To, co zabiło "pucz" opozycji z przełomu grudnia i stycznia to brak jakiejkolwiek wizji i alternatywy wobec rządów PiS, który ostatecznie doprowadził tamte protesty do wygaszenia, a wręcz śmieszności. Teraz może być podobnie.

Choć obecne protesty opozycji wobec reform wymiaru sprawiedliwości są faktycznie inne, większe i poważniejsze, niż te z końca roku, gdy przemieniły się w groteskową nasiadówkę w Sejmie, wciąż borykają się z tymi samymi problemami, które każą domniemywać, że już niebawem wygaszą się. Przy czym warto zaznaczyć - nie zostaną wygaszone, lecz same zgasną. Nikt nie będzie musiał do tego przykładać ręki, ani tym bardziej strasznej dyktatorskiej pałki, której nadejściem straszą protestujący.

Żeby nie być gołosłownym, warto przywołać opinię specjalisty, prawdziwego guru, nie byle kogo, bo samego... Tomasza Lisa. Redaktor naczelny "Newsweeka", którego profil na Twitterze to najbardziej jaskrawy ośrodek "walki z kaczyzmem", sam w kilku niedawnych wpisach zauważał, że protesty przeciw reformie sądownictwa zabrną donikąd, jeżeli będą pozbawione konkretnej wizji, celów i przywództwa. A tak właśnie jest.

Problemem protestów KOD, czy demonstracji z grudnia i stycznia był brak kierunku. Wszystko opierało się na haśle - "odsunąć PiS od władzy!". Brakowało jednak konkretów, opozycja zachowywała się jak pies goniący samochód, który nie bardzo wiedziałby co, zrobić, gdyby już go dogonił. Poza tym ówczesny "bunt sejmowy" był sam w sobie pusty, nie było w nim istotnego pierwiastka, problemu, który rzeczywiście porwałby tłumy. Teraz ten pierwiastek jest dużo wyraźniejszy i są to sądy i rzekome zagrożenie demokracji. To o wiele lepsze paliwo, tym bardziej, że słynna kontrowersyjna wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego w parlamencie dodatkowo pomogła w mobilizacji przeciwników PiS.

Ale na jak długo starczy owo paliwo? Jaki byłby los protestów, gdyby prezydent Duda podpisał ustawy o KRS, SN i sądach powszechnych? Trudno przecież sobie wyobrazić, że tysiące ludzi, które protestowało w ostatnich dniach, poświęci całe wakacje na dalsze czatowanie pod gmachem Sądu Najwyższego. Petru, Schetyna, czy Kosiniak-Kamysz musieliby przekonać owe tysiące do jakiejś zorganizowanej działalności. Tylko jakiej? I jak? PO, czy Nowoczesna, o skompromitowanym KOD nie wspominając, wciąż nie cieszą się masowym poparciem społecznym. Nienawiść do PiS wcale nie warunkuje miłości do posłów, którzy nieraz w tej kadencji Sejmu prezentowali się śmiesznie, zaliczali wiele wpadek, a ich głównym celem pozostawało wprowadzanie chaosu.

Najprawdopodobniej za jakiś czas, gdy emocje opadną, wielu ludzi, którzy protestowali w miastach Polski, wróci do domów, będzie czekać na jakieś konkretne ruchy ze strony opozycji. Nie doczeka się. Bo opozycja potrafi tylko krzyczeć i tupać nogą (o ile akurat nie poleci na wakacje do Portugalii). Wtedy na placu boju pozostaną tylko ci najbardziej gorliwi, a więc agresywni i groteskowi. Krzyki i wrzaski podobne do tych, jakie można było usłyszeć podczas protestu pod domem Jarosława Kaczyńskiego, będą coraz mniej liczne. Tym bardziej kiedy wbrew proroctwom opozycji apokalipsa nie nadejdzie, nie nastanie wojna, nikt nie wyrzuci Polski z UE, ani nie wyśle na Marsa.

Wtedy najpewniej powrócimy do status quo, młodzież, która teraz po raz pierwszy upiększała obrazki z opozycyjnych protestów, ustąpi miejsca tradycyjnym bardziej gorliwym zwolennikom opozycji. Bo tylko najbardziej gorliwi marynarze pozostaną do końca na statku płynącym bez konkretnego kierunku, sterowanym przez kapitanów Grzegorza i Ryszarda, niemogących dojść do porozumienia w kwestii tego, kto ma trzymać ster.

Jacek Robak