Rosja jeszcze długo będzie jednym z głównych uczestników wojny syryjskiej. Potwierdzają to słowa Władimira Putina, pytanego o udział Rosji w konflikcie podczas dorocznej telekonferencji z rodakami. Szczególnym, krwawym podkreśleniem tej deklaracji był – bardzo szybko – nalot rosyjskiego lotnictwa w prowincji Idlib.

Podczas programu na żywo 7 czerwca prezydent Rosji odpowiadał na pytania rodaków. Jedno z nich dotyczyły wojny w Syrii. Putin powiedział, że Rosja nie planuje wycofania swojego kontyngentu znajdującego się obecnie w tym kraju. Wojsko ma zostać tam tak długo, jak to będzie dla Rosji korzystne. Putin nie sprecyzował, jakie okoliczności spowodowałyby podjęcie decyzji o wycofaniu. Należy pamiętać, że Kreml już co najmniej dwa razy ogłaszał faktyczny koniec operacji syryjskiej (rozpoczętej na jesieni 2015): najpierw wiosną 2016, a potem pod koniec 2017 roku. Za każdym razem okazywało się, że rzekoma redukcja zaangażowania militarnego w Syrii to jedynie rotacja części sił.

Putin zapewnił podczas konferencji, że rosyjskie wojsko nie zamierza „na stałe” rozbudowywać infrastruktury w Syrii. Tymczasem już dawno temu Moskwa zawarła z Damaszkiem długoterminowe umowy o dzierżawie baz wojskowych w Tartus (morska) i Chmejmim (powietrzna). Syria jest jedynym lądowym przyczółkiem Rosji na Bliskim Wschodzie – i dopóki ta obecność nie będzie zabezpieczona, nie ma co myśleć o wycofaniu kontyngentu z Syrii. Podkreśleniem słów Putina o kontynuacji obecności wojskowej w tym kraju był nocny nalot, zaledwie kilkanaście godzin po telekonferencji. Rosyjskie lotnictwo przeprowadziło zbombardowało wieś Zardana w prowincji Idlib. Zginęło co najmniej 38 osób. Liczba ofiar śmiertelnych zapewne wzrośnie, bo są dziesiątki rannych, wielu w stanie krytycznym. To najbardziej krwawy pojedynczy atak powietrzny w tym regionie od marca.

Warsaw Institute