Uchwalenie rezolucji Lunacek w PE

„Komisja [Europejska] powinna włączać specyficzne kwestie dotyczące osób transpłciowych i interseksualnych do głównego nurtu wszystkich stosownych polityk unijnych, naśladując w ten sposób podejście przyjęte w ramach strategii na rzecz równości płci” – głosi uchwalona właśnie przez Parlament Europejski rezolucja.

Uchwalając rezolucję w sprawie przeciwdziałania „homofobii” Parlament Europejski jasno pokazał co warte są zapewnienia pani pełnomocnik ds. tzw. równości i innych genderystów. Mówili oni, że gender mainstreaming nie ma nic wspólnego z promocją homoseksualizmu i dotyczy wyłącznie równości płci.

Przeciwnicy genderyzmu wskazywali na obecne w samej definicji „gender mainstreamingu” manipulacje pojęciem płci, wzięte z tzw teorii queer, ideologicznego narzędzia działaczy LGBTQ (o nietypowej,  „queer” (od ang. dziwaczny)  seksualności). Obecnie Parlament Europejski  pozbawił sprawę jakiejkolwiek dwuznaczności. Wytyczne zawarte w rezolucji w pełni zasługują na miano queer mainstreamingu (czyli wprowadzenia spraw i optyki osób „queer”  w główny nurt polityki UE):

„Komisja powinna działać …. we wszystkich swoich pracach i we wszystkich dziedzinach wchodzących w zakres jej kompetencji poprzez włączanie spraw związanych z prawami podstawowymi osób LGBTI w główny nurt wszystkich swoich odnośnych prac”

oraz

Odpowiednie agencje Unii Europejskiej [tu następuje obszerny wykaz agencji] powinny włączyć sprawy związane z orientacją seksualną oraz tożsamością płciową w główny nurt swojej pracy”

Jak widać, zapewnienia i zaklinania się genderystów okazały się zwykłym kłamstwem sprzedawanym społeczeństwu bez zmrużenia oka. W obszernym katalogu podobieństw genderyzmu do komunizmu, jednym z najbardziej rzucających się w oczy jest kłamstwo i oszustwo jako główny instrument osiągania celów. Trzeba to mieć na uwadze, dokładnie tak jak zalecał to Ronald Reagan, kiedy mówił o komunistach: „jedyna moralność jaką uznają, to taka która służy ich sprawie, a to oznacza, że zastrzegają sobie prawo do popełnienia każdej zbrodni, kłamstwa i oszustwa żeby ją przybliżyć…Mając z nimi do czynienia musimy mieć to na uwadze”. My również, mając do czynienia z genderyzmem musimy mieć to na uwadze.

Uchwalony dokument zasługuje na wielostronną analizę tym bardziej, im bardziej jego promotorzy głoszą jego nieważność – że to miękkie prawo, że nic nie narzuca, że i tak decyduje prawo krajowe. Tu jednak zajmiemy się jednym jego aspektem, mianowicie wytyczeniem przez niego szybkiej ścieżki dla homoadopcji, omijającej potencjalnie znaczny opór społeczny przeciw tej bulwersującej większość polskiego społeczeństwa koncepcji. Zupełnie tak, jakbyśmy w meandrującej rzece przebili skrót pozwalający jej popłynąć prosto omijając liczne zakola.

Komisja powinna priorytetowo potraktować kwestię przedłożenia wniosków dotyczących wzajemnego uznawania skutków prawnych wszystkich aktów stanu cywilnego w całej UE, w tym w odniesieniu do zarejestrowanych związków partnerskich, związków małżeńskich i prawnego uznawania płci, w celu ograniczenia dyskryminujących przeszkód prawnych i administracyjnych napotykanych przez obywateli i ich rodziny korzystających ze swobody przepływu”

 W innym miejscu podane jest rezolucja stwierdza, że: „Komisja powinna opracować wytyczne w celu dopilnowania, aby w ramach wdrażania dyrektywy 2004/38/WE w sprawie prawa obywateli Unii i członków ich rodzin do swobodnego przemieszczania się i pobytu na terytorium państw członkowskich oraz dyrektywy 2003/86/WE w sprawie prawa do łączenia rodzin uwzględniane były wszystkie formy życia rodzinnego prawnie uznane w krajowych przepisach państw członkowskich.

Te zapisy jednoznacznie wskazują na próbę wprowadzenia do Polski tylnymi drzwiami homoseksualnych niby-małżeństw z prawem adopcji – tylko na tej zasadzie, że w innych krajach już je dopuszczono. Pomijając  lekceważenie prawa naturalnego i biologii, ignoruje to, a może nawet gwałci wolę polskiego społeczeństwa, które nigdy się w tej sprawie nie wypowiadało i – póki co – chyba nie jest wystarczająco „postępowe”, żeby takie pseudorodziny zaakceptować.

Redaktor „Superstacji” zapytał organizatora niedawnego warszawskiego protestu w obronie dzieci, czy warto protestować, skoro rezolucja niczego nie nakazuje. Mainstreamowi propagandziści sprzedając genderystowski przekaz zapewniają, że rezolucja do niczego nie zobowiązuje, bo jest to jedynie tzw miękkie prawo, a nie sztywny nakaz. A przecież jest oczywiste, że za tydzień, miesiąc, albo trzy ci sami ludzie zaczną mówić o niezrealizowanych wytycznych, pozostawaniu w tyle za Europą i postępem, że przecież musimy, bo Unia wzywa i nagle miękie prawo stwardnieje i koniecznie trzeba będzie być mu posłusznym.

Pojawią się w Polsce liczni geje z zagranicy, którzy nagle pokochają nasz kraj, koniecznie będą chcieli w nim zamieszkać z partnerem  i zalegalizować zawarty gdzie indziej związek oraz adoptowane dzieci, bo bez tego będą głęboko nieszczęśliwi. A rząd, media i „autorytety” będą przekonywać jak bardzo okrutnie byłoby z naszej strony te pragnienia ignorować. I tak, hokus-pokus w kilka miesięcy będziemy mieli gotowe legalne importowane homomałżeństwa z adoptowanymi dziećmi.

Zaraz potem pojawi się argument że skoro „zagraniczni” geje mają swoje prawa to nie można przecież dyskryminować tych krajowych i trzeba dać im przynajmniej „małżeństwa”, ale już na pewno bez adopcji -  to będzie drugi hokus-pokus. Zaś trzecie hokus-pokus zrobią ustawy „równościowe”, na mocy których okaże się, że przecież  legalnie zawartym „związkom małżeńskim” nie można odmawiać dzieci do adopcji, bo to byłaby niedopuszczalna dyskryminacja

Tym sposobem raz dwa będziemy mieli w Polsce homomałżeństwa i homoadopcję bez pytania nikogo o zdanie. Wystarczy tylko, że społeczeństwo nie stawi wystarczająco skutecznego oporu. Skutecznego – podkreślam – bo silny, to sobie może być, a rząd i tak go zignoruje. Zignorowano przecież bardzo silny nacisk w sprawie sześciolatków w Polsce, czy również bardzo silny nacisk w sprawie homomałżeństw z prawem adopcji we Francji.

Dlaczego mamy odmawiać im tego prawa, skoro tak bardzo tego chcą - pytaja niektórzy. Odpowiedź jest prosta – ponieważ ich prawa kończą się tam, gdzie zaczynają się prawa innych - w tym wypadku dzieci.

Uznanie homoadopcji  ignoruje i gwałci prawo dzieci do wychowania w naturalnym środowisku, można powiedzieć ekosystemie, prawdziwej, czyli męsko-damskiej rodziny, w której rodzice stanowią wzorzec prawidłowych zachowań – choćby tylko z biologicznego punktu widzenia, nie wspominając już o nakazach obyczajowych, moralnych i religijnych. Dla genderystów i ich zwolenników te kwestie mają nie liczyć się w ogóle wobec najwyższego priorytetu „praw” osób o „nienormatywnych” zachowaniach i tożsamościach seksualnych.

 

Ponadto w proponowanym  przez nich podejściu dziecko, czyli osoba ludzka staje się obiektem, do którego osoba LGBT ma prawo, a ujmując rzecz bardziej potocznie, dziecko mu się należy. A przecież żadnemu innemu człowiekowi ani żadnej zwykłej heteroseksualnej parze dziecko się nie należy. Jest ono darem – Boga, losu, biologii – każdy może to widzieć inaczej zgodnie z własnymi przekonaniami. Jeśli para jest bezpłodna, może się z tej bezpłodności leczyć, może też wystąpić o adopcję i może dostać dziecko do adopcji, o ile spełniać będzie kryteria, z których naczelnym jest dobro dziecka, a nie prawo (uprawnienie), czy życzenie adoptujących osób. Także art. 114. Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego wyraża to w ten sposób, że „przysposobić można osobę małoletnią, tylko dla jej dobra” – nie dla dobra, czy zaspokojenia pragnień osób adoptujących.

 

Środowiska LGBT uważają, że im się dzieci należą, choć ich obyczaje seksualne uniemożliwiają ich poczęcie i urodzenie i stanowią biologicznie nieprawidłowy wzorzec (nie wspominając już o kwestiach obyczajowo-moralnych).  Na ewentualne wątpliwości wynikające z dbałości o dobro dziecka reagują oburzeniem, a czasami wręcz furią. Z taką właśnie furią atakowany jest w USA Mark Regnerus, którego badania pokazują korelację (której trudno nie traktować jako związku przyczynowo skutkowego) między wychowaniem w różnych formach związków homoseksualnych, a występującymi u nich zaburzeniami rozwoju osobowości i trudnościami w późniejszym, dorosłym życiu. Praca Regnerusa nie stała się podstawą do rzeczowej dyskusji, ale ataku, którego celem było zniszczenie go jako naukowca.

 

A przecież oprócz tego homoadopcja ma swoją najciemniejszą stronę wokół której panuje w mainstreamowych mediach niezmiernie znaczące milczenie. Dwóch australijskich gejów w 2005 r. za 8000 dolarów kupiło w Rosji chłopca od zastępczej matki,  by wykorzystywać go seksualnie. Jak napisał australijski dziennik ‘Sydney Morning Herald’ wykorzystywanie seksualne rozpoczęli kilka dni po urodzeniu się i przejęciu dziecka. Zapisy w komputerze pokazały, że przez ponad 6 lat para podróżowała po świecie udostępniając chłopca jako obiekt seksualny co najmniej ośmiu mężczyznom nagrywając filmy i umieszczając je w Internecie za pośrednictwem tzw. „Boys Lovers Network”. Można się domyślać, że tyle dało się udowodnić w sądzie dzięki nagraniom. Można też się jedynie domyślać, że w ciągu tych lat były to faktycznie dziesiątki, może setki – zapewne mężczyzn, bo wszystko co wiemy wskazuje na pedofilię homoseksualną. Jeden z filmów pokazywał akty seksualne dokonywane na chłopcu kiedy miał on zaledwie 2 tygodnie. Homo-niby-rodzice wmówili dziecku, że to co z nim robią jest normalne i że tak żyją normalne rodziny. Nauczyli go też odpowiednio zeznawać policji, by zaprzeczał, że dzieje się z nim coś niewłaściwego.  W 2010 r. homo-niby-rodzice  udzielili lokalnej gazecie (zapewne rozdzierającego serce) wywiadu opisując jak od 2002 roku walczyli od możliwość zaadoptowania dziecka. Dla otoczenia uchodzili za kochających rodziców dopóki przypadkowe odkrycie w 2011r  zdjęć chłopca na komputerze pewnego mężczyzny z Nowej Zelandii nie wzbudziło czujności policji.

 

Homo-niby-rodzice zostali schwytani w USA i tam w 2013r skazani. Newton w lipcu na maksimum 40 lat, Truong w grudniu na minimum 24 lata. Wyrażając skruchę Newton powiedział, że „być ojcem przez te sześć lat było dla mnie zaszczytem i przywilejem. Jest mi niezmiernie przykro i żałuję krzywdy, którą wyrządziłem swojemu synowi i jakimkolwiek innym osobom.”

 

Obecnie trwa w USA proces pary gejów z Connecticut, Georga Harasza i Douglasa Wirtha z adoptowaną  dziewiątką chłopców. Dwóch z nich oskarżyło swoich  homo-niby-rodziców o seksualne molestowanie. Proces miał się już skończyć ugodą (i zamknięciem sprawy), kiedy z zeznań pozostałych chłopców wynikło, że jeszcze co najmniej trójka innych była wielokrotnie i brutalnie gwałcona. Jeden z chłopców po wstrząsających zeznaniach prosił sąd by nie godził się na ugodę. Sąd zadecydował że sprawę należy zbadać oraz że rozprawa będzie jawna.

 

Wydawałoby się, że tak bulwersujące sprawy powinny być – w dobrym i złym rozumieniu – pożywką dla mediów. A jednak w mainstreamowych mediach panuje wokół nich milczenie i to jest  najbardziej wymowne i groźne. Wyszukiwarki trzech największych gazet amerykańskich: New York Timesa, Los Angeles Timesa oraz Chicago Tribune nie pokazują żadnych informacji w odpowiedzi na nazwiska opisanych wyżej homo-niby-rodziców. Taki sam zerowy rezultat podaje wyszukiwarka portalu gazeta.pl.

Podobnie wygląda brytyjski przypadek Andy Cannona, który w wieku 9 lat został adoptowany przez homoseksualną parę: Davida Cannona i Johna Scarfe’a.  Rok później zaczęli go seksualnie wykorzystywać, co trwało przez 8 lat. Opieka społeczna ignorowała skargi chłopca. „Gdyby mój ojciec był heteroseksualistą brytyjskie służby od razu zareagowałyby na nadużycia seksualne, których dopuszczali się względem mnie moi opiekunowie”. Już jako 23 letni samodzielny mężczyzna oskarżył nie tylko swoich przybranych „homo-rodziców”, ale także opiekę społeczną. Sąd skazał „tatusiów” na 2,5 roku więzienia, a od opieki społecznej zasądził 25 tys. funtów odszkodowania. I znowu wyszukiwarki czołowych brytyjskich gazet, „Timesa” i „Guardiana” nie pokazują żadnych informacji na temat. Podobny zerowy rezultat podaje gazeta.pl.

We wszystkich wspomnianych mediach nie znajdziemy również żadnych informacji na temat dość odległej w czasie sprawy Jerry Dirkhisinga, amerykańskiego 13-latka, który był przez wiele godzin brutalnie gwałcony na różne sposoby i przez parę gejów i w rezultacie został zaduszony na śmierć. Obaj sprawcy zostali osądzeni i skazani. Nie był to akurat przypadek adopcji, bo jeden z morderców był tylko „przyjacielem domu”  matki i ojczyma ofiary. W dodatku jak wspomniałem sprawa jest dość dawna, bo z 1999r., jednak pokazuje żelazną konsekwencję, z jaką mainstreamowe media ukrywają przypadki homoseksualnej przemocy i pedofilii. Informacje o nich możemy znaleźć jedynie w niektórych, niżej nakładowych mediach.

Trudno określić to inaczej niż jako zmowę milczenia wokół homoseksualnej pedofilii. A mówimy przecież o przypadkach spektakularnych, udowodnionych sądowo, bądź właśnie publicznie sądzonych. Jak może wyglądać ciemna liczba, jak wygląda wykrywanie i ściganie takich przypadków, skoro tak łatwo ukrywa się wiedzę o tych dobrze udokumentowanych? Ilu pracowników socjalnych, policjantów i prokuratorów pozostaje głuchych na wołanie krzywdzonych dzieci jak w przypadku Andy Cannona? Ile pokazywanych w mediach „szczęśliwych homorodzin z dziećmi” to rodziny takie jak Newtona i Truonga? Ilu „homo-niby-rodziców” nie może się doczekać, żeby w majestacie prawa dostać upragnione obiekty seksualne „na własność”?

Znając lobby LGBTQ i jego zwolenników można oczekiwać, że próby upubliczniania wiedzy o ciemnej stronie homoadopcji spotkają się z zarzutami, że uprawia się mowę nienawiści. Trzeba jasno powiedzieć, że jest to wyłącznie zabieg propagandowy i jak grubymi nićmi jest szyty. Zupełnie niedawno mieliśmy do czynienia z przeciągającym się miesiącami spektaklem w sprawie nieszczęsnej Madzi i jej wyrodnych rodziców, czy też tylko wyrodnej matki. Nie ulega wątpliwości, że jeśli rodzice zamordowali dziecko (razem czy jedno z nich) to ich czyn zasługuje na bezwzględne potępienie i surowe ukaranie. Czy jednak tego aż tak celebrowanego spektaklu nie  można traktować jako seansu nienawiści w stosunku do heteroseksualnego rodzicielstwa? Jeśli tak, to u wielu wywołał on pożądane skutki. Pani pedagog w pewnej warszawskiej szkole na wzmiankę o homoadopcji powiedziała, że to lepsze niż rodzice alkoholicy, albo jacyś jeszcze gorsi. A było to jeszcze przed historią Madzi, która z pewnością utwierdziła ją w tym przekonaniu.

Jest oczywiste, że dzieci trzeba chronić przed wszystkim niebezpieczeństwami, a mogą być one różne, jednak przejście z deszczu pod rynnę zalecone przez panią pedagog (sic!) świadczy chyba tylko o tym, jak podatnym i plastycznym materiałem okazała się ona dla propagandy. Mimo to nikt nie wzywa do zamiatania sprawy Madzi pod dywan. Fakty o patologiach w zwyczajnych rodzinach trzeba ujawniać. Jednak tak samo trzeba ujawniać patologie homoadopcji, a nie manipulować emocjami mas, by chętniej przystały, na rzeczy, które bez takiego „przygotowania” trudno byłoby im przełknąć. Pamiętać też trzeba, że patologie w prawdziwych męsko-damskich rodzinach trzeba odnieść do ich ogromnej liczby, zaś patologie homoseksualne statystycznie trzeba odnieść do wielokrotnie mniejszej liczby tych związków.

W 2011 roku w artykule „Coraz więcej par homoseksualnych w USA adoptuje dzieci” wyborcza.pl pisała, że „zwiększająca się liczba adopcji przez te pary wywołuje mniejsze kontrowersje niż śluby gejów czy lesbijek”. To wcale nie dziwi, jeśli amerykańska opinia publiczna jest tak informowana o tym, co mogą nieść ze sobą homoadopcje i karmi się ją wyłącznie „słitfociami” szczęśliwych „homorodzin” w prasie i wikipedii.

W ostatnim czasie jesteśmy świadkami spektakularnego przykładu takiej propagandy w Polsce. Na kilka dni przed głosowaniem rezolucji Lunacek, która z dnia na dzień postawiła w Polsce na porządku dziennym kwestię homo-niby-małżeństw z prawem do adopcji gazeta.pl zamieściła reportaż ze „słitfociami” szczęśliwej homo-rodzinki. Mamy wzruszyć się tym widokiem i uznać, że przecież ani tym dzieciom, ani tatusiom nie możemy odmawiać rodzinnego szczęścia.

Powiedzmy jasno. Koncepcja wprowadzenia homo-niby-małżeństw z prawem adopcji wywraca do góry nogami cały porządek społeczny, obyczajowy, moralny i prawny. Jest rewolucją cywilizacyjną nie na miarę stuleci, a tysiącleci. Przecina historię ludzkości na pół, wprowadzając cezurę między epoką rodziny, a epoką „queer-rodziny”, niczym z psychodelicznych fantazji Stanisława Lema. Redefiniuje, a właściwie wprowadza nowe pojęcia podstawowe, nowe społeczne aksjomaty.  Dla autora tych słów jest oczywiste, że jest to posunięcie niedopuszczalne i trzeba się temu zdecydowanie przeciwstawić. W ogóle nie powinno się go rozważać.  Jest to bowiem szaleństwo podważające prawa biologii, psychologii, antropologii. Szaleństwo jeszcze większe niż to, któremu ulegli Niemcy uwiedzeni przez Hitlera i intelektualiści uwiedzeni przez Lenina, Stalina Trockiego czy Mao. Wiek XX w ogóle powinien być odstraszającym przykładem przed podejmowaniem takich eksperymentów inżynierii społecznej, przed próbami budowy „nowego wspaniałego świata” „zmiatając dłonią ślad przeszłości”, w imię rzekomego wyzwolenia. W imię nowych, rewolucyjnych, rzekomo doskonalszych koncepcji społecznych. Wszystkie te próby skończyły się tragicznie. Choćby dlatego warto być ostrożnym. Jednak dla tych, którzy są innego zdania mam jedno przesłanie.

Jeśli już w ogóle ktoś rozważa podjęcie decyzji o takim ciężarze gatunkowym, niech pamięta, że nie mogą one, nie powinny być podejmowanie na podstawie emocji wzbudzonych ckliwym reportażem o homorodzince. Wymagają gruntownego zapoznania się ze wszystkimi aspektami sprawy. Oznacza to, że społeczeństwo i parlamentarzyści  nie mogą podjąć racjonalnej decyzji w tej sprawie nie zapoznawszy się także z jej ciemną stroną. Fakty takie jak te, które zawiera raport Regnerusa oraz opisane wyżej przypadki patologii homoadopcji muszą być znane wszystkim i muszą być przedmiotem publicznej debaty. Jeśli wciąż powołujemy się na demokrację, to demokracja bezwzględnie tego wymaga. Decydując o zgodzie na homoadopcję społeczeństwo musi wiedzieć, co może się za nią kryć.

Grzegorz Strzemecki

P.S. Dopiero po wysłaniu powyższego  artykułu do redakcji uświadomiłem sobie, że Polska otrzymała jeszcze jedno bardzo mocne  memento w kwestii homoadopcji. Z uchwaleniem rezolucji Lunacek prowadzącą nas w w tym kierunku zbiegła się sprawa wypuszczenia na wolność Mariusza Trynkiewicza. W szumie medialnym wokół jego osoby jednak nie słychać, albo słychać bardzo cicho najważniejszy w tym kontekście fakt, że Trynkiewicz jest pedofilem i homoseksualistą  – jego ofiarami byli wyłącznie chłopcy (w wieku 11-13 lat), których molestował, gwałcił i zabijał. Powinniśmy o tym przypominać wszystkim, którzy choćby dopuszczają myśl o  homoadopcji.


Czyny Trynkiewicza w systemie legalnej homoadopcji i uprzywilejowania queerowców byłyby prawdopodobnie znacznie trudniejsze do wykrycia. Adoptowałby swoje ofiary i wielokrotnie wykorzystywał, a one być może nie miałyby się do kogo zwrócić tak jak Andy Cannon. Sprawa Trynkiewicza wyszła na jaw zapewne dlatego, że rodzice nie mogli doszukać się swoich dzieci. W bardziej „postępowej” części UE i USA to Trynkiewicz może być „rodzicem”, więc o dzieci nie ma się komu upomnieć. Horror!

Grzegorz Strzemecki