Fronda.pl: Znów pojawiają się głosy, że PiS zechce ozusować także umowy o dzieło. Czy ten pomysł rzeczywiście jest w interesie obywateli, czy też jednak ani Polacy, ani gospodarka nie zyskają na tym?

Robert Gwiazdowski, Centrum im. Adama Smitha: Pomysł ozusowania wszystkiego powraca jak bumerang za każdym razem, gdy któremukolwiek z rządów zaczyna brakować pieniędzy. Jak pisał Alexis de Tocqueville, nie ma takiego bezeceństwa, którego nie popełniłby nawet najbardziej liberalny rząd, jak mu w kasie zabraknie pieniędzy. Rząd PiSu liberalny, rzecz jasna, nie jest, więc w poszukiwaniu pieniędzy będzie grzebał nam w kieszeniach coraz głębiej. Problem polega tylko i wyłącznie na tym, że reakcja ludzi, którzy unikają ZUSu, jest wywołana tym, że obciążenia te są za wysokie. PiS bowiem pod tym względem robi dokładnie to samo, co robił rząd PO, SLD oraz Unii Wolności i AWS. Od 1989 roku wszystkie kolejne rządy poszukują pieniędzy głównie z opodatkowania pracy. To jest ich błąd, bo kłócą się między sobą, obsypują wyzwiskami, a z obywatelami robią to samo – zabierają coraz więcej pieniędzy za pracę przez obywateli wykonywaną, a tym jest właśnie ozusowanie kolejnych umów, tym razem o dzieło. Owszem, dużo osób unika płacenia składek na ZUS, jednak nie dzieje się to bez przyczyny.

Jakie więc są tego powody?

Po pierwsze – ci, którzy płacą, niespecjalnie liczą na to, że coś z tego ZUSu w przyszłości dostaną. Drugą przyczyną jest to, że płacą tak dużo. Gdyby nawet przypuszczali, że nie dostaną zbyt wiele z ZUSu, to gdyby nie musieli płacić tak dużo, jak teraz, robiliby to dla świętego spokoju. Po to, by się nie bać kontrolerów czy kar. Jeśli jednak wysokość składek przekracza pewien poziom, wtedy nie ma wyjścia – kombinować trzeba. Dlatego też wiele osób tak robi. Jedynym rozwiązaniem jest obniżenie opodatkowania pracy oraz szukanie dochodów budżetowych gdzie indziej.

Od 1 stycznia wzrasta też płaca minimalna, do 2000 złotych. Ustalona zostaje również minimalna stawka godzinowa. To również krok w złą stronę?

To jest nieco bardziej skomplikowane. Tu drugie pytanie zahacza o pierwsze. Jeśli rząd podwyższa wysokość minimalnej płacy, to podwyższa jednocześnie wysokość składki, jaką trzeba odprowadzić do ZUSu, oraz podatek, który trafi do Urzędu Skarbowego. W związku z tym na każde 100 złotych rząd zarabia paręnaście złotówek. Im wyższa płaca minimalna, tym większe wpływy do budżetu. W związku z tym rząd mówi: To dla ludzi! Tak naprawdę jednak jest to także dla rządu.

Druga kwestia jest taka, że płace w Polsce rosną ze względu na sytuację rynkową. Rynek pracy zaczyna się zmieniać. Nie mamy już tak jak kiedyś do czynienia z rynkiem pracodawcy, powoli zaczyna się on przeobrażać w rynek pracownika. Z uwagi zaś na sytuację demograficzną, proces ten będzie postępować. Dlatego też dzisiaj najniższe wynagrodzenie już samo z siebie oscyluje wokół 2 tysięcy złotych. Oczywiście różnie wygląda to w różnych częściach kraju. Ujęcie administracyjne, polityczno-policyjne, według którego płaca minimalna ma wynosić 2 tysiące złotych zarówno we Wrocławiu, jak i w Suwałkach, jest bez sensu. W Katowicach bowiem najpewniej już jest wyższe niż 2 tysiące, z kolei w Suwałkach prawdopodobnie wiele osób na 2 tysiące złotych nie zarobi. Mówimy, rzecz jasna, o jego wynagrodzeniu brutto. Przecież od tego wynagrodzenia pracodawca musi jeszcze zapłacić swoją część składek na pracownika, którego zatrudnia. Dla niego to nie jest 2000 zł brutto, a prawie 3000, a to już jest spora różnica.

Jeśli nie ma pewności, że możemy liczyć w przyszłości na emerytury, to w jaki sposób młody człowiek najlepiej może zadbać o swoją spokojną przyszłość? Nie każdy w końcu zarabia na tyle dużo, by odłożyć z tego sensowne pieniądze na przyszłość.

Młody człowiek, gdy podejmie pracę, powinien odkładać miesięcznie co najmniej 100 złotych, jeszcze lepiej – 200. Z czasem, gdy będzie więcej zarabiał – kwota ta powinna być wyższa. I tak przez całe życie. Inaczej, niestety, czeka go bardzo ciężka przyszłość. Nie dość, że już powinien oszczędzać, powinien też zdawać sobie sprawę z tego, że nie będzie pracował do 60 lub 65 roku życia. Te osoby, które dziś zaczynają pracę, będą pracować co najmniej do 70 roku życia. Powodem jest to, że w ciągu 40 lat od teraz, z rynku pracy odejdzie pokolenie ich rodziców, które było pokoleniem wyżu demograficznego, teraz z kolei wchodzi na rynek pokolenie niżu. Nie ma takiej siły, żeby mniejsza ilość ludzi pracujących utrzymywała rosnącą ilość osób niepracujących. To nie jest kwestia – chcę lub nie. Młoda osoba musi zacząć oszczędzać oraz żyć w przeświadczeniu, że będzie pracowała dłużej niż jej rodzice.

A co z dziećmi? Czy powinniśmy traktować je jako swego rodzaju inwestycję, która w przyszłości zaowocuje?

Po pierwsze – te dzieci pracując w przyszłości będą płaciły podatki. Z nich wypłacane będą nasze emerytury. Mówiąc krótko – jeśli nie będzie dzieci, nie będzie podatków, a więc i emerytur. W ZUSie nie ma przecież żadnych pieniędzy. ŻADNYCH! Tam są tylko te pieniądze, które wpłyną. Jeśli nie będzie miał kto płacić – nie będą wpływały.

Jest też drugi element, bardziej osobisty. Jeśli mamy dzieci, dobrze je wychowamy i będą pracować, to nawet jeśli będą starały się unikać płacenia składek i podatków na innych, to może przyniosą choć szklankę herbaty do łóżka. Na pielęgniarkę NFZ raczej bym nie liczył.

Dziękujemy za rozmowę.