Jutro mija siedem lat od katastrofy lotniczej, w której zginęli prezydent Rzeczpospolitej Lech Kaczyński i 95 osób, które towarzyszyły mu w drodze do Katynia. Do tragedii doszło na lotnisku Siewiernyj w Smoleńsku. Rosyjskie organy ścigania do dziś nie zakończyły śledztwa, a od dwóch lat nie informują o prowadzonych badaniach.

Ostatnią informację na temat śledztwa smoleńskiego, prowadzonego przez Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej, przekazał były rzecznik tej instytucji Władimir Markin w kwietniu 2015 roku.

Z komunikatu można było się dowiedzieć, ile tomów liczą akta sprawy, ile różnego rodzaju wykonano ekspertyz i tego, że Rosja nie zwróci Polsce wraku Tu-154M do czasu zakończenia postępowania karnego. „Fragmenty rozbitego samolotu są dowodami w postępowaniu karnym, dlatego kwestia ich zwrotu będzie rozpatrzona dopiero po zakończeniu śledztwa i podjęciu decyzji procesowej” - oświadczył Władimir Markin.

Od tamtej pory jedyne informacje, jakie na ten temat docierają do opinii publicznej, są przekazywane przez prezydenta Władimira Putina, który twierdzi, że jego służby zrobiły wszystko, aby wyjaśnić przyczyny katastrofy. „Zakończcie już wszelkie spekulacje na ten temat. Wydarzyła się straszna tragedia i zrobiliśmy wszystko, żeby to wyjaśnić. Nie można wykorzystywać tej sprawy do wywierania presji w międzypaństwowych stosunkach” - powiedział prezydent Rosji w trakcie jednej z konferencji prasowych, ale już nie dodał, na jakim etapie jest śledztwo.

Wielokrotnie o smoleńskiej katastrofie mówiła także rzeczniczka rosyjskiego MSZ Marija Zacharowa, za każdym razem zarzucając Polakom wykorzystywanie tragedii do prowadzenia wewnętrznej gry politycznej. Taka sytuacja trwa już siedem lat. Rosyjskie służby twierdzą, że prowadzą śledztwo mające wyjaśnić przyczyny katastrofy, ale wciąż nie ujawniają szczegółów.

Jednocześnie Moskwa odmawiając wydania wraku i „czarnych skrzynek”, a także uniemożliwiając postawienie zarzutów kontrolerom lotów ze Smoleńska utrudnia prowadzenie śledztwa polskim organom ścigania.

emde/IAR