Fronda: Kim jest Raymond Ibrahim? Naukowcem? Pisarzem? Aktywistą? Jaką ma misję i co stanowi jego cel?

Raymond Ibrahim: Raymond Ibrahim jest wszystkim po trochu i jeszcze czymś więcej. Z powodu pochodzenia naukowo i osobiście jestem zainteresowany Bliskim Wschodem i islamem, a szczególnie historycznymi i współczesnymi stosunkami pomiędzy islamem i chrześcijaństwem. Po atakach z 11 września 2001 roku zwróciłem uwagę na wydarzenia zachodzące w tym regionie. Kiedy skonfrontowałem je z tym, co dzieje się na Zachodzie, uderzyło mnie, że z jednej strony ten konflikt jest niemal identyczny z konfliktami znanymi z przeszłości, będąc nieomal ich kontynuacją – a przynajmniej w ten sposób przedstawia go wielu muzułmanów – z drugiej strony zaś, jak bardzo odmienna była narracja zachodnia, opierająca się na nowym „paradygmacie”, który postrzegał islam i muzułmanów jako wieczne ofiary wszelkiego rodzaju prześladowań, głównie ze strony Zachodu. Zatem analizy, które lansowano w mediach i na uczelniach, były moim zdaniem błędne i chociaż brzmiały sensownie dla ludzi Zachodu – ponieważ artykułowano je w ramach świeckiego, materialistycznego paradygmatu – nie miały wiele wspólnego z rzeczywistością, którą ja widziałem i rozumiałem zupełnie inaczej. To był jeden z powodów, dla których porzuciłem kręgi akademickie i zacząłem pisać dla szerszej publiczności – aby korygować te błędne narracje. Moja pierwsza książka z 2007 roku, The Al Qaeda Reader (Czytanie Al-Kaidy), miała właśnie taki cel – porównanie słów Al-Kaidy kierowanych do ludzi Zachodu z tymi, które kierowano do muzułmanów – by pokazać, że przemawiając do ludzi Zachodu, członkowie Al-Kaidy i inni islamiści używają zachodnich argumentów, twierdząc, że liczne krzywdy, polityczne oraz innego rodzaju, są powodem prowadzenia dżihadu. Te argumenty są bardzo popularne w zachodnich mediach głównego nurtu i wydają się prawdziwe ludziom Zachodu. Ale pisma Al-Kaidy, które odkryłem w czasie prac na oddziale Afryki i Bliskiego Wschodu Biblioteki Kongresu Stanów Zjednoczonych w Waszyngtonie i które przetłumaczyłem na potrzeby mojej książki, prezentują kompletnie odmienną argumentację, przekonując, że bez względu na krzywdy muzułmanie muszą nienawidzić wszystkich niewiernych i dopóty prowadzić przeciwko nim świętą wojnę, dopóki nie znajdą się oni pod panowaniem islamskim, zgodnie z przepisami szariatu, czyli prawa koranicznego. Można więc powiedzieć, że od tamtego czasu moją misją jest otwieranie oczu ludziom na Zachodzie na prawdę i rzeczywistość islamu – a przynajmniej na to, jak ta rzeczywistość jest postrzegana i przeżywana przez wielu muzułmanów, ponieważ oczy ludzi Zachodu w ostatnim czasie pozostają zamknięte.

Ma pan dwojakie korzenie: urodził się pan i wychował w Stanach Zjednoczonych w rodzinie koptyjskiej, zaś pana rodzice urodzili się w Egipcie. Czy jest pan uosobieniem „zderzenia cywilizacji”? Jakie są plusy i minusy takiej tożsamości i takiego wychowania?

– To bardzo interesujące ujęcie tematu. Poza korzyściami takimi jak na przykład dwujęzyczność (mówię po arabsku i angielsku) wierzę, że owszem, moje pochodzenie daje mi subtelną przewagę. Dorastanie w świadomości obu światów i kultur pozwoliło mi na większą obiektywność myślenia. Światopoglądy większości ludzi są zabarwione kulturą, w której są zanurzeni; właśnie dlatego wielu ludzi Zachodu ma tendencje do tego, by przenosić własne wartości na świat islamski, gdyż są przekonani, że wszelka przemoc i nietolerancja pochodzące z tego rejonu muszą być owocem jakiejś socjopolitycznej lub ekonomicznej krzywdy – rezultatem jakiegoś materialnego, nie zaś religijnego czynnika. Podczas gdy ja, rozumiejąc, doceniając zachodnie normy i wartości oraz współuczestnicząc w nich, dzięki swojemu wielokulturowemu zapleczu nie przenoszę ich na ludzi spoza kręgu cywilizacji zachodniej – i na odwrót. Wydaje mi się, że dzięki temu mój światopogląd jest bardziej neutralny i obiektywny, mniej zabarwiony wartościami oraz odniesieniami kulturowymi. Jeżeli chodzi o minusy mojego pochodzenia, to jak dotąd ich nie doświadczyłem, poza, być może, nadmierną świadomością pewnych rzeczy.

Jest pan autorem nie tylko licznych artykułów, lecz także dwóch książek. Ostatnia z nich, Crucified Again: Exposing Islam’s New War on Christians (Ponownie ukrzyżowani: Obnażając nową wojnę islamu z chrześcijaństwem), przekonuje, że męczeństwo za wiarę nie jest reliktem z przeszłości. To nie jest książka z happy endem, prawda?

– Wolę o niej myśleć jako o wołaniu o przebudzenie się Zachodu. Temat islamskich prześladowań wobec chrześcijan jest doskonałym przykładem tego, o czym mówiłem wcześniej. W Ponownie ukrzyżowanych analizuję historię tego zjawiska, islamskie pisma, które mu sprzyjają, a następnie spoglądam na współczesność. I tym, co znajduję i dokumentuję w książce, jest niezachwiana kontynuacja. Według nauk koranicznych chrześcijanie i inni niemuzułmanie są „niewiernymi” i jako tacy są postrzegani w państwach islamskich, w najlepszym wypadku jako obywatele trzeciej kategorii. Nie mogą budować ani odnawiać kościołów, nosić krzyży, pokazywać Biblii, muszą z pokorą płacić pogłówne (według zaleceń Koranu 9:29); nie mogą dobrze wyrażać się o chrześcijaństwie ani krytykować islamu. Zgodnie z nauczaniem koranicznym, np. takim jakie można znaleźć w Warunkach Omara3, ważnym tekście, który opisuje, jak mniejszość chrześcijańska powinna być traktowana w państwie islamskim, muszą nawet ustąpić miejsca, jeśli zażąda tego muzułmanin. Jeżeli spojrzymy na historię – na arabskie i muzułmańskie dokumenty historyczne – zobaczymy, że przez wieki dokładnie w ten sam sposób islam traktował chrześcijan; w dokładnie ten sam sposób narody egipski, syryjski, turecki, ludy zamieszkujące Afrykę Północną z chrześcijańskich stały się muzułmańskimi. W ciągu wieków wielu chrześcijan zdecydowało się na konwersję na islam, by uniknąć nieustannych szykan związanych ze statusem obywatela trzeciej kategorii oraz sporadycznych prześladowań. To, co obserwujemy dzisiaj, jest zwyczajną kontynuacją historii. Chrześcijanie są wciąż prześladowani, a ich liczba na ziemiach, które były chrześcijańskie, na długo zanim Europa przyjęła wiarę, topnieje w oczach. A jednak według zachodnich analityków wszystko to jest rezultatem jakiegoś nieporozumienia albo skutkiem wrogości muzułmanów wobec Izraela – każdy powód jest dobry, byle nie była nim skodyfikowana nietolerancja religijna islamu, chociaż jest ona dobrze udokumentowana doktrynalnie i historycznie oraz widoczna w obecnych wydarzeniach.

[koniec_strony]

Istnieje wiele inicjatyw podejmowanych w duchu dialogu z innymi religiami. W Kościele katolickim obchodzimy nawet Dzień Islamu. Co pan sądzi o takich działaniach? Czy będą one skuteczne w walce z prześladowaniami chrześcijan albo pomogą osobom takim jak Asia Bibi4?

– Nie, one tylko prześladowania wzmogą. Z mojego punktu widzenia im bardziej Zachód i/lub chrześcijaństwo płaszczy się przed islamem – a do tego sprowadzają się współczesne inicjatywy „dialogu międzyreligijnego” – tym bardziej agresywna staje się ta religia. Tutaj znów mamy do czynienia z przypadkiem, kiedy ludzie Zachodu przenoszą swoje normy na innych, czyli muzułmanów. W paradygmacie zachodnim, który wyrósł z chrześcijaństwa, okazywanie tolerancji i przebaczenia powinno spowodować jakąś wzajemność ze strony tego, komu przebaczamy i komu okazujemy tolerancję, gdyż wszystko zawsze jest skutkiem jakiegoś nieporozumienia pomiędzy stronami. W islamie silniejszy ma zawsze rację, a tolerancja zawsze była postrzegana jako oznaka i synonim słabości lub braku przekonania [we własną słuszność]. Jeżeli chrześcijanie chwalą islam, to dla wielu muzułmanów oznacza to, iż tak naprawdę wiedzą, że jest on prawdziwy, a nie dlatego że starają się znaleźć elementy łączące obie religie, co jest rzeczą kompletnie obcą klasycznemu islamowi, który widzi świat przez pryzmat dobra – islamu – oraz zła – nieislamu. Także w tym przypadku historia rzuca ciekawe światło na obecne wydarzenia. W średniowieczu chrześcijanie, tacy jak św. Franciszek z Asyżu, podejmowali próby dialogu z muzułmanami, ale w celu dojścia do prawdy, co oznaczało zadawanie trudnych pytań na temat islamu, często w kontekście chrześcijańskiego nauczania. Taki dialog jest godny podziwu, bo jest szczery. Ale próby podejmowania dialogu w celu znalezienia jakichś pomniejszych elementów wspólnych dla obu religii, przy jednoczesnym ignorowaniu fundamentalnych różnic pomiędzy nimi, które są ogromnym i prawdziwym źródłem konfliktu, jest zwykłą stratą czasu.

W tym, co pan pisze na temat prześladowania chrześcijan, regularnie powracają dwa motywy. Po pierwsze, twierdzi pan, że temat prześladowań jest tajemnicą poliszynela, o której wszyscy wiedzą, ale o której się nie mówi. Po drugie, jest pan przekonany, że środowiska akademickie oraz media nieobiektywnie „wybielają islam i obwiniają Zachód” za muzułmańskie ataki na chrześcijan. Co pana skłania do takiej oceny?

– Jest to tajemnica poliszynela, ponieważ obok muzułmańskich prześladowań wobec chrześcijan niewiele jest innych zjawisk, które zachowują tak niesłychaną ciągłość pomiędzy przeszłością a czasami współczesnymi, będąc jednocześnie tak skrupulatnie ignorowanymi lub traktowanymi jako aberracja przez naukowców, media oraz rządy. Jeżeli spojrzeć na prawdziwą historię, taką, jaka została udokumentowana zarówno przez muzułmanów, jak i chrześcijan np. w średniowieczu – pewien islamski historyk opowiada, jak jeden z kalifów zniszczył 30 tysięcy kościołów – zobaczymy, że prześladowania i podporządkowywanie sobie chrześcijan przez muzułmanów jest niezbitym faktem historycznym. Współcześnie obserwujemy nie tylko prześladowania chrześcijan w całym świecie muzułmańskim, lecz także dokładnie te same mechanizmy prześladowań, których doświadczali chrześcijanie przed wiekami, włączając w to ograniczenia dotyczące budynków kościelnych, wrogość wobec krzyża oraz innych symboli chrześcijańskich, takich jak ikony, ograniczanie swobody kultu i wyznawania wiary w miejscach publicznych. Piszę o tym szczegółowo w swoich artykułach5. Jeżeli chodzi o kręgi uniwersyteckie i media, to odrzucają one współczesne prześladowania chrześcijan z wielu powodów – z których wcale nie najmniej ważnym jest to, że są one ideologicznie antychrześcijańskie – ale głównie z tego względu, że prześladowania te przekreślają całą narrację opierającą się na założeniu, że chrześcijanie nie tylko nie są prześladowani, ale sami są najbardziej nietolerancyjną grupą oraz że to muzułmanie są niezrozumianą mniejszością krzywdzoną przez Zachód. Te motywy są na Zachodzie wszechobecne do tego stopnia, iż niewiele osób jest w stanie uwierzyć, że tak naprawdę zostały one niemal w całości sfabrykowane – ale zostały, potwierdzają to i historia, i obecne wydarzenia na świecie. Oba czynniki są zresztą albo dławione, albo wykoślawiane w przekazie medialnym i naukowym, co ma utrzymać przy życiu ich wypchaną ideologią narrację, o której mówiłem wcześniej.

W swojej książce Dziesiąty równoleżnik Eliza Griswold pisze, że religia staje się sposobem emancypacji politycznej, szczególnie na obszarach znajdujących się pomiędzy równikiem a dziesiątym równoleżnikiem, gdzie spotykają się islam i chrześcijaństwo. Może zatem nie chodzi wcale o duchowość, tylko o władzę?

– Ponownie wystarczy tylko zapoznać się z historią islamu, a potem z jego doktryną, żeby zrozumieć, że w islamie zawsze chodzi o władzę. Założyciel i prorok tej religii, Mahomet, był watażką napadającym na karawany oraz zachęcającym swoich wyznawców do tego, by atakować i grabić plemiona, które odrzuciły jego proroctwa, przywłaszcza sobie ich dobra oraz brać w niewolę kobiety i dzieci – wszystko w kontekście hasła „Tak kazał Bóg”. Po śmierci Mahometa jego wyznawcy kontynuowali swoją działalność, dając ludziom trzy możliwości: przyłączenie się do „drużyny” poprzez konwersję na islam, zachowanie swojej wiary, ale płacenie pogłównego i życie jako obywatele trzeciej kategorii, lub śmierć. Właśnie w ten sposób w ciągu wielu wieków powstało to, co obecnie nazywamy światem islamskim. Wszystko jest doskonale uzasadnione w Koranie i szariacie. Proszę to porównać z działalnością założyciela chrześcijaństwa Jezusa Chrystusa: jest on przeciwieństwem watażki, głosił miłosierdzie, pokój i skupiał się na kwestiach duszy. I to jest właśnie jeden z problemów: ludzie Zachodu są tak przesiąknięci chrześcijaństwem, że jego podejście przekładają na islam, naiwnie uważając, że wszystkie religie są takie same, skupiając się na duchowości, nie zaś doczesności. Ale islam jest bardzo zainteresowany życiem doczesnym – a konkretnie władzą.

Pisze pan o błędach pojęciowych odnośnie do zachodniej debaty na temat islamu. Jakie są główne błędy i dlaczego są niebezpieczne?

– Oprócz już wspomnianego kalkowania chrześcijańskiego/zachodniego światopoglądu na zdecydowanie odmienną cywilizację/religię, jaką jest islam, zeświecczeni ludzie Zachodu niemal zawsze starają się go zrozumieć w ramach świeckiego, materialistycznego paradygmatu, jedynego, jaki znają. W wyniku tego powszechna na Zachodzie interpretacja głosi, że „radykalny islam” jest produktem ubocznym rozmaitych krzywd materialnych – ekonomicznych, politycznych, społecznych – i ma mało wspólnego z samą religią. Ludzie Zachodu wychodzą z takiego założenia, ponieważ ich własne doświadczenia łączą przemoc z tego rodzaju opresją. Podczas gdy jest prawdą, że wielu ludzi świetnie wpisuje się w ten schemat, pozostaje niezbitym faktem to, że ideologia islamu ma wewnętrzną zdolność wywoływania w muzułmanach nietolerancji i przemocy wobec innych bez względu na krzywdy. Zatem koncepcyjnie musimy najpierw zrozumieć, że wiele problematycznych ideologii kojarzonych z radykalnym islamem wywodzi się wprost z nakazów szariatu, czyli prawa koranicznego. Dżihad jako walka ofensywna mająca na celu podporządkowanie sobie niewiernych (niemuzułmanów), usankcjonowana dyskryminacja społeczna żyjących w krajach islamskich mniejszości niemuzułmańskich (regulacje zarządzające ahl al-dhimma), obowiązek nienawidzenia wszystkich niewiernych – nawet jeżeli są nimi żona lub mąż – wszystkie te elementy są jasno zdefiniowanymi aspektami tego, co historycznie stanowiło islamski światopogląd niepodlegający interpretacji. Przykładowo zobowiązanie do prowadzenia ofensywnego dżihadu jest tak otwarte na interpretację, jak obowiązek przestrzegania pięciu filarów islamu, łącznie z modlitwą i postem. Te same teksty źródłowe i jurysprudencja, które wyjaśniają, że modlitwa i post są obowiązkowe, dowodzą, że równie obowiązkowy jest dżihad; jedyną różnicą jest to, że podczas gdy modlitwa oraz post są obowiązkiem osobistym, dżihad jest rozumiany jako powinność wspólnotowa (fard kifaya). Wszystkie te niuanse muszą być zrozumiane, jeśli Zachód ma pojąć islam taki, jakim on jest naprawdę.

[koniec_strony]

Jedna z najpopularniejszych teorii dotyczących islamskiego terroryzmu głosi, że spowodowany jest on przez złą polityczną oraz ekonomiczną sytuację muzułmanów. A zatem przepisem na światowy pokój i rozbrojenie bomby „względnego ubóstwa” byłoby położenie kresu nędzy i dyskryminacji. Czy myśli pan, że to możliwe?

– Jak już wspominałem, polityczne i ekonomiczne krzywdy mogą być rzeczywistością, niemniej jednak pozostaje faktem, że gdziekolwiek istnieje islam – a to dotyczy także tak bajecznie bogatych narodów, jak te z Zatoki Perskiej – istnieją przemoc i nietolerancja wobec niemuzułmanów. Dla przykładu, prześladowania chrześcijan na całym świecie dokonywane są przez muzułmanów różnych ras, narodowości, języków, kultur oraz środowisk polityczno-ekonomicznych. Znajdziemy wśród nich muzułmanów przedstawiających się jako sojusznicy Ameryki i Zachodu (jak Arabia Saudyjska) oraz ich wrogowie (Iran), muzułmanów z ekonomicznie rozwiniętych państw (jak Katar) i z krajów ubogich (jak Somalia czy Jemen), są to muzułmanie z islamskich republik (jak Afganistan) i z tak zwanych krajów umiarkowanego islamu (jak Malezja czy Indonezja), muzułmanie z krajów, którym Zachód pomógł (jak Kuwejt), lub które uważają się za skrzwydzone przez Zachód (jak Irak). Co więcej, podczas gdy większość państw Trzeciego Świata cierpi z powodu rozmaitych problemów natury politycznej, ekonomicznej bądź społecznej, tylko w świecie islamskim szaleje terroryzm w imię Boga (Allacha). Raczej nie słyszymy o pozbawionych praw dysydentach kubańskich rozbijających wyładowane materiałami wybuchowymi samochody o budynki rządowe, krzyczących jednocześnie, że Jezus jest wielki. Natomiast okrzyki o wielkości Allacha podnoszone w czasie zamachów terrorystycznych są wszechobecne.

Jedna z pana publikacji jest poświęcona pojęciu taqiyyi. Czy może pan wyjaśnić, czym jest taqiyya i dlaczego ważne jest, by ludzie na Zachodzie to wiedzieli?

– Chociaż muzułmanie są nawoływani do prawdomówności, taqiyya jest islamską doktryną pozwalającą im na oszukiwanie niemuzułmanów. Niektórzy uczeni na Zachodzie oraz apologeci islamu przekonują, żetaqiyya jest niezwykle tajną nauką rozwiniętą przez szyitów, która może zostać użyta tylko w razie zagrożenia życia. W rzeczywistości jednak taqiyya – oraz jej siostra tawriya6 – jest używana przez sunnitów głównego nurtu i daje ona muzułmanom przyzwolenie na oszukiwanie niewiernych, jeśli takie oszustwo może być uzasadnione jako sposób na wzmocnienie wpływów islamskich nad niemuzułmanami. Zgodnie z normatywnym islamskim nauczaniem niemal wszystko może zostać zracjonalizowane jako dozwolone, na przykład samobójcze ataki terrorystyczne (chociaż samobójstwo jest w islamie zakazane), tak długo, jak można je przedstawić jako wzmacniające islam. Sam prorok Mahomet zezwolił na oszukiwanie, i to nawet własnej żony. Jedna z publikacji arabskich poświęconych temu tematowi pt. At-Taqiyya fi’l-Islam (Udawanie w islamie) wyjaśnia, że taqiyya nie jest w żaden sposób ograniczona do szyickich praktyk powodowanych strachem przed prześladowaniami. Książka ta napisana została przez Samiego Mukarama, byłego profesora na wydziale studiów islamskich Amerykańskiego Uniwersytetu w Bejrucie oraz autora około 20 książek na temat islamu. Już pierwsze zdania tej pozycji demonstrują powszechność oraz szerokie zastosowanie taqiyyi: Taqiyya jest w islamie niezwykle ważna. Niemal wszystkie nurty islamu się z tym zgadzają i to praktykują (…). Możemy niemal powiedzieć, że taqiyya jest praktyką głównego nurtu i że tych nielicznych kilka odłamów jej niepraktykujących wyłamuje się z głównego nurtu religii. (…) Taqiyya jest szeroko rozpowszechniona w polityce islamskiej, szczególnie w czasach współczesnych.

Czy ma pan jakieś porady dla krajów takich jak Polska?

– Radzę, by zwracać uwagę na to, co ja nazywam „zasadą liczebności”, opierającą się na danych statystycznych, które dowodzą, że im większa liczba – a zatem i siła – muzułmanów w danym państwie, tym bardziej stają się oni agresywni. Na przykład w Stanach Zjednoczonych muzułmanie stanowią mniej niż 1%, a akty nietolerancji muzułmańskiej są tu raczej rzadko spotykane. Muzułmańska asertywność ogranicza się do przedstawiania islamu jako religii pokoju, dyskredytowania wszelkich krytyków islamu jako islamofobów oraz sporadycznych, przygotowywanych w konspiracji, aktów terroryzmu. W niektórych krajach Europy Zachodniej, gdzie muzułmanie tworzą dużo większe skupiska, jak na przykład we Francji czy w Wielkiej Brytanii, otwarta wrogość oraz nietolerancja są na porządku dziennym. Ale ponieważ muzułmanie wciąż stanowią mniejszość, islamska przemoc jest zawsze przedstawiana w kontekście „krzywd”, słowa, które, jak tego nieraz doświadczyliśmy, pacyfikuje ludzi Zachodu. Tam, gdzie liczebność muzułmanów waha się pomiędzy 35% a 50% całej populacji, mamy do czynienia z dżihadem w całej pełni, jak to się dzieje obecnie w Nigerii, która mimo że jest w połowie chrześcijańska, stanowi jedno z najniebezpieczniejszych dla chrześcijan miejsc na świecie. Słowem, agresja islamska jest rezultatem liczebności muzułmanów.

Zawsze jednak na końcu dochodzimy do pytania: I co z tego? Nikt nie prześladuje chrześcijan we Francji, w Niemczech nie płoną żadne kościoły. Wątpliwe, by Europę zalała fala islamu, wprost przeciwnie, wygląda raczej na to, że nasz kontynent chce pozostawić religię za sobą. Nie zgodzi się pan z tym?

– Taki światopogląd opiera się na egocentryzmie wypływającym z wysoce zindywidualizowanego podejścia ludzi Zachodu. Prawda, która kryje się za tymi ładnymi frazesami, to przekonanie, że jeśli nic się nie zmieni i ludzie pozostaną obojętni, będzie można wieść spokojne życie bez zawracania sobie głowy problemem islamskim. Ale taka postawa pokazuje również całkowitą obojętność na los przyszłych pokoleń oraz brak zainteresowania tym, jaki świat one odziedziczą. W skrócie: tak, większość współczesnych Europejczyków nie cierpi z powodu islamu. Ale swoim postępowaniem już otwierają śluzy, przez które napływa potencjał przyszłych cierpień ich własnych potomków.

Rozmawiała Monika Bartoszewicz

*Raymond Ibrahim jest popularnym pisarzem, mówcą, specjalistą od Bliskiego Wschodu i islamu. Jego artykuły i tłumaczenia ukazywały się w wielu gazetach, takich jak „Financial Times” czy „Washington Post”, czasopismach naukowych, w tym „The Chronicle of Higher Education”, „Jane’s Islamic Affairs Analyst”, „Middle East Quarterly” oraz „Middle East Review of International Affairs”, i na popularnych stronach internetowych, m.in. American Thinker, The Blaze, FrontPage Magazine, Gatestone Institute czy Jihad Watch. Raymond Ibrahim udzielał wywiadów dla MSNBC, Fox News, Reuters, Al-Dżaziry i wielu stacji radiowych. Jest autorem dwóch książek oraz licznych rozdziałów w antologiach; jego dzieła tłumaczone są na języki obce.

Ibrahim wykłada gościnnie na uczelniach (także wojskowych, np. w National Defense Intelligence College), dzieli się swoją wiedzą z agencjami rządowymi (np. US Strategic Command and the Defense Intelligence Agency), dostarcza im ekspertyz, zeznawał przed Kongresem Stanów Zjednoczonych. W swojej karierze pełnił obowiązki dyrektora stowarzyszonego Middle East Forum oraz pracował jako asystent w sekcji Bliskiego Wschodu Biblioteki Kongresu Stanów Zjednoczonych, dostarczając informacji personelowi agencji wywiadu i obrony. Zrezygnował z obu funkcji, aby móc poświęcić się wyłącznie studiom i pisaniu, obecnie pracuje jako Shillman Fellow w Centrum Wolności Davida Horowitza, Associate Fellow Middle East Forum oraz Hoover Institution Media Fellow (2013).

3 Więcej na: http://www.raymondibrahim.com/islam/western-ignorance-of-the-conditions-of-omar/.

4 Asia Bibi, (właśc. Asia Norin), pakistańska katoliczka, matka piątki dzieci, skazana na śmierć za bluźnierstwo przeciw islamowi. 14 czerwca 2009 roku podczas prac w polu ze swoimi muzułmańskimi koleżankami Asia Bibi napiła się wody ze wspólnego naczynia. Muzułmanki uznały wówczas, że woda stała się „nieczysta”, ponieważ napiła się z niej chrześcijanka. Wyrażając swoje niezadowolenie, zasugerowały, że kobieta powinna przyjąć islam. Asia Bibi powiedziała: Jezus Chrystus umarł za moje grzechy i za grzechy świata. A co zrobił dla ludzi Mahomet?. Zostało to uznane za bluźnierstwo przeciw prorokowi i religii. Asia Bibi wciąż oczekuje w więzieniu na wykonanie wyroku.

5 Na przykład tutaj: http://www.raymondibrahim.com/muslim-persecution-of-christians/the-existential-elephant-in-the-christian-persecution-room/.

6 Tawriya – doktryna zezwalająca muzułmaninowi na kłamstwo w każdej sytuacji, także wobec innych muzułmanów, poprzez przysięgę w imię Boże, jeśli kłamca jest na tyle zmyślny, że potrafi zwerbalizować własne kłamstwo w sposób „prawdziwy dla niego”. Więcej:http://www.raymondibrahim.com/from-the-arab-world/tawriya-lying/.

** Wywiad ukazał się w najnowszym 71 numerze pisma Fronda (CZYTAJ TUTAJ