Ostatnie dni przyniosły nam dwie katastrofy. Pierwsza – kolejowa – pochłonęła blisko 80 ofiar, druga – autokarowa – blisko 40 ofiar śmiertelnych. Pierwsza, w pobliżu najbardziej znanego miejsca pielgrzymek w świecie chrześcijańskim, czyli Santiago de Compostella. Tam do grobu św. Jakuba wędrują katolicy i wyznawcy innych religii. Czasem z przyczyn czysto turystycznych, ale przeważnie jednak z jakąś nadzieją zawartą w każdej praktyce religijnej – szczególnie chrześcijańskiej.

Druga katastrofa – oto autobus wypełniony pielgrzymami wraca z  miejsc związanych z św. Ojcem Pio. Pojazd spada z wiaduktu – żniwo śmierci jest ogromne.

Co więcej niemal każde lato, niemal każde wakacje przynoszą tego typu wiadomość. Odruchowo pojawia się pytanie, czy Bóg, jeśli istnieje, może pozwalać na takie tragedie. Dlaczego nie chroni tych, którzy oddają mu cześć?

Klasyczne sformułowanie tego dylematu znajdujemy u Woltera w jego "Poemacie o trzęsieniu ziemi w Lizbonie", w który pytał dlaczego tak dramatyczne doświadczenie dotknęło tak katolickie miasto. Rousseau próbował odpowiadać, że za skutki tego trzęsienia ziemi odpowiada człowiek, który przez swoje zaniedbania nie potrafił zapobiec rozległości tragedii. Nie rozwiązuje to jednak problemu samego kataklizmu, który nawet przy najlepszym przygotowaniu zebrałby żniwo w postaci ofiar śmiertelnych.

Leibniz na problem zła odpowiadał swoją teodyceą – świat przypomina równanie matematyczne i Bóg w ramach tego równania minimalizuje obecność zła, jak tylko może. Takie rozwiązanie zaprzecza jednak istnieniu grzechu pierworodnego, wolnej woli – nie może być uznane za chrześcijańskie.

Dla katolików powinno być oczywiste, że zło weszło w świat przez grzech, a Bóg nie błogosławi śmierci człowieka i tego, że on cierpi. Ale cierpienie jest też karą za grzech, niejednokrotnie immanentnie zawartą w jego naturze. Czy ktoś z nas jest bez grzechu?  O sytuacji katastrofy mówi sam Jezus Chrystus na na kartach Ewangelii.

Albo myślicie, że owych osiemnastu, na których zawaliła się wieża w Siloe i zabiła ich, było większymi winowajcami niż inni mieszkańcy Jerozolimy? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie.

O. Jacek Salij tak próbował podsumować formułę Chrystusa: "Poprzestańmy na uznaniu, że może istnieć jakiś realny związek między czynionym przez nas złem a doznawanymi przez nas nieszczęściami, ale nie do nas należy ustalanie tego związku. Do nas należy nawrócić się, jeśliśmy zgrzeszyli, a jeżeli spadnie na nas jakieś nieszczęście, starajmy się znieść je po Bożemu i bez uszczerbku na duszy. Właśnie tego ewangelicznego spojrzenia nie przyjęli ci, którzy dwa i pół wieku temu tak zgorszyli się trzęsieniem ziemi w Lizbonie. Oni z góry „wiedzieli”, że w Lizbonie wielu ludzi zginęło niewinnie i niesprawiedliwie, zaś ewangeliczne wytyczne o cierpliwym znoszeniu doznawanego zła, zwłaszcza jeśli nie da się go uniknąć, ich jedynie oburzały."

Dodajmy do tego słowa nieśmiertelnego św. Augustyna: "Tam umieśćmy nasze serce, gdzie nie będą mogły go psuć troski tego świata. Niech przeminą te troski, które przejmują ludzi, niech wyparują, mgłą jest bowiem życie ludzkie na ziemi. Kruchość obecnego życia zwiększają jeszcze różne i wręcz codzienne niebezpieczeństwa. Dowiadujemy się o wielkim trzęsieniu ziemi, jakiego doświadczyli mieszkańcy Wschodu. Od nagłych wstrząsów runęło kilka wielkich miast.”

Nie ma zatem prostego przełożenia pomiędzy działaniem łaski, a tym czego doświadczamy w doczesności. Bóg nie jest maszyną o licznych trybikach, ktorych analiza doprowadzi nas do pełnego poznania prawdy.

Tomasz Rowiński