednej strony znaleziono kompetentnego prezesa, ale z drugiej związano mu ręce, pozostawiając w zarządach spółek całą grupę ludzi ze starych układów. Teraz zmian dokonuje – zamiast ministra skarbu – CBA. Oczywiście nie można o wszystko obwiniać ministra, bo zmiany musi konsultować z różnymi osobami, uwzględniać specyfikę działania przedsiębiorstw itd. Chodzi bardziej o stworzenie odpowiedniego klimatu, który wesprze go w zdecydowanych działaniach.

Polska pokojowa rewolucja nie była po to, by nowi dogadywali się ze starymi, a w podziale tortu uwzględniono nową  władzę, ale po to, by trwale dokonano zmiany zasad dzielenia. Regułą musi być budowa silnego, niepodległego państwa, wyposażonego w narzędzia ekonomiczne, polityczne i społeczne. Geszefciarze do tego się nie nadają.

Jeżeli krytykowałem pewne ruchy personalne w TVP, to nie dlatego, że mam ochotę kogokolwiek zastąpić – w moim przypadku jest to niemożliwe, bo odpowiadam za te media, które stworzyłem i muszę przy nich zostać. Chcę, żeby zmiany w Polsce były nieodwracalne. Trudno w to uwierzyć, kiedy na ekranie telewizyjnym jako główny obrońca realiów na Woronicza pojawia się dziennikarz, który przez osiem lat żył z niszczenia polityków PiS, ośmieszania tego, co robili Macierewicz i „Gazeta Polska” w sprawie Smoleńska itd. Dla mnie było to przekroczenie Rubikonu.

Część prawicowych mediów broni tego, co jest, bo dostały więcej reklam i mają lepszy dostęp do TVP. Z nami jest problem. Ale fajnie, że jest alternatywa. Nowy, wspaniały świat u jednych, rzeczywistość u nas.

PiS-owi w ciągu siedmiu miesięcy udało się bardzo dużo zrobić. Być może największym sukcesem jest to, że Berlin i Bruksela nie zablokowały suwerennej polityki Warszawy. Możemy dzisiaj budować własne, silne, niepodległe państwo. Nie zrobimy tego jednak bez realnych zmian. Największym zagrożeniem nie są wcale naciski zewnętrzne ani problemy ekonomiczne. Jesteśmy nim my sami. By przejąć władzę, trzeba było naprawdę dużo konsekwencji i odwagi. By coś zmienić, trzeba oprzeć się silnym pokusom. Wielu się nie oprze i ci muszą poczekać na lepsze czasy.

Tekst pochodzi z najnowszego tygodnika "Gazeta Polska" nr 25/2016 z dn. 22.06.2016r