Granice zostały przesunięte. Najpierw zaczęto inscenizować rzeź Wołyńską, a później postanowiono pójść dalej. W 2016 roku ktoś wpadł na pomysł, żeby dwóm uczniom zafundować możliwość wzięcia udziału w rekonstrukcji obozu koncentracyjnego - pisze Paweł Rzewuski w "Teologii Politycznej Co Tydzień"

"Jak dziecko lubi się przebierać
Powtarzać słowa, miny, gesty,
W dziadkowych nosić się orderach
I nigdy mu niczego nie wstyd"

(Jacek Kaczmarski Według Gombrowicza narodu obrażanie)

Rekonstrukcje historyczne – specyficzny element polskiej świadomości – zyskują coraz większe znaczenie. Częściej można spotkać kolejne odmiany „zabawy w rekonstrukcję”. Niestety kolejne granice są przesuwane i niekiedy zapomina się z jakim zagrożeniem się one łączą. W swojej istocie, pomimo dosyć często konserwatywnych wydźwięków, mają wiele z typowej dla później ponowoczesności infantylizacji kultury.

Rekonstrukcja przeszłości

Trudno wyznaczyć moment, w którym rekonstrukcja opanowała umysły Polaków. Jeszcze sześć lat temu, kiedy w Warszawie odtwarzano bitwę pod Kałuszynem, miało to przede wszystkim charakter rozrywkowy. Między widzami a uczestnikami spektaklu panowała niewysłowiona umowa „my i wy się bawimy”. Rekonstruktorzy przebrani w stroje z epoki potykali się między sobą ku uciesze gawiedzi. Ktoś sprzedawał kiełbaski, ze sceny leciały piosenki Jacka Kowalskiego, a większość uczestników ściskało plastikowe szklanki ze złotym napojem. Wszystko było lekkie i w stosunku do późniejszych wydarzeń zupełnie niewinne. Ot, rekonstrukcja historyczna była przedstawieniem tylko militarnych zdarzeń, które wiadomo z zasady są atrakcyjne (o ile nie pokazuje się zbyt wielu szczegółów). W jakimś stopniu niczym kolejki elektryczne rekonstrukcje zapewniają mężczyznom nasycenie żyjącego w ich umyśle małego chłopca. Jej naczelnym celem była zabawa raczej pozbawiona wszelkiej domieszki patosu.

Wydaje się, że sama idea rekonstrukcji swój początek ma w paradach wojskowych, w których brali udział przebrani za dawnych wojowników żołnierze. Na przykład w paradzie tysiąclecia obok Ludowego Wojska Polskiego maszerowali dumnie wojowie słoweńscy i husarze, co wskazywało na ciągłość państwa Polskiego. Dzisiejsza kompania reprezentatywna, nosząca mundury z czasów II RP symbolizuje odniesienie wojska III Rzeczpospolitej do spuścizny II RP.

Przez długi czas rekonstrukcje miały jedynie dwa znaczenia – albo zabawa, albo ścisły element polityki historycznej. Ludzie jeździli na Grunwald, gdzie cała rzesza entuzjastów dawała się zakuć w zbroje i z radością odtwarzać zmagania z 1410 roku. Przy pomocy rekonstrukcji nienarzucająco w sposób lekki uczono historii. Problem w tym, że niedługo później zaszła zmiana i rekonstrukcja historyczna z jednej z form mówienia o historii stała się formą dominującą. A jej zwolennicy roszczą sobie coraz więcej praw.

Rekonstrukcja wyszła poza ramy rozrywki, pozwolono, aby opisywała coraz więcej aspektów historii, również tej bolesnej i tragicznej. Granice zostały przesunięte. Najpierw zaczęto inscenizować rzeź Wołyńską, a później postanowiono pójść dalej. W 2016 roku ktoś wpadł na pomysł, żeby dwóm uczniom zafundować możliwość wzięcia udziału w rekonstrukcji obozu koncentracyjnego. Jak pisano z dumą na Facebooku o uczestnikach: „Na własnej skórze odczuli jak wyglądał jeden dzień z życia więźnia. Krzyki, obelgi, głód, przemoc fizyczna, ciężka praca i lęk, lęk przed tym co będzie dalej...”.

Pojawiają się pytania: o jakim głodzie można tu mówić?, o jakiej przemocy fizycznej, czy lęku przed tym, co będzie dalej?. Każdy, kto chociaż w minimalnym stopniu zetknął się z literaturą obozową, chociażby w postaci Pięciu lat kacetu Grzesiuka, zdaje sobie sprawę jak straszliwym pomysłem jest rekonstrukcja życia obozowego. Ba, ma w sobie wręcz coś z absolutnie nieludzkiej groteski i szyderstwa.

CZYTAJ DALEJ NA TEOLOGIA POLITYCZNA.PL

Paweł Rzewuski/teologiapolityczna.pl