Artykuł, który opublikowałem w dzienniku Rzeczpospolita, poświęcony idei stadionowych rekolekcji ("Jezus na Stadionie. Religijność stadionowa") wywołał wiele kontrowersji, reakcji i krytyk. Część z nich był niezwykle emocjonalna, z częścią się zgadzam, część była zapewne słuszna, ale skierowana w problemy, których nie poruszałem. Niestety wiele rzeczy przypisano temu tekstowi, chociaż wcale ich nie podejmował. A autorowi liczne intencje, ktorych nie miał. Oczywiście to także wina autora, że nie stał się dla czytelników odpowiednio zrozumiały.

Zamiast podejmowania wszystkich licznych wątków krytyk – od merytorycznych po osobiste, pozwolę sobie zabrać i inaczej wyrazić garść moich pytań do polskiego Kościoła. Pisząc Kościół mam na myśli wspólnotę wierzących, a nie tylko duchowych.

Czy nie jest tak, że często nie jesteśmy w stanie docenić największego cudu, jakim są sakramenty, szczególnie Eucharystia i pokuta, dostępne (przynajmniej w Polsce) codziennie i darmowo, a gonimy za sensacjami, egzotyką, nadnaturalnymi zdarzeniami, egzorcyzmami, lewitacją etc?

Czy rzeczywiście współczesny Kościół powinien stawiać na "eventy" takie jak rekolekcje na Stadionie, a nie na "zwykłe", solidne duszpasterstwo "codzienne"?

Czy nie nazbyt często nadużywamy imienia Bożego do rzeczy czczych, czy nie kroimy Boga do naszych własnych wyobrażeń, czy nie nazbyt często stajemy się Jego samozwańczymi rzecznikami (cytowane przeze mnie oświadczenie: "Jezus jest organizatorem rekolekcji")?

Czy duchownych i świeckich nie dotyka syndrom duchowego zniechęcenia i wypalenia wiary pojmowanej jako stały, systematyczny proces przybliżania się do Królestwa Bożego, który zamieniany jest w subiektywny, psychologiczny samorozwój, czy wręcz konsumpcję?

Czy zręcznie jest łączenie nabożeństw z obowiązkowymi opłatami pieniężnymi?

Tomasz Rowiński