Były szef rządu Katalonii Carles Puigdemont stoi przed szansą na spektakularne zakończenie kariery politycznej: za kratkami. Hiszpańskie władze wydały za nim europejski nakaz aresztowania, skwapliwie wypełniony przez Niemców.

Puigdemonta zatrzymano i teraz oczekuje, by stanąć przed sądem. Zarzuca mu się rebelię oraz malwersację środków publicznych, bo tak właśnie Madryt ocenia zorganizowane przez Pugidemonta referendum w sprawie niepodległości Kataloni.


Nie będziemy tu oceniać, czy Hiszpania działa słusznie, czy też nie, każąc byłego premiera aresztować. Warto jednak zwrócić uwagę na te zarzuty. Najpierw na zarzut o sprzeniewierzenie środków publicznych przy okazji referendum. Ta sprawa przywodzi na myśl to, co wydarzyło się w Polsce w roku 2015. Wszystko było wówczas teoretycznie legalne, ale...

Przegrywając w sondażach przedwyborczych z Andrzejem Dudą, rzutem na taśmę Bronisław Komorowski kazał w roku 2015 rozpisać referendum w sprawie jednomandatowych okręgów wyborczych. Poparł to Senat i referendum zorganizowano. Polskiego podatnika kosztowało 72 miliony złotych, chociaż było to referendum ogłoszone ad hoc, bez żadnej debaty, bez żadnej potrzeby wreszcie. Świadczy o tym wymownie frekwencja - 7,5 proc., najniższa w historii po roku 1945.

Referendum było niczym innym, jak wykorzystaniem publicznych pieniędzy do ratowania kandydatury Komorowskiego. Platforma Obywatelska zdecydowała się sięgnąć do budżetu po to, by zyskać dodatkowe głosy. Ten manewr był dla każdego czytelny i mimo pozorów legalności jest oczywiste, że referendum było po prostu cynicznym chwytem wyborczym.

Nikt nie poniósł za nie odpowiedzialności. Owszem, Komorowski wybory przegrał, tak samo jak i Platforma. To jednak za mało. Wydanie ponad 70 mln polskich złotych z budżetu na poprawienie notowań kandydata nie powinno ujść płazem. Liczymy, że Prawo i Sprawiedliwość jeszcze się tym zajmie.

Teraz - zarzut rebelii. Czy środowiska polityczne w Polsce oraganizując po październiku 2015 roku masowe demonstracje i niejednokrotnie wprost wzywając do obalenia legalnie obranej władzy, do tworzenia państwa alternatywnego, do działania w podziemiu - nie wszczęły sui generis rebelii? Takie zarzuty padały nie raz. Owszem, ta żałosna rebelia się nie powiodła i administracja państwowa nie posłuchała wezwania do nieposłuszeństwa, a jednak takie wezwania były faktem. Czy to, że przywódcy antyrządowych rozruchów byli nieudolni zmazuje odpowiedzialność za wygłaszane przez nich hasła?

Mówiąc, krótko, jeżeli Puigdemont idzie siedzieć, to czas przyjrzeć się temu, co się wyprawiało w Polsce. Bo mimo fasady legalności przydałaby się prawdopodobnie jakaś komisja śledcza, zarówno do sprawy referendum, jak i protestów.

jr