Spółka Amber Gold była jednym ze sponsorów filmu “Wałęsa”. Chociaż Katarzyna Fukacz-Cebula, dyrektor zarządzający Akson Studio, nie podała kwoty, jaką spółka zasiliła budżet filmu (producentka zasłaniała się tajemnicą handlową), można się domyślać, że ten wkład był dosyć istotny, skoro logo “złotego interesu” pojawiało się niemal na wszystkich konferencjach prasowych i bankietach. Reklama donatora filmu  była na tyle natrętna, że po wybuchu całej afery internauci zaczęli rozsyłać sobie zdjęcia aktora Roberta Więckiewicza, wystylizowanego na Lecha Wałęsę z logo Amber Gold w klapie.

Nic więc dziwnego, że sprawa produkcji wzbudziła wielkie kontrowersje. Głos zabrał również znany krytyk filmowy Krzysztof Kłopotowski, który w całej aferze wokół Amber Gold i samego filmu dostrzega “palec Boży”. “Oto największy autorytet moralno-kulturalny bierze - zapewne nieświadomie - wyłudzone pieniądze emerytów »puszczonych w skarpetkach« przez oszusta. A po to, żeby uczcić byłego Pana Prezydęta, który puścił był w skarpetkach swoich robotniczych zwolenników, gdy wygrał wybory, chociaż oszustów obiecywał, że puści w skarpetkach. Prokuratura wie o przekręcie, ale nic nie robi, pozwalając naciągać wciąż nowych klientów. Za to prezydent Gdańska legendarnego legendą Solidarności a dziś matecznika rządu - zachwala publiczności innowacyjną naturę interesu – pisze Kłopotowski na Salonie24 (pisownia oryginalna – przyp. red.).

Najbardziej zatrważające jest jednak to, że stawia się pomniki żyjącym, zapominając o prawdziwych bohaterach. Bohaterach, a nie kontrowersyjnych eks-związkowcach, którzy dziś nawołują do pałowania ludzi. Z pewnością takim herosem jest st. sierż. Mieczysław Dziemieszkiewicz ps. Rój”, legendarny partyzant Narodowych Sił Zbrojnych i Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, który zginął w walce z komunistami w 1951 r. Film Jerzego Zalewskiego “Historia Roja” wydawał się kamieniem milowym w przywracaniu prawdy historycznej. I może nim być, o ile zostanie skończony. Chociaż patronat honorowy nad filmem objął śp. Lech Kaczyński, jako prezydent RP, produkcja cały czas spotykała się z niezwykłymi trudnościami. Przedstawiciele TVP, którzy zadomowili się w gmachu telewizyjnym jeszcze za czasów “tamtej epoki”,  robili wszystko, aby film nie został dokończony. Zalewski został odcięty od pieniędzy na postprodukcję, ponadto zmuszano go do skracania jego opus magnum, co w znacznym stopniu zachwiało konstrukcją filmu.

Jednak - po raz kolejny - okazało się, że w trudnych momentach Polacy potrafią się zmobilizować… Dlatego Zalewski zaczął być zapraszany przez zwykłych ludzi na pokazy kopii roboczej filmu. Obwoźne kino Jerzego Zalewskiego przemierza całą Polskę od Podhala po Wybrzeże. Reżyser zawitał również w miejscu, gdzie Mieczysławowi Dziemieszkiewiczowi przyszło spędzić ostatnie chwile życia. Chociaż znaczna część mieszkańców kręciła nosami na pomysł wystawiania filmowej laurki Dziemieszkiewiczowi, po obejrzeniu szkicu filmu, ludzie wyrażali pochlebne opinie. Z uznaniem mówili się o "dobrym podejściu" reżysera do tematu, jak i realizmie przedstawionych sytuacji. "Zalewski pokazał tak, jak było" - powiedział jeden z uczestników pokazu, na którym nie zabrakło autentycznych świadków historii partyzantów, a nawet ludzi, którzy wspierali Dziemieszkiewicza i jego żołnierzy. Pokaz kopii roboczej był dla nich prawdziwym powrotem do przeszłości.  Najlepszym tego dowodem była sytuacja, jaka zaistniała w zupełnie innych stronach. Staruszek, który obserwował powstawanie filmu, podszedł do odtwórcy głównej roli - Krzysztofa Zalewskiego i - zupełnie na serio - powiedział: "Dzień dobry Panie Roju!".

Problemy twórców "Historii Roja" zmotywowały miłośników Żołnierzy Wyklętych do istnego pospolitego ruszenia. Rozpoczęła się zbiórka pieniędzy na film, a przedstawiciele coraz to nowych szkół, domów kultury, stowarzyszeń czy uczelni zaczęli wysyłać zaproszenia do Zalewskiego i spółki. Efekty są widoczne: w bardzo krótkim czasie zebrano już ponad 100 tysięcy złotych, co przerosło oczekiwania twórców. "Jesteśmy na dobrej drodze do celu i tylko dzięki Waszemu zaangażowaniu mamy nadzieję go zrealizować" - piszą na stronie "Historia Roja" twórcy filmu.

Spora kampania społeczno-kulturalna nie robi jednak wrażenia na przedstawicielach "głównego nurtu", którzy ignorują ekranizację losów partyzanta. I tak ofiarni Polacy sami wspierają produkcje odsłaniające prawdziwą historię, natomiast laurki dla idoli “salonu” są już gotowe. Za pieniądze oszukanych emerytów.

 

Aleksander Majewski

 

Artykuł ukazał się w najnowszym numerze tygodnika "Nasza Polska" Nr 34 (877) z 21 sierpnia 2012 r.