- Byłem niezłym mechanikiem, niezłym kierowcą. Potrafiłem zarobić te pieniądze – tak zaczyna się historia Marka. – Aż do wypadku. Trzynaście lat temu. Dwa lata leżałem w szpitalu – opowiada.


Uszkodzony kręgosłup. Jego matka sprzedała mieszkanie, żeby załatwić operację w Szwecji. Chcieli też amputować rękę.


- Wyszedłem z tego, ale już człowiek nie nadawał się do ciężkiej pracy. – Co robić w domu? – pyta Marek. – Pod sklep, piwo, piwo, piwo, piwo…. Po dwóch latach żonie się znudziło, sprzedała mieszkanie, a on wylądował na ulicy. I tak się zaczęło, coraz gorzej, coraz gorzej…


Rewirem Marka są parkingi. Ale on ma swój, jak sam mówi, wyjątkowy - pod pocztą. Pomaga przenosić paczki, listy, etc. Zawsze wpadnie mu jakieś 20, 30 złotych, czasem może nieco więcej.


Kilka lat temu Marek poszedł na Dworzec Centralny. Skacowany, z trzęsącymi rękoma. – Brak alkoholu w organizmie to jest straszna rzecz – mówi. Zjechał na peron. Chciał ukraść jakąś torbę, cokolwiek, żeby zdobyć pieniądze. Żeby się napić.


Podeszła młoda dziewczyna. Poprosiła, żeby pomógł jej zanieść walizki do taksówki. – Już jest dobrze, dostanę przynajmniej dychę. Mam na ćwiarę – pomyślał. Zaniósł jej walizkę, a ona wyjęła z portfela 500 zł. – Tylko pan mi obieca, że kupi pan sobie jakieś ubranie, wykąpie się i zje – powiedziała. – Popatrzyłem na nią: „No idiotka”.


Wziął pieniądze. Pierwsza myśl? Najbliższy monopol. Poszedł pod sklep i pomyślał: „Przecież jej obiecałem…”.


Wszystko się zmieniło. - Oczywiście w tym czasie także kilka razy upadałem, ale o. Piotr zaczął tu prowadzić te spotkania z Ewangelią. Poszedłem raz, drugi. Bardzo sceptycznie do tego podchodziłem, bo czego można nauczyć, pijaka, menela, złodzieja? – wspomina Marek. - Zadałem sobie pytanie – a co ja zrobiłem, żeby nie być bezdomnym? Przeszukałem to swoje życie i nie znalazłem nic. Żadnego usprawiedliwienia. Doszedłem do wniosku, że bezdomność nie jest grzechem. Nie, to ja sobie sam tak pościeliłem. Ja zrozumiałem to, że Jezus nigdy mnie nie zostawia. Nigdy, nawet jeżeli jest mi najgorzej – opowiada.


Co teraz? - Szukam zrozumienia, więcej myślę o dzieciach, o żonie, o rodzinie. Chciałbym, żeby odzyskali chociaż trochę do mnie zaufania. Chciałbym odzyskać trochę szacunku. Żeby widzieli mnie inaczej, nie jako, kiedyś – pracoholika, robola, później menela. Chciałbym, żeby zobaczyli we mnie człowieka.


- Najważniejsze, że są ludzie, którzy jeszcze cię dostrzegają, jeszcze komuś na tobie zależy. I tak jest tutaj. U braci kapucynów. Nie dalibyśmy sobie rady bez tej jadłodajni, bez pomocy sióstr miłosierdzia. Wielu byłoby już dawno po tamtej stronie – przekonuje Marek.


- Są skazani na samotność, na wykluczenie, ich życie jest tak naprawdę życiem na dnie. Dlatego sami nie mają szansy się odbić. Pomóc może w tym jedynie wsparcie innych ludzi – mówi Radosław Pazura, fundator kapucyńskiej fundacji.


- Chcemy znaleźć im dom, w którym odnajdą poczucie przynależności i bezpieczeństwa. Odkryją nowy sens życia i poczują, że są potrzebni – zapowiada br. Piotr Wardawy. - Ty też możesz włączyć się do rozbudowy Kapucyńskiego Ośrodka Pomocy. Będzie to miejsce, w którym bezdomni będą mogli odbić się od dna.


- Szczęśliwy jestem, że jestem w Warszawie. Bo kocham to miasto. Nie umiałbym żyć gdzie indziej. Żadne miasto w Polsce tyle nie przecierpiało co Warszawa – kończy Marek.

 

Film: Krzysztof Wierzbowski, Marzena Nykiel 


Pomóż mądrze pomagać - http://fundacja-kapucynska.pl/