W oczach Zachodu „koegzystencja” z Rosją jest możliwa, jeśli państwo to otrzyma „należną” mu strefę wpływów i zaspokoi swoje mocarstwowe ambicje. W równym stopniu, ten kierunek polityczny wytyczony został niechęcią lewackich elit wobec Ameryki, jak intencją  ograniczenia hegemonii USA. Nie powinno nas dziwić, że putinowska Rosja bez trudu znalazła sprzymierzeńców wśród przywódców Zachodu, a kwestia ustalenia prawdziwych okoliczności tragedii smoleńskiej staje się drugorzędna i rozpatrywana wyłącznie w kategoriach bilansu zysku i strat. Na Zachodzie nikt „nie będzie umierał” za prawdę o śmierci polskiego prezydenta.(…)  Dla europejskich stolic „szatanem” jest dziś groźba otwartego konfliktu z państwem Putina i utrata dotychczasowych efektów resetu.  Dla jej zażegnania gotowe są na każdy rodzaj sojuszu z kremlowskim „diabłem” i jak najmocniejsze zaciśnięcie oczu na prawdę o smoleńskiej tragedii.
Dlatego kalkulacje polityków opozycji i nadzieje części polskiego społeczeństwa na stworzenie komisji międzynarodowej i pomoc państw Zachodu, mogą okazać się bezpodstawne – szczególnie, jeśli natrafią na sprzeciw zakładników kłamstwa i mur zmowy milczenia. W tej sytuacji Rosja może sobie pozwolić na grę va banque, licząc (w równej mierze), na wsparcie „partii rosyjskiej” w Polsce, jak na milczące współuczestnictwo europejskich elit.”
 
Taką ocenę relacji Zachodu z państwem Putina zawarłem w tekście „Nikt nie umrze za polską prawdę”, opublikowanym w lutym 2011 roku w miesięczniku „Nowe Państwo”.
 
Wydawało się wtedy, że sprawa zbrodni smoleńskiej na długie lata pozostanie depozytem, podobnym zbrodni katyńskiej. Powojenny ład jałtański sprawił, że przywódcy „wolnego świata” przyjęli wówczas rolę wspólników sowieckiego ludobójstwa i zostali naznaczeni moralną odpowiedzialność za dziesięciolecia kłamstwa katyńskiego. Ten sam mechanizm zastosowano po 10 kwietnia, gdy nowy „reset” wymagał przyzwolenia na ekspansję kremlowskiego satrapy i wygaszania „polskiej rusofobii”.  
 
Kalkulacje Rosjan towarzyszące zbrodni smoleńskiej, nie były efektem wybitnych zdolności strategicznych pułkownika KGB. Putin doskonale wiedział, że nadrzędnym celem społeczeństw Zachodu nie jest prawda historyczna ani racje moralne, lecz dobrobyt i spokój – i za obie te wartości gotowe są zapłacił każdą cenę. Tym większą, gdy płaconą cudzą krwią.
 
Dopiero napaść na Ukrainę tworzyła sytuację, której nie można było przemilczeć. Ale i ta wojna nie była (i dotąd nie jest) wyrazem jakiejś "tajnej strategii" Putina, lecz wyłącznie oznaką trzeźwego realizmu. Władca Kremla doskonale odrobił lekcję najnowszej historii i wyciągnął trafne wnioski z błędów popełnianych przez przywódców Zachodu.
Agresja rosyjska otwierała jednak nowy rozdział w relacjach światowych i mogła zdecydować o politycznej koniunkturze w sprawie zbrodni smoleńskiej. Powstałe wówczas uwarunkowania sprzyjały przypominaniu o farsie moskiewskiego śledztwa i pozwalały ukazywać rolę reżimu III RP w rosyjskich matactwach. Dawały okazję do zweryfikowania oficjalnej wersji wydarzeń i zaangażowania uwagi opinii światowej.
 
Jeśli dziś dostrzegamy pierwsze symptomy takich zachowań, to wyłącznie dzięki odwadze osób współpracujących z zespołem parlamentarnym i determinacji Antoniego Macierewicza. Nie warto wierzyć, że dzieje się tak za sprawą konsekwentnej polityki partii opozycyjnej. Jej przedstawiciele nie tylko nie wykorzystywali sprzyjającej koniunktury, ale od początku wojny na Ukrainie wspierali politykę reżimu III RP i deklarowali wolę „współpracy i współdziałania” z grupą odpowiedzialną za paktowanie z Putinem. Świadomie zrezygnowano z prawa opozycji do odcięcia się od antypolskiego modelu polityki zagranicznej i usilnie unikano piętnowania władz III RP. Podobnie, jak miało to miejsce w roku 2010, również w obecnej kampanii prezydenckiej zaniechano tematyki smoleńskiej i w oparciu o sondażowe miraże, skoncentrowano na nagłaśnianiu spraw drugorzędnych.
 
Dopiero niedawne wydarzenia – rezolucja Parlamentu Europejskiego i wezwanie Rosjan do zwrotu tupolewa i czarnych skrzynek oraz debata zorganizowana w PE przez frakcję Europejskich Konserwatystów i Reformatorów – pozwalają przypuszczać, że temat zbrodni smoleńskiej zagości na forum europejskim. Nie sądzę jednak, by należało się spodziewać radykalnej zmiany stanowiska opozycji. W obszarze polityki III RP działania PiS- u nadal będą determinowane wrzaskiem medialnych terrorystów i podejmowane w rytm narracji grupy rządzącej.
 
Obawa przed „wykorzystywaniem Smoleńska” będzie tym mocniej podtrzymywana, im bardziej bezwzględne będą działania reżimu, w tym podległych mu mediów i prokuratury. Dzisiejszy spektakl wojskowych prokuratorów nie tylko umacnia wersję rosyjską (co  nie może zaskakiwać), ale wydaje się sugerować, iż podejmowanie w trakcie kampanii wyborczej tematyki smoleńskiej mogłoby doprowadzić do „klęski wizerunkowej” PiS-u.    
 
Tym bardziej trzeba odnotować wydarzenie, które w kontekście dotychczasowej postawy Zachodu i asekuracji polskiej opozycji,  tworzy nową, intrygującą sytuację.
 
[koniec_strony]
 
Tezy książki niemieckiego dziennikarza Jürgena Rotha zostały bowiem oparte (co autor mocno podkreśla) na raportach niemieckiego wywiadu (BND). Ponieważ byłoby naiwnością sądzić, że Roth pozyskał te materiały wbrew woli służb niemieckich, możemy mówić o sytuacji, w której wywiad podległy Angeli Merkel dokonał kontrolowanego przecieku informacji związanych ze zbrodnią smoleńską.    
 
Roth podkreśla, że dysponuje raportami, które jednoznacznie wskazują, iż służby niemieckie znają przebieg wydarzeń z 10 kwietnia i wiedzą, że przyczyną zniszczenia polskiego samolotu była eksplozja. Co to oznacza?
 
W języku służb specjalnych taka informacja ma kapitalne znaczenie i musi prowadzić do wniosku, iż podjęto decyzję o wysłaniu do Rosjan mocnego sygnału. Nie ma wątpliwości, że decyzja ta musiała zapaść na szczeblu politycznym. Wprawdzie zdarza się, że służby specjalne prowadzą samodzielne gry (nawet sprzeczne z polityką rządu), to w tym przypadku, waga przekazanej informacji i pozycja BND wykluczają podobny scenariusz. Informacje przekazane przez niemieckiego dziennikarza są tym bardziej intrygujące, że ekipa Merkel należy do najbliższych sojuszników rosyjskiego satrapy i wielokrotnie dawała dowody prowadzenia polityki korzystnej dla Moskwy. Jeśli pamiętamy niedawny skandal na forum PE, gdy polityk CDU blokował wykład dr. Bogdana Gajewskiego na temat Smoleńska, potęguje to zagadkowość owego przecieku i utrudnia prawidłową ocenę.  
 
We wczorajszej wypowiedzi Jürgena Rotha znalazły się jednak słowa, które mogą okazać się pomocne. Niemiecki dziennikarz mówił o konieczności przełamania „zmowy milczenia” wokół tematu Smoleńska i konkludował:
Rozpocząłem książkę od pytania „Co się stało?”. Gdyby teraz wojskowy samolot z generalnym dowódcą NATO i innymi oficerami został zestrzelony, doszłoby do wojny, nie tylko zimnej wojny, jaką mamy teraz, lecz do gorącej. Być może właśnie dlatego nikt nie chce wyjaśnić prawdziwych przyczyn zestrzelenia malezyjskiego samolotu i katastrofy smoleńskiej. (...) Myślę, że niektóre rządy wiedzą, co się stało, ale z przyczyn politycznych nie chcą na ten temat mówić. Nie chcą dolewać oliwy do ognia wobec trudnej sytuacji między Rosją i państwami Zachodu.
 
Tezy Rotha bynajmniej nie są „szokujące” – jak określają je niektóre z „wolnych mediów”. Mogą zaskakiwać tylko tych, którzy nie dotąd nie zrozumieli pułapki „georealizmu” i nie dostrzegli trwałości porządku jałtańskiego.  
W wydanej w maju 2012 roku książce „Smoleńsk. Pułapka tajnych służb” próbowałem m.in. zmierzyć się z pytaniem – jak oceniać brak reakcji rządów zachodnich na zamach smoleński i czym wyjaśnić milczenie służb wywiadowczych? Zwracałem wówczas uwagę, że choć z naszej perspektywy zachowania te można oceniać, jako kapitulanckie lub świadczące o słabości zachodnich przywódców, to nie sposób odmówić im pewnej logiki.
 
Jeśli bowiem dostrzeżono, że przez wiele miesięcy poprzedzających tragedię smoleńską dochodziło do zbliżenia polskich i rosyjskich stanowisk politycznych, a w szczególności, do zacieśniania kontaktów między służbami obu państw – wnioski z tych obserwacji musiały zaważyć na ocenie wydarzeń z 10 kwietnia oraz na podjętych później decyzjach politycznych. Obserwacja gry tajnych służb wokół Smoleńska tym mocniej musiała determinować analizy wywiadów USA i państw zachodnich. Tylko one były  w stanie określić - czy mają do czynienia z fatalnym przypadkiem i katastrofą lotniczą, czy - ze „zbrodnią niemal doskonałą”, za którą stoją tajne służby. W książce napisałem:
 
„ Jeśli USA posiadałyby pełną wiedzę na temat przyczyn katastrofy, mogą nie chcieć jej ujawnić, ponieważ wiedza ta nie tylko zaszkodziłaby stosunkom z putinowską Rosją ale miała wpływ na relacje wewnątrz NATO. Przedstawienie prawdziwego przebiegu zdarzeń z 10 kwietnia mogłoby zasadniczo zmienić układ sił w Europie i na świecie oraz wywołać konflikty, których wiele państw chciałoby uniknąć. Poza tym – informacje zgromadzone przez służby amerykańskie mogą stanowić niezwykle cenną kartę przetargową i być wykorzystane w przyszłości, w ramach kontaktów na poziomie wywiadowczym. Mówiąc wprost – są korzystnym dla interesów amerykańskich narzędziem szantażu i mogą zostać użyte w celu zmuszenia służb rosyjskich do określonych reakcji lub wywarcia wpływu na decyzje Kremla. Takiej broni służby specjalne nie pozbywają się „za darmo”.
Jakiekolwiek intencje towarzyszą treściom zawartym w książce Rotha i czymkolwiek tłumaczyć fakt przywołania raportów BND, jedno wydaje się pewne – mamy do czynienia z wielowątkową kombinacją na poziomie służb specjalnych i sygnałem skierowanym pod adresem Putina. Stanowczo wykluczam przypadkowość tej sytuacji. Ma ona jednoznaczny wymiar –w obszarze polityki globalnej i w kontekście polskiego roku wyborczego. Ten, kto zdecydował o wysłaniu sygnału nie musi być sprzymierzeńcem sprawy polskiej, zaś sama gra nie musi prowadzić do ujawnienia prawdy o zamachu smoleńskim. Jeśli kieruje się przekaz – wiemy, co wydarzyło się 10 kwietnia i możemy tę wiedzę ujawnić, staje się on mocnym argumentem w rozgrywkach politycznych i może znacząco wpływać na decyzje Moskwy.
 
Wydaje się, że nadchodzi moment, gdy wiedza zgromadzona przez służby zachodnie zostanie wykorzystana w rozgrywkach z Rosją i w najbliższym czasie możemy spodziewać się kilku innych publikacji o podobnym ciężarze. Książka Rotha z pewnością nie zawiera informacji przełomowych w sprawie Smoleńska. W aspekcie, na który zwracam uwagę, jest jednak publikacją wyjątkową i bezcenną.
 
Myślę, że dzisiejszy problem nie polega na prawidłowej analizie celowości tego przekazu (to ujawni się prędzej czy później), lecz na odpowiedzi na arcyważne pytanie– czy potrafimy takie sytuacje wykorzystać w polskich realiach i spożytkować je w polskim interesie? Jak włączyć się w grę, w której sprawy polskie mogą być tylko monetą przetargową? Czy stać na to opozycję i na ile potrafi ona udźwignąć ciężar ogromnej odpowiedzialności?
 
Aleksander Ścios