Nauka wiary

Niewiele wiedzielibyśmy o Bogu, gdyby On sam nam nie objawił. Rozum ludzki ma wprawdzie wielkie możliwości zdobywania i interpretacji danych, ale te dane czerpać potrafi tylko z rzeczywistości postrzegalnej zmysłami. Nadprzyrodzonej, Bożej nie dosięga. Może najwyżej, zastanawiając się nad ładem wszechświata i nad rządzącą nim przyczynowością, domyślić się istnienia Pierwszej Przyczyny, jedynego Boga Stwórcy, i coś wnioskować o Jego działaniu i o swoim własnym statusie stworzenia; ale o Nim samym, o Jego (nazwijmy to) wewnętrznym życiu – nie. Tego tylko od Niego samego możemy się dowiedzieć. I rzeczywiście zechciał nam objawić tyle, ile potrzeba, żebyśmy zachęcili się do przyjaźni z Nim. Inna rzecz, że nawet po otrzymaniu objawienia człowiek tyle tylko z niego wie, ile w tych swoich ziemskich pojęciach i terminach zdoła ująć; co sprawia, że także wielu prawd objawionych (na przykład o Trójcy Świętej) nie rozumiemy i możemy jedynie przyjąć je pokornie na autorytet Boga objawiającego.

 

Sposób objawienia był zawsze ten sam: wybrani ludzie odnajdywali tę prawdę w swoim sercu i przekazywali ją innym. Dlaczego nie objawiał wszystkim na raz? Prawdopodobnie z kilku przyczyn. Nie wszyscy są równie dobrymi i równie chętnymi odbiorcami; do dziś wielu twierdzi, że ich to nie interesuje. Poza tym ludzie powinni jedni drugim pomagać, jedni od drugich się uczyć, to buduje wspólnotę Ludu Bożego. I wreszcie przy takim hierarchicznym sposobie nauczania łatwiej jest ludziom zrozumieć potrzebę istnienia jakiegoś autorytetu, który by oddzielał autentyczne słowo Boże od prywatnych marzeń. Takim autorytetem są przede wszystkim autorzy natchnionych tekstów Pisma Świętego, dalej urząd nauczycielski Kościoła, wreszcie ci wszyscy, od których otrzymujemy pouczenie: rodzice, kapłani, katecheci. To przekazywanie świadczy o wartości, jaką ma w oczach Bożych nasza wzajemna współpraca i wspólnota, gdy jedni drugim pomagają poznać Boga.

 

Nadto trzeba pamiętać, że objawienie dokonywało się stopniowo: Bóg poszerzał zakres ujawnianych prawd i kierowanego do nas zaproszenia. Ludzkość była wychowywana powoli; i my nie uczymy dzieci wszystkiego na raz już w pierwszej klasie. Abrahamowi wystarczyło wiedzieć, że Bóg jest i że się o niego troszczy, a od niego wymaga pełnienia sprawiedliwości według ogólnych norm. Jego potomkom Bóg objawił nadto swoje imię i nadał szczegółowe prawo. Wreszcie w swoim Synu a Panu naszym, Jezusie Chrystusie, objawił nam tajemnicę Trójcy Świętej i naszego wezwania do udziału w synostwie Bożym.

 

Treść objawienia możemy podzielić na prawdy o Bogu, prawdy o ludziach i prawdy o stosunku Boga do ludzi, czyli o dziele zbawienia. O Sobie objawił nam, że jest Trójcą, że jest zarazem sprawiedliwy i miłosierny, dobry, wszechmocny i wszechwiedzący. O nas, że jesteśmy Jego stworzeniami, że celem naszego istnienia jest udział w Jego szczęściu i chwale i że (z własnej winy) iść do tego szczęścia musimy przez trud i cierpienie. O dziele zbawienia: że On sam zstąpił do nas, podzielił nasz los i prowadzi nas do Siebie.

 

Każdy z tych tematów rozwiniemy w przyszłości, gdyż odpowiadają im całe działy teologii dogmatycznej. Tu należy tylko podkreślić, że Bóg mówi nam o sobie i o nas prawdę. Wszystko, co objawia, zasługuje na wiarę i powinniśmy to przyjmować z wdzięcznością i miłością.

Nauka moralna

Skoro otrzymujemy Boże objawienie, to niewątpliwie nie po to, żeby je odłożyć na bok, zlekceważyć i całą uwagę poświęcić doczesnym interesom. Jeden z bohaterów Trylogii mówi kiedyś w gniewie: „Jakem katolik, jak szczęścia za życia, a Boga przy śmierci mej pragnę…” Otóż to byłby bardzo dziwny katolicyzm, bardzo dziwne chrześcijaństwo, gdyby Bóg był komuś dopiero przy śmierci potrzebny, dlatego po prostu, że wtedy już nie da się dłużej szukać szczęścia ziemskiego, więc chcąc nie chcąc trzeba się przestawić na to, co mniej ważne! Przecież to nie Bóg istnieje dla nas, ale my dla Niego. Jeżeli szanujemy i cenimy zwierzenia, które by nam na ziemi zrobił jakiś wielki i podziwiany człowiek, to tym większego szacunku są godne treści Bożego objawienia. Szacunku, miłości, coraz głębszego poznawania. Inaczej mówiąc, Boża prawda domaga się od nas miłości i wysiłku poznawczego. Z poznawania rośnie miłość, z miłości rośnie pragnienie tym bliższego poznania.

 

Domaga się także, żebyśmy i my, ilekroć mówimy, mówili prawdę. Oczywiście to nie znaczy, żeby zaraz mówić każdemu wszystko: rozsądek określa, co, kiedy i komu powiedzieć, i czy w ogóle powiedzieć. Ale to, co już mówimy, musi być czystą prawdą. Bóg brzydzi się kłamstwem, bo ono jest zniewagą Jego prawdomówności, zniewagą Jego objawienia. Czy kłamstwo płynie ze strachu, czy z chęci korzyści, czy z fantazjowania – jednakowo jest kłamstwem i rzeczą Bogu obrzydłą. Trzeba się też wystrzegać używania półprawdy, która może nie być wyraźnym kłamstwem, ale jednak jest zabiegiem służącym do wprowadzenia kogoś w błąd. Jeśli ktoś winszuje sobie, że wprawny jest w tego rodzaju „dyplomacji”, to znaczy, że się pogrąża w zakłamaniu i że (jak uczy doświadczenie) wkrótce przestanie się wystrzegać nawet i pełnego kłamstwa.

 

Zdarzają się oczywiście, choć bardzo rzadko, sytuacje ekstremalne, w których kłamstwo okazuje się mniejszym złem niż, na przykład, utrata życia – własnego lub cudzego. Ale dopóki by do aż takiej sytuacji nie doszło, nie wolno nam kłamać dla jakiegokolwiek mniejszego celu. Należy też pamiętać, że kłamstwo jest wtedy dopiero kłamstwem, kiedy ktoś podaje zmyślenie za fakt. Podawanie zmyślenia jako zmyślenia nie jest kłamstwem; jest literaturą i towarzyszy ludzkości od samych jej początków do dzisiaj. Sam Chrystus posługiwał się tego rodzaju literaturą, układając przypowieści, które nie miały na celu pouczenia słuchaczy, co rzeczywiście zrobił jakiś historyczny król (albo i wieśniak), ale przez zmyśloną fabułę naświetlały jakiś aspekt naszego życia w stworzonym przez Boga świecie.

Życie monastyczne

Mnich to człowiek zafascynowany Bogiem, wpatrzony w Niego, żyjący Jego prawdami, stale je rozważający. Mamy do tego w życiu klasztornym mnóstwo ułatwień: dostęp do lektury, czas na czytanie i rozważanie. Zresztą i całe nasze życie, pracy nie wyłączając, tak jest ukierunkowane, żeby ta fascynacja była jego treścią, motywem naszych działań. Mnich nie pracuje tylko po to, żeby coś zrobić: dla niego praca jest aktem kultu. Ani nie czyta tylko po to, żeby przeczytać i wiedzieć: dla niego czytanie, Lectiodivina, jest źródłem modlitwy, osobistej relacji z Bogiem. Modlitwa musi wypływać z prawd Bożych; musi się od nich rozpoczynać i z nich brać treść, choćby po to, żeby się nie stała monologiem naszym w obliczu Najwyższego… który ma nam ważniejsze rzeczy do powiedzenia niż my Jemu.

 

Żeby jednak umieć przed Bogiem zamilknąć, trzeba umieć także milczeć wobec ludzi. Jeśli wobec ludzi uprawiamy gadulstwo, jeśli w każdym miejscu, czasie i sytuacji mamy coś do powiedzenia i musimy to powiedzieć, to skarby objawienia, prawdy Boże rozpraszają się w naszym umyśle i przestają nas zajmować i obchodzić; ich miejsce zajmują drobiazgi życiowe, nowinki, sensacje, nawet polityka. I tak oto okazuje się, że z prawdy, że Bóg jest jeden, wypływa dla nas konieczność skupienia się na tym, co sam Chrystus nazwał jedyną rzeczą konieczną; to Unum necessarium przewija się przez całą literaturę monastyczną i jest jej podstawową wartością. I z tej samej podstawowej prawdy wiary, a nie tylko ze względów porządkowych ani nie z chęci utrudnienia sobie życia, wypływa monastyczny nakaz milczenia.

Małgorzata Borkowska OSB

Sześć prawd wiary oraz ich skutki

Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC