Po wyborach, jakie miały miejsce w Rosji w niedzielę, daje się zauważyć narastającą nerwowość władzy. Najpierw Władimir Putin, który poleciał na Daleki Wschód urządził przed telewizyjnymi kamerami widowisko, które w Rosji nazywają pokazuchą, a wczoraj medialny show dał dowodzący Gwardią Narodową generał Zołotow.  

    Ale po kolei. W poniedziałek prezydent Rosji poleciał do Władywostoku, gdzie miały rozpocząć się obrady tamtejszego Forum Ekonomicznego, wielkiej polityczno – gospodarczej imprezy, w której bierze udział ponad 1000 reprezentantów z 60 państw, w tym m.in. liderzy Chin, Japonii i Mongolii. Przed oficjalnym rozpoczęciem Forum odbywały się obrady prezydium Rady Państwa, podczas których analizowano, co udało się zrealizować z szumnych zapowiedzi sformułowanych w tzw. ukazach majowych przede wszystkim po to, aby zahamować ucieczkę mieszkańców z Dalekiego Wschodu. Od razu zaznaczyć trzeba, że sytuacja nie wygląda najlepiej, mimo, że w świetle oficjalnych komunikatów władzom udało się nieco spowolnić cały proces. Ale mimo tego o sukcesie trudno mówić. W swoim czasie Władimir Putin sformułował cel dla Rosji – powrót na Wschód, nazywając go nawet największym wyzwaniem, przed którym staje kraj w XXI wieku.

Realizując to wyzwanie władze postawiły sobie zadanie – spowodować, że w 2025 roku rosyjski Daleki Wschód zamieszkiwało będzie 6,5 mln osób. Cel nie jest nadmiernie ambitny, bo jeszcze za czasów Gorbaczowa ówcześni demografowie szacowali, że jeżeli wszystko pójdzie dobrze to na początku nowego tysiąclecia w regionie będzie mieszkało 8 mln osób. Ale nie poszło i teraz aspiracje nieco zmalały. Tylko, że jak obwieszczono na spotkaniu Rady osiągnięcie poziomu 6,5 mln jest więcej niźli problematyczne, bo obecnie żyje tam 6,165 mln osób i jeśli niczego się nie zrobi, to w 2025 roku liczba mieszkańców spadnie do 6,048 mln. Jednym słowem realizacja ambitnych zadań okazuje się zagrożona, chyba, że, jak powiedziano w trakcie obrad uda się przekierować w te rejony nie mniej niźli 425 tys. emigrantów. Ale, aby móc w ogóle myśleć o powodzeniu takich planów (w Rosji mało, kto w to wierzy, bo od 2000 roku, kiedy Putin utworzył Dalekowschodni Okręg Federalny ubyło stamtąd 750 tys. osób), potrzebne są pieniądze, a precyzyjnie rzecz ujmując góra pieniędzy i sporo zdrowego rozsądku w ich wydawaniu.

O to ostatnie najwyraźniej trudno, bo w trakcie obrad minister ds. regionu Trutniew użalał się prezydentowi, że chcąc wypełnić jego zalecenie, aby zbudować statki pasażersko – towarowe mające obsługiwać ruch z Sachalinem jego resort znalazł nawet odpowiednie pieniądze w budżecie, ale złożony wniosek o zmianę przeznaczenia kwot (pierwotnie miały iść na coś innego) negatywnie zaopiniował resort Rozwoju Gospodarczego ministra Orieszkina. Putin poprosił tegoż o wyjaśnienie, ale ten odparł, że nie zna sprawy i nie może nic na ten temat powiedzieć. I to najwyraźniej rozsierdziło rosyjskiego prezydenta, który na takie dictum, zdenerwowany, co każdy mógł zobaczyć w telewizji, odparł Orieszkinowi, że w takiej sytuacji nie wiadomo, po co przyjechał, a jeśli już zadał sobie ten trud, to trzeba było się lepiej przygotować. W przeszłości zdarzało się, że tego rodzaju polityczne połajanki, były sygnałem, że minister już długo nie będzie zajmował swego stanowiska. Jak będzie teraz-zobaczymy? Orieszkinowi przyszedł w sukurs wicepremier Siulianow, mówiąc, iż pieniądze na budowę statków w budżecie są. I jemu Putin odparował mówiąc – „I co z tego, że są, skoro statki nie zostały zamówione i nic w sprawie nie dzieje. Potem okaże się, że środki nie zostały wykorzystane i wrócą one do budżetu”. Potem jeszcze okazało się, że Rosja zbudowała mosty na Amurze, ale lokalni urzędnicy zapomnieli o drogach i podjazdach, więc pieniądze wydano, mosty są, ale nie można z nich korzystać i Chińczycy pokładają się ze śmiechu. Jednym słowem atmosfera była dość gorąca, ale zgromadzonym na posiedzeniu wysokim urzędnikom rosyjskim chyba do śmiechu nie było.

    Wczoraj (11.09) na stronach Rosgwardii znalazł się film wideo, w którym kierujący tą formacją, powszechnie w Rosji uznawaną, za siły stworzone po to, aby chronić władzę, zwrócił się z posłaniem do walczącego z korupcją blogera i opozycjonisty Nawalnego. W jednym ze swych nagrań wideo kolportowanych w sieci bloger zarzucił generałowi Zołotowowi liczne nieprawidłowości, czy nazywając rzeczy po imieniu przekręty przy zakupach zaopatrzenia dla formacji oraz to, że zgromadził on spory majątek, na który nie wiadomo skąd wziął pieniądze. W sieci można znaleźć nawet zdjęcia pięknej posiadłości, w której mieszka syn generała. Teraz odpowiedział Zołotow wyzywając Nawalnego na pojedynek „na ringu lub tatami”, jemu wszystko jedno, bo i tak zrobi z blogera piękny „kotlet siekany”. Powołał się przy tym na honor oficera i to, że takich kalumnii w jego środowisku nie przyjęto lekce sobie ważyć i puszczać zniewagi mimo uszu. Przy czym mówił poważnie, nie był to żart, ale propozycja najwyraźniej serio. Rzecznik Kremla Pieskow poproszony przez dziennikarzy o komentarz do wystąpienia Zołotowa, powiedział, że „są takie sytuacje, że z oszczercami można walczyć tylko w taki sposób”, co też nie wskazywało, aby traktował całą historię z humorem.

W Rosji tego rodzaju pogróżki, wypowiadane pod adresem organizatora ostatnich demonstracji w 86 miastach, i to przez szefa służby powołanej po to, aby z demonstracjami walczyć, odczytuje się, jako zapowiedź zaostrzenia kursu władzy i narastającej w jej obozie zdenerwowania. Ku takiej interpretacji skłania także ocena jak zmieniało się zachowanie służb porządkowych w ubiegłą niedzielę. Początkowo, kiedy protesty miały miejsce na Dalekim Wschodzie reakcje były rutynowe, by nie rzec dość ospałe, aresztowano jak zwykle organizatorów, ale samych demonstracji nie przeganiano zbyt energicznie. Jednak pod koniec dnia zachowanie władz stało się coraz bardziej stanowcze, by nie rzec agresywne. W sieci znaleźć można dziesiątki filmów, na których widać jak podwładni Zołotowa przy okazji rozpędzania demonstracji biją pałkami wszystkich, jak popadnie, nie zwracając uwagi czy mają do czynienia z kobietami, z dziećmi, osobami starszymi. Nie interesuje ich i to czy uczestniczyli oni w demonstracji, bo pobito zarówno protestujących, jak i siedzących na ławkach zwykłych przechodniów, a trzeba pamiętać, że demonstracje odbywały się w centrach miast, w ciepłe niedzielne popołudnie. Dziennikarz Nowych Wriemia nazwał Zołotowa „ideologiem dojrzałego Putinizmu” i zwrócił uwagę nie tylko na to, że obecna rosyjska władza nawiązuje, zresztą w sposób dość karykaturalny, do dziedzictwa Rosji carskiej, samą siebie widząc w roli arystokracji a resztę obywateli sprowadzając do funkcji motłochu, który ma siedzieć cicho, ale również na to, że prócz argumentu siły rosyjskiej władzy nie pozostały już właściwie żadne inne argumenty.

    Nazywając całą sprawę eufemistyczne, pewną nerwowość w obozie władzy musiały wywołać informacje na temat wyników odbywających się w Rosji wyborach. W kilku regionach wybierano gubernatorów, również merów miast (w tym i w Moskwie), ale również deputowanych do Dumy w okręgach jednomandatowych, razem tego dnia przeprowadzono 4,7 tys. wyborów różnego szczebla. Ich wyniki trudno uznać za trzęsienie ziemi, monopol obozu władzy nie jest zagrożony, ale pierwsze niebezpieczne symptomy tego, że sytuacja się zmienia można było zaobserwować. Po pierwsze w kilku regionach trzeba będzie przeprowadzić drugą turę, po to, aby wyłonić gubernatora. W ubiegłym roku, kiedy również miały w Rosji miejsce wybory nie było takiej potrzeby – wszędzie w pierwszej turze dość zdecydowanie wygrali przedstawiciele Jednej Rosji. Teraz sytuacja się zmieniła, głownie na Dalekim Wschodzie i na Syberii – w Chabarowsku i Kraju Nadmorskim, we Władywostoku i Chakasji. W tej ostatniej kandydujący komunista (Konowałow) o ponad 12 % wyprzedził urzędującego gubernatora i niewiele mu zabrakło, aby wygrać już w pierwszym podejściu. To, co się stało w tej autonomicznej republice interpretowane jest, jako porażka ministra Szojgu, który wstawiał się za gubernatorem Ziminem, a mimo tego, i mimo nadchodzącej kampanii wyborczej stosowne służby aresztowały ludzi z jego otoczenia pod zarzutami korupcji. W innych miejscach sytuacja jest dość podobna – w kraju Chabarowskim, gdzie w pierwszej turze zwyciężył kandydat partii Żyrinowskiego, wcześniej wyborcy mogli obserwować dość gorszący spektakl kłótni w lokalnym obozie władzy, podobnie we Władywostoku czy Irkucku. Wszędzie jednym z zasadniczych powodów niepowodzenia, bo tak ocenia się to, że trzeba będzie przeprowadzić drugą turę, jest podział i konflikt w obozie władzy, między lokalnymi elitami, albo konflikt między gubernatorem przysłanym z Moskwy a miejscowymi. Na to nałożyła się dość duża ospałość kampanii, tak jakby nikomu, prócz Władimira Władimirowicza, który jeździł po Rosji i promował kandydatów władzy, nie chciało się przykładać.

    W efekcie, jak się ocenia władza odniosła prestiżową porażkę. Ośmieliło to przede wszystkim komunistów, którzy poczuli się lokalnie silni i już mówią o tym, że Rosja przechodzi do systemu dwupartyjnego, że monopol Jednej Rosji się skończył. Warto obserwować, w jaki sposób zareagują na ostatnie wydarzenia kremlowscy technolodzy władzy. Słychać głosy, że chcąc osłabić możliwy wzrost popularności komunistów będą próbowali zbudować lewicową wobec nich formację polityczną (Jedna Rosja określa się mianem partii łączącej siły konserwatywne i liberalne). Inne sygnały wskazują na to, że być może władze zaostrzą kurs. I nie chodzi w tym wypadku tylko o pogróżki Zołotowa. Znacznie istotniejsza jest dzisiejsza wypowiedź ministra Biełousowa, najbliższego doradcy ekonomicznego Putina, który oświadczył, że „zbudowaliśmy w Rosji system, w którym przestępcy czują się świetnie”, a ci, którzy mają z nimi walczyć są tak wystraszeni i spętani mrowiem przepisów, że „boją się podnieść głowę”. Biełousow uchodzi za głównego oponenta rosyjskich liberałów usadowionych w rządzie i jest przeciwnikiem ich postulatów – a zarówno minister Orieszkin, jak i wicepremier Siulianow od lat już wzywają do tego, aby dać więcej swobody przedsiębiorcom, którzy są ich zdaniem po prostu prześladowani przez rozmaite rosyjskie struktury siłowe. Jeżeli zwycięży linia Zołotow – Biełousow, to rosyjski obóz władzy chcąc walczyć z rosnącym zagrożeniem ze strony komunistów, wybierze opcję populistyczną – więcej walki z oligarchami, większa obecność siłowików w życiu publicznym, więcej porządku, jednym słowem większy zamordyzm.

Marek Budzisz

Salon24.pl