Bramki na wyjeździe liczą się podwójnie – o tym wie każdy kibic piłki nożnej. Na wrogim terenie Andrzej Duda zapunktował, co sympatykom prawicy przysporzyło zapewne sporo satysfakcji.

Sama debata była chyba bardziej monotonna niż poprzednia. Była też zapewne mniej licznie oglądana i to przez odmienne audytorium. Właśnie to ustawiło wymianę poglądów, w której urzędujący prezydent próbował się ustawić w pozie kandydata lewicowego.

Poparcie dla ustawy przemocowej, poparcie dla in vitro, kompromisu w sprawie aborcji, otwarta wrogość do „państwa wyznaniowego i dyktatu Ewangelii” w życiu publicznym było kompromitujące dla głowy państwa, deklarującej się jako katolika i jasnym sygnałem dla wyborców.

Z tymże była to kompletnie chybiona kalkulacja. Puszczenie oka do lewicy to szansa zaledwie na kilka procent głosów. Poparcie prawicy – dwadzieścia kilka procent. Sztab prezydenta chyba się przeliczył. Zadarcie ze świtą Kukiza może kosztować Bronisława Komorowskiego kolejną kadencję.

Z debaty telewidzowie zapewne zapamiętają słabą Monikę Olejnik, która nie potrafiła zapanować nad początkiem spotkania. Symboliczną chorągiewkę prezydenta. Komorowski stracił także frankowiczów, nie udało mu się zagrać kartą antysemityzmu, co powinien zrozumieć już przy pierwszym starciu.

Było to potrzebne spotkanie. Polacy otrzymali wyraźny sygnał. Wybierają pomiędzy biernym prezydentem centrolewicy, a dynamicznym kandydatem prawicy. Polacy wyraźnie oczekują zmian. Jeśli nie zdarzy się „cud nad urną”, pierwsza powinna nastąpić już w niedzielę.

Tomasz Teluk