„Gazeta Wyborcza” piórem Piotra Pacewicza walczy o ojcostwo. Idea słuszna. Silna rodzina, potrzebuje silnych i zaangażowanych ojców. Tyle że nie jest jasne, dlaczego to akurat urlop ojcowski ma je budować i wzmacniać. Kilkutygodniowe niemowlę potrzebuje matki, jej pokarmu, bicia serca i zapachu. Te czynniki zapewniają dziecku poczucie bezpieczeństwa. Ojciec, choćby nie wiem jakby się starał, piersią dziecka nie nakarmi. Może nakarmić butelką, nawet pokarmem ściągniętym przez mamę – zaraz odezwą się zwolennicy takich urlopów. Pewnie, że może, tyle że to nie to samo.
Sam Pan zresztą nie ukrywa, że to nie wzmocnienie ojcostwa jest głównym powodem do wprowadzenia owych urlopów. „Urlopy dla ojców mają też wymiar moralny. Powinniśmy jako społeczeństwo, naród, państwo – nazywajcie to, jak wam pasuje – jako ludzie po prostu, dążyć do wyrównywania szans i ciężarów kobiet i mężczyzn” – pisze Pacewicz. A ja jako matka czwórki dzieci wcale takiej równości nie chcę. Tak jak nie chcę pracować w kopalni, być operatorem dźwigu czy prowadzić lokomotywę. Chcę, żeby mój mąż mógł zarobić tyle pieniędzy, żebym ja mogła zająć się dziećmi i domem, a przy okazji mieć też czas na hobby. Bo to nieprawda, że kobiety „udomowione” – jak coraz częściej, określa się nas, kobiety wychowujące dzieci – pasji nie mają, a ich świat ogranicza się jedynie do piaskownicy. Zresztą piaskownica to skądinąd bardzo ciekawe miejsce wymiany myśli i poglądów. Na przykład w mojej jest i anglistka, i slawistka, i biolożka, i filozof. I są to kobiety, których pasją jest macierzyństwo.
„I dzisiaj są kobiety, które chcą realizować się tylko w domu (daj im Boże kochającego i zamożnego małżonka!), ale większość chce pracować, zarabiać, awansować i powinny mieć do tego prawo, na równi z mężczyznami. Na równi to zresztą dużo powiedziane. Nawet gdy znikną ostatnie stereotypy genderowe, pozostanie biologia: to kobiety są w ciąży, to one rodzą, karmią, trudniej przekwitają” – pisze Pacewicz. Panie Piotrze, tu nie chodzi o samorealizację, tu chodzi o rodzinę. Dom z co najmniej czwórką dzieci to niemal przedsiębiorstwo. Studia z logistyki czy zarządzania nie powinny sprawiać mi już trudności.
Szanowny Panie, największym marzeniem kobiet nie jest ucieczka do pracy po urlopie macierzyńskim. I to nawet tych ze stolicy. One chcą być z dziećmi, patrzeć, jak rosną, ile się każdego dnia uczą. Wracają do pracy, bo czasem z jednej pensji po prostu wyżyć się nie da. A wie Pan, znam też kobiety, którym wydawało się, że bez pracy nie będą potrafiły wytrzymać. I co, kiedy zobaczyły, ile kosztuje je to wyrzeczeń, że wcale nie jest przyjemnie być cały dzień poza domem i dzieci nie widzieć, zrezygnowały z pracy, nawet kosztem skromniejszego życia. Toż dopiero patologia – zdaniem oświeconych umysłów z „Gazety Wyborczej”. „Kiedyś kobiety nie pracowały zawodowo, nie głosowały, nie studiowały i dyskryminację odczuwały tylko wybitne jednostki” – pisze Pacewicz. A teraz, proszę, studiują, piszą doktoraty, i chcą wychować dzieci. I też czują się dyskryminowane, ale dlatego, że ich wybór razi niektórych w oczy. Że nazywane są „leniami” i „utrzymankami”. Że wykonują ciężką i odpowiedzialną pracę za darmo.
„Odpowiedzialny ustawodawca nie powinien więc pytać, jak dogodzić rodzinie, żeby urodziła sobie „dzidziusia”, ale jak wspomóc kobietę w jej życiu zawodowym, by decydowała się na dwu-, trzykrotne macierzyństwo” – dalej czytam. A ja właśnie chcę, że by ustawodawca dogadzał rodzinie, bo to byt dziś zagrożony i pogardzany jak mało co. A ja chcę, żeby ustawodawca zapewnił takie prawo, żebyśmy mogli z mężem sami decydować, kto w naszym domu będzie pracował, a kto zajmował się domem. I nikomu nic do naszych wyborów.
Małgorzata Terlikowska
