W następny weekend w Rzymie spotkają się liderzy UE, aby uczcić 60. rocznicę traktatów, które powołały do życia EWG ‒ bardziej nobliwą matkę rozwydrzonej córki ‒ UE. Będę tam również i ja, jako przedstawiciel prezydium Parlamentu Europejskiego. Będzie celebra, padną wzniosłe słowa.

Problem polega na tym, że od proeuropejskich deklamacji jedności w Europie nie przybędzie ‒ tak, jak herbata nie będzie słodsza od samego mieszania łyżeczką w szklance. Rzymska góra urodzi więc unijną mysz ‒ i znów eurosceptycy będą szydzić. Prawdę mówiąc, trudno im się dziwić, bo w ostatnich latach UE dała wystarczająco dużo powodów, żeby z niej kpić. Gorzej: największym wrogiem Unii nie są wcale oni, euronegatywiści, tylko… sama Unia.

Arogancja elit UE, uznanie, że mają one monopol na mądrość, pogarda dla procedur demokratycznych, brak mandatu pochodzącego z wyborów, narzucanie własnej woli państwom biedniejszym czy po prostu nowym krajom członkowskim, nagminne łamanie procedur i własnych zobowiązań, decydowanie o losach narodów ponad ich głowami ‒ choć w ich imieniu...

Ten skandaliczny katalog grzechów elit Unii można ciągnąć. Tym bardziej więc Europa potrzebuje reformy, co od roku, od Brexitu powtarza Jarosław Kaczyński. Tylko od decyzji o tych reformach UE ucieka. W stolicy Italii też one nie zapadną.

Ryszard Czarnecki

Gazeta Polska Codziennie 18 III 2017