Wszystko wskazuje na to, że rosyjskie władze postanowiły zająć się sprawami Syberii i Dalekiego Wschodu. Ma to niewątpliwy związek ze stanem relacji chińsko – rosyjskich, a raczej z pojawiającymi się w Rosji coraz częściej opiniami, że „strategiczne partnerstwo” między Moskwą a Pekinem przekształca się w uzależnienie państwa Putina od większego i bogatszego sąsiada.

Ale po kolei. Wczoraj (03.07) kierujący pracami Rady Bezpieczeństwa generał Patruszew, który niedawno otrzymał od rosyjskiego prezydenta nominację na kolejną kadencję, zorganizował naradę, z udziałem m.in. Jurija Trutniewa, przedstawiciela Putina w Regionie Dalekowschodnim, celem omówienia stanu tamtejszej infrastruktury komunikacyjnej. Oczywiście, chodziło o spojrzenie na jej stan z punktu widzenia bezpieczeństwa, ale w tle narady dźwięczały niechybnie słowa Putina, który jeszcze jesienią ubiegłego roku napisał w jednym ze swych programowych wystąpień, że „dla Rosji rozwój Dalekiego Wschodu winien stać się narodowym priorytetem XXI wieku”. Jak to w praktyce wygląda powiedział Trutniew. Otóż jego zdaniem, obecnie 70 % Dalekiego Wschodu nie ma lotniczych połączeń komunikacyjnych. Z 470 portów lotniczych i lądowisk, które eksploatowano jeszcze za czasów ZSRR, dziś nadaje się i jest w użyciu, tylko 1/6. I sytuacja nie poprawia się. Jak powiedział, z powodu błędów poprzedniego kierownictwa Ministerstwa Transportu, tylko w latach 2015 – 17 aż 47 zatwierdzonych inwestycji w tym zakresie nie dostało pieniędzy i w efekcie nie zostało zrealizowane. Nie lepiej sprawy się mają, jeśli idzie o stan dróg.

Mówić o tym, że inwestycje są opóźnione a pieniędzy ciągle brakuje to mało. Trutniew posłużył się przykładem Kraju Chabarowskiego, który w 2013 roku, na remonty, naprawy i rozbudowę lokalnej sieci drogowej otrzymywał z centrum subsydia na poziomie 2 mld rubli, to w 2017 roku dostał na ten cel 536 mln, a w budżecie na rok obecny poziom dotacji na ten cel został jeszcze obcięty, do kwoty 292 mln, a kwoty te nie uwzględniają inflacji, realne wydatki są, zatem jeszcze niższe. Wszystko to, zdaniem wysokich rosyjskich urzędników efekt cięć i polityki oszczędności, którą uprawia rząd i ministerstwo finansów. Bo przecież budżet ma dziś nadwyżkę, ale wszystkie wolne środki przeznaczana są na powiększenie rezerw, a nie niezbędne inwestycje. I patrząc na to wszystko z punktu widzenia podejmowanych przez władze od lat prób powstrzymania wyjazdów Rosjan z Dalekiego Wschodu, to sprawy dziś źle się mają. Intensywność odpływu jest dziś może mniejsza, ale nadal liczba mieszkańców na maleje. I tak na początku 2014 roku region zamieszkiwało 6,226 mln ludzi, dziś liczba ta jest o 80 tysięcy osób mniejsza. A od początku, czyli od momentu, kiedy w 2000 roku Putin powołał do życia Dalekowschodni Okręg Federalny, ubyło stamtąd 750 tysięcy osób. Po drugiej stronie granicy, w Chinach (chodzi o graniczną prowincję) mieszka prawie 40 mln ludzi.

Wczoraj też rosyjskie media opisywały wizytę przewodniczącej izby wyższej rosyjskiego parlamentu Walentyny Matwijenko w Kraju Zabajkalskim, a precyzyjnie rzecz ujmując spotkanie, jakie odbyła w stolicy regionu Czycie z zarządzająca prowincją Natalią Żdanową. Wcześniej pani przewodnicząca wizytowała region, spacerowała po centrum miasta i najwyraźniej to, co tam zobaczyła nie przypadło jej do gustu. Jak powiedziała mediom „szczerze ją zdenerwowało” widząc miasto w stanie takiego zapuszczenia. W gruncie rzeczy nawet chodzić po mieście trudno, bo drogi zapuszczone, klomby pozarastane, tak jakby były w tym roku wcale niekoszone, a o krawężnikach lepiej nie mówić, bo nie ma, o czym, po prostu ich brak. W regionie nie ma lekarzy, ludzie stamtąd wyjeżdżają, ale, jak myślicie, dlaczego nikt nie chce przyjechać? – Pytała retorycznie. Może, dlatego, że w porównaniu z leżącą po drugiej stronie granicy prowincją Chin, która się szybko rozwija, Kraj Zabajkalski sprawia wrażenie jakiegoś „zadupia”. Matwijenko wezwała również lokalne władze, aby te wreszcie zaczęły kontrolować, kto i na podstawie czyich zgód prowadzi rabunkowy wyrąb lasów syberyjskich. Na marginesie sprawy trzeba dodać, że wczoraj rosyjskie media informowały, że tylko w ciągu jednego dnia spłonęło na Syberii 200 tys. hektarów lasu, czyli istnieje nie tylko problem niekontrolowanego wyrębu.

Tej aktywności rosyjskich oficjeli „na kierunku dalekowschodnim i syberyjskim” towarzyszy dyskusja w mediach. Warto zwrócić uwagę na dwa ważne z tego punktu widzenia artykuły – jeden autorstwa zastępcy dyrektora Instytutu Analiz Wojennych i Politycznych Aleksandra Chramczichina (Станет ли Москва младшим братом Пекина?,) oraz drugi, który napisał Andriej Kortunow dyrektor generalny Rosyjskiej Rady ds. Międzynarodowych (Почему мир не становится многополярным?). Chramczichin opublikował swój artykuł w Nowym Wojennym Obozorieniu, wychodzącym od lat „militarnym” dodatku do Niezawisimej Gaziety. Niedawno jej redaktor naczelny Remczukow został szefem sztabu wyborczego moskiewskiego mera Sobianina, który kandyduje na następną kadencje a przez wielu obserwatorów uważany jest za jednego z możliwych następców rosyjskiego prezydenta. Zatem artykuł Chramczichina trzeba interpretować, jako jeden z głosów w trwającej wśród rosyjskich elit dyskusji na temat kształtu polityki zagranicznej. Autor zwraca uwagę na długoterminową strategię polityczną Chin, która w grudniu ubiegłego roku określona została mianem „wspólnoty losów ludzkich”. Sprowadza się ona do eksportu chińskich doświadczeń ostatniego 30 – lecia, transformacji gospodarki kraju, wydobycia z biedy 700 mln ludzi bez jednoczesnego naruszania panującego systemu rządów i unikaniu istotniejszych społecznych napięć.

Narzędziem tego rodzaju ekspansji, przy czym nie nachalnej, a raczej sprowadzającej się do eksportu własnych doświadczeń, ekonomicznej kooperacji i posługiwania się przykładem własnego sukcesu, jest i będzie, zdaniem Autora, koncepcja Jedwabnego Pasa i Szlaku. Przy czym zwraca on uwagę, na symptomatyczny passus, w przemówieniu chińskiego przywódcy, w którym powiedział on, że „niech się nikomu nie wydaje, że Chiny przełkną gorzką pigułkę i zgodzą się na umowy nieszanujące chińskich interesów”. Wypowiedź tę odnosi on do przeszłości, a precyzyjnie rzecz ujmując do zawartych w połowie XIX wieku po wojnach opiumowych traktatów chińsko – rosyjskich na mocy, których Rosja dostała Daleki Wschód i przypomina, że Pekin nigdy oficjalnie nie pogodził się z utratą kilkunastu milionów km² rosyjskiego dziś terytorium. Oczywiście Chramczichin nie ostrzega przed jakimiś nagłymi, radykalnymi zmianami w chińskiej polityce. To nie ryzyko agresji jest jego zdaniem najważniejsze, ale możliwość realizacji precyzyjnie zaplanowanej sekwencji działań. Początkiem jest ekspansja gospodarcza, rozwój handlu i w efekcie ekonomiczne dominowanie w gospodarce danego państwa. Później jest już tylko kwestą czasu, kiedy elity polityczne tak „zdobytego” terytorium staną się zwolennikami chińskiej koncepcji „wspólnoty losów ludzkich”, tym bardziej, że Pekin nie dąży do narzucenia jednolitego, odmiennie niż Zachód, modelu, w jaki sposób organizować życie polityczne w kontrolowanym przez siebie kraju. Ekspansja Chin już ma miejsce w krajach Azji Środkowej, gdzie jeszcze trzydzieści lat temu decydowała Moskwa, ale teraz już musi liczyć się ze zdaniem Pekinu. Jak mocno Chińczycy usadowieni są na Białorusi widać na przykładzie ostatnich obchodów niepodległości, w których uczestniczyły chińskie oddziały a dowódcy białoruskich oddziałów odbierali, co symboliczne, wojskową paradę przemieszczając się chińskimi samochodami. Ale zdaniem Autora Pekin nie ograniczy się tylko do tego obszaru – już w najbliższy weekend w Sofii odbędzie się spotkanie w formacie 18 + 1, w którym prócz Chińczyków (to właśnie to +1) wezmą udział przedstawiciele wszystkich państw, w tym i tych z Europy Środkowej, które kiedyś były rosyjskimi satelitami. Jednym słowem, to prorokuje Chramczichin, w obliczy słabnących więzi w Unii Europejskiej, to Chińczycy a nie Rosjanie będą chcieli i mogli wykorzystać rysujące się podziały. Ze strategicznego punktu widzenia, Pekin nie jest zainteresowany jakąkolwiek formułą pojednania Rosji i kolektywnego Zachodu. Wręcz przeciwnie, konflikt na linii Moskwa – Waszyngton i stolice państw europejskich wzmacnia pozycję Pekinu. Bo Rosja samotna jest Rosją skazaną na Chiny. I właśnie, dlatego Pekin nie poparł jak dotychczas i nie poprze też w przyszłości, żadnego politycznego pomysłu czy przedsięwzięcia, które narodzi się na Kremlu i będzie miało za cel poprawę strategicznego położenia Rosji. Formułując diagnozę sytuacji, w której znalazła się dziś Moskwa Autor skłania się ku tezie, że jest to efekt chybionej koncepcji budowania przeciwwagi dla konfliktu z Zachodem. Co ciekawe, do podobnych wniosków dochodzi w swym artykule Kortunow. Argumentuje on, że przypisywana Primakowowi koncepcja świata o wielu biegunach siły, nie jest ani jego autorstwa, ani nie narodziła się w latach 90-tych. W istocie, jak dowodzi elity rosyjskie nawiązujące do tej teorii, a za jej wyznawcę uważa się choćby urzędujący minister spraw zagranicznych Ławrow, mylą własne życzenia z rzeczywistością. Bo realia współczesnego świata są inne – nie powstają żadne „filary” nowego porządku światowego, w postaci silnych państw, które mogą więcej i zgrupowanych wokół nich mniejszych państw – satelitów. Jeśli państwa średniej wielkości orientują się politycznie na silniejsze podmioty, to z reguły ich wybór nie oznacza, że chcą słuchać wielkich sąsiadów, a wręcz przeciwnie, szukają przyjaźni z „wielkimi tego świata” po to, aby przewagi sąsiadów równoważyć. Wystarczy choćby spojrzeć, jaką politykę uprawia Wietnam, czy kraje Europy Środkowej. Zdaniem Kortunowa rosyjskie elity już zdały sobie sprawę, że o żadnym „świecie wielobiegunowym” dziś ani w najbliższej dającej się przewidzieć przyszłości (do 2050 roku) nie ma mowy.

Owszem można obserwować oznaki rywalizacji między dotychczasowym hegemonem, czyli Stanami Zjednoczonymi a wschodzącym pretendentem, czyli Chinami. Jego zdaniem Rosjanie mówiący o wielobiegunowości, i oczywiście widzący w Rosji jeden z biegunów światowej siły, podświadomie sami się oszukują, a mentalnie odwołują do starej jeszcze wywodzącej się z czasów sowieckich wizji rywalizacji między dwoma ośrodkami siły. Z punktu widzenia strategicznych interesów Rosji, takie samooszukiwanie się prowadzi do katastrofy. Kortunow przypomina, że jednym z filarów „świata wielobiegunowego”, co proponował jeszcze Primakow, miał być trójkąt bezpieczeństwa w Azji, zbudowany na porozumieniu Moskwy, Pekinu i Delhi, jako równych sobie partnerów. Tylko, że teraz gołym okiem widać, iż takiego porozumienia nie ma i nie zanosi się na to, że ono kiedykolwiek nastąpi. I wracamy do logiki podziału dwubiegunowego, a w takiej konstrukcji, Rosja, zważywszy na różnice potencjałów musi przekształcić się w dłuższej perspektywie w satelitę Pekinu. Zdaniem Kortunowa, koncepcja „wielobiegunowości”, w praktyce oznaczająca rywalizację o prymat na świecie między Chinami a Stanami Zjednoczonymi, właśnie, dlatego, że jest rywalizacją, musi odejść do historii i zostać zastąpiona koncepcją „wielowektorowości”. Czyli, choć Kortunow nie pisze tego wprost, Rosja, dla swojego dobra winna uprawiać politykę na wzór Kazachstanu, współpracować ze wszystkimi, zarówno z Chinami, jak i z Unią Europejską oraz Stanami Zjednoczonymi. Ale warunkiem takiej zmiany musi być odżegnanie się od podejścia rewizjonistycznego, czyli uznanie, że Rosja nie jest żadnym mocarstwem regionalnym, przede wszystkim, dlatego, że czas mocarstw już się skończył. Skończyła się polityka sfer wpływów i narzucania korzystnych dla siebie rozwiązań siłą. Teraz trzeba stawiać na współpracę, tu niczego się nie wymusi, nawet, jeśli ma się stukrotnie większą armię. W tej logice wizja polityki, w której aby ktoś mógł wygrać inni muszą pogodzić się z porażką, winna zastąpić polityka, w której każda ze stron może mówić o wygranej. Czyli trochę tak jak w przypadku Chin, czy więzi łączących państwa Unii Europejskiej. Ale aby Moskwa zmieniła to, w jaki sposób uprawia politykę na Kremlu musi nastąpić rewolucja, mentalna rewolucja.

Marek Budzisz/salon24