Grzegorz Braun, polityk Konfederacji, skomentował zawarcie porozumienia o współpracy wojskowej między prezydentami Andrzejem Dudą i Donaldem Trumpem. W filmie „Na kursie kolizyjnym? Grzegorz Braun” przekonuje, że to porozumienie może mieć negatywne skutki.

Problem w tym, że Braun… po prostu manipuluje. Dlaczego? W nagraniu Braun powołał się na raport amerykańskiego think-tanku RAND Corporation, z którego miałoby wynikać, że obecność wojsk USA zagranicą zwiększa ryzyko wybuchu lokalnych konfliktów.

Raport nazywa się „U.S. Presence and the Incidence of Conflict”. Jest dostępny po angielsku tutaj: https://www.rand.org/pubs/research_reports/RR1906.html

Grzegorz Braun powiedział, że według autorów tego raportu wskutek amerykańskiej obecności zagranicznej „radykalnie, jednoznacznie wzrasta możliwość występowania konfliktów lokalnych, tam mianowicie, gdzie pojawili się Amerykanie”.

A co tak naprawdę mówi raport?

Już na stronie głównej RAND Corporation podaje jedno z „key findings”, czyli głównych wniosków raportu. Brzmi ono: „zasadniczo bliska obecność wojsk USA jest związana z mniejszym ryzykiem konfliktu między państwami”.

Zajrzyjmy do treści. To, co nas interesuje, to rozdział trzeci, strony 21-32: „Jak obecność wojsk USA może wpłynąć na zachowania konfliktowe między państwami”.

Autorzy raportu piszą, że obecność wojsk USA ma złożone oddziaływanie. Z jednej strony sprawia, że ryzyko konfliktu może rzeczywiście wzrosnąć; z drugiej wszakże sprawia, że takie ryzyko zdecydowanie maleje.

I tak według autorów raportu państwo, które czuje wsparcie USA, staje się po prostu pewniejsze siebie - i jest skore do bardziej ryzykownych i agresywnych zachowań wobec sąsiadów. Podobnie same USA, wiedząc, że mają tam wojska, mogą prezentować taką postawę.

Z drugiej strony, piszą autorzy, jest kilka przyczyn, dla których ryzyko konfliktu jest mniejsze.

Autorzy wskazują, że obecność wojsk USA sprawia, iż przeciwnik nie może osiągnąć swoich celów lub atak byłby z jego strony zbyt kosztowny; po drugie, obecność wojsk USA jest dla przeciwnika sygnałem woli Amerykanów do obrony partnera. „Atak nawet na małą liczbę wojsk USA mógłby [...] sprowokować silną odpowiedź celem ochrony reputacji USA” - wskazują autorzy. Jak podają dalej, obecność wojsk USA wpływa też na poprawę stanu wojsk kraju sojuszniczego, choćby poprzez treningi i szkolenia, a już to samo w sobie, wzmacniając siłę kraju, czyni go trudniejszym przeciwnikiem dla wroga i działa odstraszająco. „Podsumowując, obecność USA może zwiększyć odstraszanie poprzez poprawę zdolności bojowych USA i partnera oraz poprzez demonstrowanie woli USA i sojuszniczej spójności” - podkreślają.

Autorzy podają konkretny przykład odstraszania Korei Północnej przed atakiem na Koreę Południową dzięki swojej obecności zarówno w Korei Południowej jak i w Japonii.

Raport wskazuje, że może być tak, iż kraj sojuszniczy wspomagany przez wojska USA... po prostu przestaje wydawać na własną armię. W ten sposób osłabia się - i może zachęcić wroga do ataku. To oczywiście nie przypadek Polski, która wydaje na zbrojenia relatywnie dużo. Osłabiają się na przykład Niemcy - to prawda - ale nie my.

Następnie autorzy piszą, że przeciwnik, widząc obecność wojsk USA, może poczuć się zagrożony i sam zacząć się zbroić. Także tutaj, jak widać, nie ma mowy o przypadku Rosji - państwie agresywnym i atakującym sąsiadów (Gruzja, Ukraina), którego nie trzeba bynajmniej zachęcać do tego, by się zbroiło. Robi to samo - by podbijać…

Raport stwierdza następnie, że państwa, które są sojusznikami USA, ale nie mają wojsk amerykańskich w swoim kraju, czują się niekiedy niepewne - i wtedy może wzrastać ryzyko konfliktu, bo zaczynają przygotowywać się samodzielnie do konfliktu a nawet same wszczynać konflikt prewencyjny. Według raportu obecność USA sprawia, że do takich zachowań dochodzi rzadziej, bo amerykańska dyplomacja może je powstrzymywać.

To przykład Izraela i Arabii Saudyjskiej, które mogłyby wszcząć agresywne kroki wobec Iranu w roku 2016, gdyby nie zapewnienia Amerykanów o swoim pełnym wsparciu. Izrael i Arabia Saudyjska będąc pewne obrony ze strony USA nie wszczęły agresywnych kroków przeciwko Iranowi.

Z drugiej strony, wskazuje raport, może być tak, że sojusznicy wspierani przez USA poczują się na tyle pewnie, że zaczynają zachowywać się agresywnie i prowokują konflikt. Według raportu to przypadek Gruzinów, którzy wierząc, iż zostaną przyjęci do NATO, zaczęli prowokować Rosję - i w efekcie doszło do konfliktu w roku 2008.

Raport analizuje następnie to samo zjawisko z perspektywy polityki samych USA. Wnioski są podobne: zasadniczo spada ryzyko konfliktu, choć w zależności od poszczególnych przypadków gotowość do działań zbrojnych może wzrastać.

Podsumowując, w raporcie NIGDZIE nie mówi się, jak twierdzi Braun, że przez obecność wojsk USA w krajach sojuszniczych „radykalnie wzrasta” ryzyko konfliktu. Wprost przeciwnie: ryzyko konfliktu ZASADNICZO maleje, choć oczywiście są też inne sytuacje.

 

Gdyby Grzegorz Braun chciał swoim widzom powiedzieć, co jest w raporcie, mógłby stwierdzić:

„Według raportu ryzyko wojny lokalnej zasadniczo maleje, choć są przypadki, w których może wzrastać”.

Zamiast tego Braun mówi:

„Radykalnie, jednoznacznie wzrasta możliwość występowania konfliktów lokalnych, tam mianowicie, gdzie pojawili się Amerykanie”.


Wnioski?

Fronda.pl