Damian Świerczewski, Fronda.pl: Dwa dni temu media poinformowały, że do Polski, a konkretnie do Poznania, przeniesione zostanie dowództwo szczebla dywizji wojsk lądowych USA dla działań w Europie. Zaskoczyła Pana ta informacja?

Gen. Roman Polko: Tak, nie ukrywam, że zaskoczyła mnie ta decyzja. Patrzę jednak na nią dwojako. Po pierwsze, świadczy to przede wszystkim o tym, że wbrew wielu negatywnym głosom, Stany Zjednoczone w dalszym ciągu mają duże zaufanie do Polski. Chcą z nami współdziałać i wspierać nas. To niesamowicie ważne, bo wsparcie tak silnego sojusznika buduje mocną pozycję obronną Polski. Sądzę też, że gesty tego typu pokazują Putinowi, że nie może bezkarnie igrać z Polską. Z drugiej jednak strony, jest to także pewien problem.

To znaczy?

Nie jest dobrze dla Polski, jeśli stosunki pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Francją czy Niemcami w pewien sposób się zaogniają, a ta decyzja jest właśnie chyba kolejnym przejawem tego, że relacje te nie są najlepsze. Już raz byliśmy świadkami protestów w Niemczech przeciwko wojskom USA, które stacjonują obecnie w Polsce, a przejeżdżały wówczas przez terytorium Niemiec. To kompletnie niezrozumiałe.

Czy na decyzję Amerykanów powinniśmy patrzeć także jako na wzrost zagrożenia ze strony Rosji, na które USA w ten sposób odpowiada?

Nie jestem pewien, czy to zagrożenie wzrasta. Wydaje mi się, że raczej utrzymuje się na tym samym poziomie od momentu agresji putinowskiej Rosji na Ukrainę. Z przejawami tego zagrożenia mamy oczywiście cały czas do czynienia, choćby z naruszeniem granic czy innymi prowokacjami.

Do tej pory to my tak naprawdę rozzuchwalaliśmy Putina, bo nie reagowaliśmy odpowiednio. Stanowcze gesty USA, takie jak pojawienie się u nas brygady, grupy bojowej, a teraz dowództwa dywizji, pokazują Putinowi, że pora, aby raz jeszcze przemyślał swoje ruchy. Prezydent Rosji był gotów na walkę propagandową, postraszenie i liczenie na to, że Zachód temu strachowi ulegnie, ustąpi, a on będzie mógł rozgrywać swoją partię. Teraz jednak widzi, że Amerykanie mówią: sprawdzam. Na realny wyścig zbrojeń, czy zainstalowanie się na stałe na Białorusi, Putina po prostu nie stać. Gospodarka rosyjska jest w kiepskiej kondycji. Nawet gdy spojrzymy na wartości bezwzględne jeśli chodzi o kwoty przeznaczane na zbrojenia, to Rosji daleko nawet do samych samych Stanów Zjednoczonych, nie mówiąc już o całym Zachodzie

Ponadto, pomimo pewnych modernizacji, Putin dysponuje bardzo przestarzałym sprzętem wojskowym. Może nie tak tak źle jak w Korei Północnej, ale jednak w ogromnej mierze to wojsko "malowane", a nie rzeczywiste. Te tysiące czołgów, które znajdują się w obwodzie kaliningradzkim, są przestarzałe i niezdolne do walki z czołgami trzeciej generacji.

A więc nie ma już potrzeby obawiać się scenariusza związanego z manewrami Zapad 2017, o którym jeszcze niedawno było głośno? Mam na myśli przejęcie kontroli nad Białorusią.

Myślę, że dyktator Białorusi nie pozwoli na to, bo oznaczałoby to obalenie jego władzy. Żaden silny człowiek, a Łukaszenka takim jest, nie pozwoli sobie na coś takiego. Mam przynajmniej nadzieję, że do tego nie dojdzie. Łukaszence jest wręcz na rękę, że Zachód angażuje Rosję, pręży muskuły, bo dzięki temu Putin musi zabiegać o dobre relacje z Białorusią. Gdyby Rosja miała spokój z Zachodem, wtedy rzeczywiście Putin mógłby dokonać kolejnej po Ukrainie aneksji. Sytuacja nie jest tak czarno-biała, że Białoruś w sojuszu z Rosją będzie atakować Zachód. Łukaszenka też walczy o swoją niezależność i suwerenność.

To, co chciałbym podkreślić, to fakt, że stała obecność jednostek amerykańskich na terytorium Polski poprawia nasze bezpieczeństwo a nie powoduje, że napięcie rośnie. To właśnie strategia chowania głowy w piasek, udawania, że nic się nie dzieje, mogłaby doprowadzić do kolejnych ruchów Putina, kolejnych aneksji czy prób podporządkowania następnych krajów. Chociażby Estonii.

Bardzo dziękuję za rozmowę.