Omawiając przejawy niepobożności* wobec natury przytoczę przykład, który jest nie tylko typową oznaką pogardy dla porządku natury, ale posiada także znaczenie transcendentalne. Mam na myśli głupi i destrukcyjny pogląd o „równości” płci. Czyż wymysł ten może przynieść coś innego niż głębokie zaciemnienie naszej koncepcji natury i celu?

 

 

 Oto mamy różnicę tak podstawową, iż można by przypuszczać, że nawet najbardziej szaleni współcześni powinni ją traktować jako dar, który należy uszanować. Niech człowiek nie miesza tego, co Bóg uczynił różnym! Ale nie, głębokie różnice tego rodzaju wydają się jedynie wyzwaniem dla gorliwych renowatorów natury. Pęd ku równouprawnieniu tak oślepił ludzi w ciągu ostatnich stu lat, że czyniono wszystko, by wymazać rozbieżności w roli, zachowaniu i ubraniu. Przyjęto – najwyraźniej z powodu tej samej niepobożności – że skoro misja kobiety jest w szerszym zakresie biologiczna, to należy ją mniej cenić. Dlatego czyniono wysiłki, aby zmaskulinizować kobiety. (Czy ktoś słyszał kiedykolwiek argumenty, że mężczyzna powinien naśladować w czymkolwiek kobietę?) Wynikł z tego przewrót społeczny o spektakularnym wymiarze. Dzisiaj, oprócz utraconego pokolenia, mamy żałosną, utraconą płeć.

Potwierdza to historia społeczna. U podstaw opisanego zamętu leży, powtarzam, niepobożność wobec natury. Ujrzeliśmy, w jaki sposób – gdy podjęta zostaje przewrotna decyzja – fakty materialne zaczynają wywierać nieproporcjonalnie duże efekty. Kobieta coraz śmielej wchodzi w świat jako ekonomicznie „równa” rywalka mężczyzny (jeszcze raz równość niszczy braterstwo). Należy jednak unikać powierzchownego tłumaczenia zjawisk poprzez zmiany ekonomiczne. Przyczyna ekonomiczna ma inną „praprzyczynę”. Zawarta jest ona w obrazie świata, ponieważ od chwili, gdy w obrazie tym umieszczono kobietę – a zrównanie z mężczyzną jest bardziej degradacją niż wywyższeniem – jest ona bardziej na łasce okoliczności ekonomicznych. Kiedy mówimy, że kobieta jest identyczna z mężczyzną, z wyjątkiem tej drobnej różnicy obowiązków podczas prokreacji gatunku, co bardziej zaciekli zwolennicy i zwolenniczki równości twierdzą w końcu, że nie ma powodu, aby nie wykonywała męskiej pracy (i co za tym idzie – nie ma powodu, aby nie była obiektem ataków na równi z mężczyzną). Tak więc tłumy kobiet wtargnęły do przemysłu i biznesu, gdzie ogromna większość z nich pracuje bez serca i bez bodźca, świadoma swego wydziedziczenia, nie widząc w swej pracy żadnego ideału. I w rzeczywistości nie są traktowane jak równe; zrobiono z nich ofiary przejrzystego oszustwa. Zabrane ze swej naturalnej sfery, gdzie są istotami wyższymi, skazane zostały na błądzenie między dwoma światami. Kobiety nie mogą zachować prestiżu pierwszego świata, ani – z powodu upartych praw natury – znaleźć prawdziwego miejsca w drugim.

I zaczęliśmy je widywać, owe homunculae współczesnego społeczeństwa industrialnego, jak wybiegają wieczorami z bram fabryk i biur ubezpieczeniowych, wracają do domu, jak maszynistka z „Ziemi jałowej”, aby wyłożyć jedzenie z puszek. W końcu, wraz ze wspaniałym pomieszaniem wartości, jakie towarzyszyło II wojnie, nadciągnęła komandoska i pracownica fabryki zbrojeniowej. Stało się tak, jak gdyby siła dośrodkowa społeczeństwa zanikła. Rzeczy konieczne w samym środku, teraz odpływają ku krawędzi. Uwiedzenie płci żeńskiej przez społeczeństwo to zjawisko o ogromnej skali. A odpowiedzialni za to uwiedzenie mężczyźni są handlarzami niewolników w świecie interesów i czerpią zysk z niskich płac tych stworzeń, są kierownikami i specjalistami od „redukcji kosztów pracy” – tymi samymi ekonomistami i rachmistrzami, których pojawienie się przepowiadał nam Burke**.

 

Anormalność całej tej sytuacji polega na tym, że same kobiety nie są zainteresowane naprawą tego błędu. Kobieta wydawałaby się najbardziej naturalnym sprzymierzeńcem w każdej kampanii zmierzającej do odwrócenia niebezpiecznego trendu. Tymczasem, ku naszemu przerażeniu, okazuje się, że jej potężnie umocnione szańce nie oparły się fali demokratyzacji. Z jej wyrafinowanym poczuciem bliskości z naturą, z jej intuicyjnym realizmem, z jej nieomylnym zmysłem wykrywania fałszu sofistyki w intelektualizmie, jakże można było ją skusić do nowoczesności? Być może był to skutek zbyt uielkiego upadku cnót rycerskich wśród mężczyzn? Kiedy odszedł szlachcic, dama również musiała odejść. Już nie chroniona, dzisiejsza kobieta ma swą karierę, dzięki której odbywa monotonną wędrówkę z dwupokojowego mieszkania do pracy w sądzie rozwodowym.

Za czasów ancien regime’u kobiety były znawczyniami Realpolitik pod tym względem, że wiedziały, skąd się bierze władza. (Zastanawiam się, co by powiedziała królowa Elżbieta, gdyby podczas jej panowania na zielonej i miłej wyspie Anglii pojawiły się agitatorki feministyczne). Wiedziały, że władza bierze się z lojalności wobec tego czym jest, a nie z naśladownictwa, ekshibicjonizmu i tanich zalotów( albo zwracania na siebie uwagi). Słusznie ktoś powiedział, że ten, kto porzuca właściwą mu sferę, pokazuje, iż jest ignorantem zarówno w dziedzinie, którą rzuca, jak i w tej, do której wchodzi. Kobiety zostały zwiedzione za pomocą filozofii aktywizmu, tak, że zapomniały, iż dla nich - jako strażniczek wartości - lepiej „być” niż „działać”. Macierzyństwo przecież – jak zauważył Walt Whitman – jest ich „atrybutem emblematycznym”.

Gdyby nasze społeczeństwo miało dość rozumu, aby się zbliżyć do ideału, jestem pewien, że nasze kobiety nie zachwycałyby się życiem spędzonym na obsłudze maszyn i obracaniu pieniędzmi. Kobieta odzyska bowiem swoją wyższość, gdy znów odnajdzie prywatność w domu i stanie się kapłanką promieniejącą siłą właściwego uczucia. Jej życie w najlepszej swej formie jest obrzędem. Kiedy William Butler Yeats w utworze „Modlitwa dla mojej córki” mówi: „i niech myśli, że opinie są przeklęte”, to oskarża współczesną wydziedziczoną kobietę, nerwową, histeryczną, sfrustrowaną, nieszczęśliwą płeć, która straciła całą swą królewskość, nie zyskawszy nic w zamian.

I cóż nam przyniósł ten akt niepobożności prócz – według zjadliwej frazy Henry Jamesa z „Bostończyków”, „długowłosych mężczyzn i ostrzyżonych kobiet”?

Richard M. Weaver

Idee mają konsekwencje, Kraków 1996, s. 177-180.

----

*Autor używa słowa „pobożność” w sensie głębokiej pokory względem natury.

**Edmund Burke (1729 – 1797) – irlandzki filozof i konserwatysta, krytyk rewolucji francuskiej.