„Dajcie mi kraj, a ja jakiś paragraf znajdę” czyli PE w akcji

W Strasburgu połączone plutony egzekucyjne zaprzysięgłych „demokratów” szczerze nienawidzących demokratycznych wyborów (o ile nie wygrywają w nich ich kolesie) obrały sobie w zeszłym tygodniu Węgry jako żywy cel. Płodozmian musi być: skoro przez cztery lata Parlament Europejski zajmował się na sesjach plenarnych Polską osiem razy (a może i dziewięć – któż to zliczy?), no to teraz musi po raz drugi zająć się Węgrami. Ale to nie pierwszyzna, bo w poprzedniej kadencji Budapeszt również był na cenzurowanym i działa ciężkiej artylerii zjednoczonych zastępów liberałów, komunistów, chadeków, socjalistów i zielonych szturmowały zasieki Madziarów

Nad obozem „postępu” w europarlamencie powiewały dwie flagi: jedna błękitna ze złotymi gwiazdkami (albo żółtymi), a druga w barwach tęczy. Co do tej pierwszej, to jeśli były to gwiazdki złote – to pamiętajmy, że „nie wszystko złoto, co się świeci”. Jeśli były to natomiast gwiazdy żółte, to warto wiedzieć, że ten kolor symbolizuje zazdrość. To by się nawet zgadzało, bo w obozie demoliberalnym wszyscy zazdroszczą Orbanowi, który został premierem po raz czwarty niczym Helmut Kohl i Angela Merkel oraz jako jedyny w Europie ma większość konstytucyjną. Tak więc „komuniści i inni demokraci” skręcają się z zawiści, jak ten Orban to zrobił, kiedy im tak spada. W sondażach oczywiście.

Orban usłyszał o sobie w Strasburgu, że jest śmieciem. Tak rzekł pewien Irlandczyk. Przewodniczący Tajani jakoś go, póki co, nie ukarał, bo – jak wiadomo – w Brukseli i Strasburgu karze się tylko tych, którzy są „politycznie niepoprawni”. A jak ktoś jest z „obozu postępu”, to może obsobaczać w najlepsze. Nawet na sali plenarnej ‒ a i tak władze PE uznają, ze to nie plucie, tylko deszcz pada. Inny mówca, rodak Orbana, porównał go do Goebbelsa. Ów krajan z Niziny (nomen omen) Węgierskiej jest socjalistą i robi wobec własnego kraju oraz rządu to, co Platforma Obywatelska wobec Polski i rządu RP.

Ostatecznie w głosowaniu przesądzono, że wobec Madziarów uruchomiono procedurę sankcyjną – z artykułem 7. na „dzień dobry”. Ciekawe, że zarzuty wobec Budapesztu w kontekście owej „siódemki” są szersze niż wobec Warszawy: u nas podważa się „tylko” zmianę wymiaru niesprawiedliwości na wymiar sprawiedliwości, ale lista oskarżeń wobec władz w Budapeszcie jest znacznie dłuższa.

Gdy w listopadzie grillowano w PE Polskę, to jednak antypolskiej większości zabrakło głosów, aby mieć 2/3 i uruchomić artykuł 7. Musiała to za europarlament zrobić Komisja Europejska. Teraz te 2/3 składu PE przy głosowaniu antywęgierskiej rezolucji się znalazło. Skądinąd dzięki wyborczej manipulacji. Identycznie, jak w lutym 2018 roku, gdy odwołując mnie z funkcji wiceprzewodniczącego europarlamentu w noc poprzedzającą głosowanie zmieniono reguły głosowania, nie wliczając głosów wstrzymujących ‒ tak samo zrobiono teraz. Gdyby nie to, siedem miesięcy temu by mnie nie odwołano, a teraz Węgry nie byłyby postawione pod ścianą płaczu ...

Trawestując prokuratora generalnego Związku Sowieckiego Andrieja Wyszyńskiego: „Dajcie mi państwo, a ja jakiś paragraf znajdę”.

Solidaryzujmy się z Madziarami – także we własnym interesie. Dziś bowiem Węgry, a wczoraj i jutro Polska...

*tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej" (19.09.2018)

Ryszard Czarnecki