Jak starasz się dzieciom przekazywać wiarę w Boga?

 

Mam o tyle ułatwione zadanie, że od  kilkunastu lat jesteśmy we wspólnotach neokatechumenalnych. Tam jest taka tradycja, że ojciec w niedzielę zakłada białą koszulę, matka kładzie biały obrus. Na stole jest krzyż i kwiaty. Siadamy przy nim, czytamy psalmy, Ewangelię, gramy, śpiewamy i rozmawiamy o tym, kto co usłyszał w tym Słowie. Każde dziecko może podzielić się tym, co przeżywa w szkole, na studiach w kontekście czytanego tego dnia Słowa.

Jesteśmy blisko z dziećmi, one są szczere. Chodzi o to, aby zachęcić dzieci, aby w historii Zbawienia widziały też swoją historię w tym Słowie Bożym i odkrywały siebie w Nim. To jest dla mnie, jako ojca, najważniejsze zadanie.


Widzisz wiarę u dzieci?


Nasza najstarsza córka, która cztery lata walczy z nowotworem - okazuje się, że ma wiarę, ma pokój. Nie szemra. Nawet mówi, że zbliżyło ją to do Boga, który podtrzymuje jej życie. To jest coś, czego my, jako rodzice, nie dalibyśmy jej. Przed chorobą Majka była już we wspólnocie od 13 roku życia; otrzymuje tam ogromną pomoc. Dopiero teraz, po latach, doceniam to jako ojciec, że dzięki wspólnocie nasze dzieci mają pewien kręgosłup. Dziś byłoby za późno na moralizowanie ich, aby czegoś złego nie robiły. One same, dzięki swoim wspólnotom, wiedzą, co powinny robić.


Bardzo dużo zawdzięczacie Kościołowi, Drodze Neokatechumenalnej...


Tak, bo neokatechumenat to ostatnia deska ratunku dla takich, jak my, którzy byli wiele lat poza Kościołem i musieli nauczyć się, czym on jest, czym jest chrześcijaństwo, czym jest chrzest. Odkryć to na nowo.


W jaki sposób?


Po prostu na liturgiach słowa i na eucharystiach celebrowanych we wspólnocie. Tam się tego można nauczyć i odkrywać, że życie ma sens.


Niedawno umarł Stopa, neokatechumen, jeden z waszej załogi. Jak teraz widzisz tę śmierć?


Jak coś bardzo precyzyjnego w jego historii życia. Stracił w wypadku pierwszą żonę z dzieckiem. I Pan Bóg dał mu nową szansę, dał mu posmakować nowej rodziny. Ma, żonę, trójkę dzieci... Ze swoją wspólnotą miał wcześniej publiczne wyznanie wiary. Jego ostatnie zdjęcie jest takie, że idzie procesyjnie z palmą wokół parafialnego kościoła. To była palma zwycięstwa. Oddanie Kościołowi tego, co się otrzymało – wiarę.


Boisz się śmierci?


Jak pytam na koncertach Arki Noego , kto chce iść do nieba, to się wszyscy zgłaszają, ale jak pytam: kto chce iść dzisiaj do nieba - to zawsze mało jest chętnych. Modlę się o dobrą śmierć, o gotowość, ale plany, jakie są w życiu, temu przeszkadzają, żeby powiedzieć Bogu: jestem gotowy, zabierz mnie dzisiaj. Nie wiem, czy się boję śmierci, ale fakty pokazują, że tak. Skoro się bronię, nie daję sobie nawtykać, nie daję się upokorzyć. Boję się tego umierania na co dzień, potem finalnie, odchodzenia stąd. Przeżyłem dwie operacje serca, mam sztuczne zastawki w sercu, które swym pikaniem przypominają mi to, co Stopa mi przypomniał: nie planuj sobie tak daleko, bo jest coś więcej niż twoje plany, że jest życie wieczne tak naprawdę. Niesamowite było uczestniczenie w jego pogrzebowej Eucharystii i później granie i śpiewanie na cmentarzu piosenek, które grał.

To Stopa nagrywał przecież z Arką Noego „Na drugi brzeg, „Ratuj mnie”, „Jezus Ratownik”. Dużo nagrywał w Arce Noego takich piosenek, które mówią o odchodzeniu na drugi brzeg. Uświadomiliśmy sobie to po jego śmieci.


Brakuje ci go?


Na pewno. Trudno jest podjąć teraz jakąś decyzję. Jak pomyślę o zespole 2Tm2,3 bez Stopy, to nie wiem, co będzie. Myślę, że Pan Bóg coś już przewidział, ale jeszcze nie wiem, co. Nikt tak jak Stopa nie gra w Polsce. On miał specyficzną radość w graniu. Można grać na smutno i na radośnie. Jego uderzenia w bęben były żywe. Jako człowiek był punktualny, sumienny.


I to wszystko z uśmiechem.


Miałem ostatnio sen, że Stopa przyszedł do mnie. Wychodzimy na scenę z zespołem 2Tm2,3 patrzę, a tu Stopa jest obok nas. Mówię do niego: - Co ty tu robisz? On: - Gramy. Ja mówię: - To ty żyjesz? A on mówi: - Jak chcesz, możemy zaraz zrobić raport, kto w tym zespole jest martwy. To było w stylu Stopy, bo on lubił takie żarty i wzywał nas w nich do nawrócenia. Myślę, że ten sen też wzywa mnie do nawrócenia.


Mocne. Ty jednak ostro ruszyłeś z nowym projektem muzycznym o nazwie Luxtorpeda. Skąd taka nazwa, od pociągu, światła...


Moja mama zawsze mówiła, żeby zrobić coś szybko, posprzątać jak luxtorpeda. Utarło się to. Nie wiedziałem nawet, że istniał taki pociąg. Zespół jest nie kolejowy, ale rockowy. Po latach moich marzeń, planów odnośnie grania nagle udało się zebrać grupę przyjaciół i gramy. Prawie miesiąc temu wyszła płyta i cieszy się powodzeniem, nawet zaskakującym jak dla nas. Jest to niszowe granie, punkowo-hard core'owo-metalowe. Myśleliśmy, że to się nie spotka z takim przyjęciem. Jest muzyka i są dobre teksty.


Ewangelizujesz poprzez ten zespół?


A ty, teraz robiąc ten wywiad, ewangelizujesz?


Myślę, że tak.


To ja w takim razie nawet, jeśli idę po bułki, to ewangelizuję. Lepiej nie wiedzieć, że ona jest i pomagać dzieląc się tym co dostaliśmy od Boga, niż trąbić na około, że robimy ewangelizację jednocześnie gorsząc innych brakiem jedności.

Czy Luxtorpeda jest zespołem ewangelizacyjnym, trudno jest odpowiedzieć, chcemy coś dać drugiemu człowiekowi bez wymagań. Hans, który z nami jest i śpiewa i pisze wspaniałe teksty, nie jest zaangażowany w Kościele. Reszta naszej załogi jest, ale gramy bo chcemy grać i tyle.


Brakowało ci ostrego grania?


Nie brakowało mi czadu, gram z Tymoteuszem, Kazikiem, czy czasem nawet ostrzej rockowo z Arką. Brakowało mi grania w zespole, bo tamte projekty są sporadyczne, gramy koncerty bez prób. Chciałem się spotykać z chłopakami. Grać próby, po prostu pograć sobie. I powstają nowe piosenki.


Znajdujesz czas?


Tak, jest czas mimo siódemki dzieci. To jest paradoksalne, że im więcej się daje drugiemu, tym jest więcej czasu.


Niebawem wakacje. Jak je przeżywacie?


To też czas nasilonych ojcowskich obowiązków. Jesteśmy dwa razy bardziej zapracowani. W lipcu mamy rodzinne wakacje, z kuzynami. Nie koncertujemy wtedy z Arką Noego. Kulminacją wakacji  będzie spotkanie z Ojcem Świętym w Madrycie. Jedziemy z żoną i czwartą córką autokarem z Poznania. Starsze córki jadą osobno ze swoimi wspólnotami. Oprócz spotkania z papieżem będzie tydzień misji i będziemy na ulicach grać, śpiewać i głosić Dobrą Nowinę.


Na koncercie Arki Noego zachęcasz do głosowania na ten zespół jako najlepszy na Woodstocku.


Chyba koniec świata się zbliża, bo dzieją się rzeczy niewyobrażalne. Na Woodstocku spotykają się zespoły rockowe i Arka, która grała tam koncert, przeszła do trzeciego etapu w konkursie na najlepszy zespół. Zespołów było dużo, a zostały teraz tylko dwa. Mamy szansę wygrać. Ciekawe, że dziecięcy zespół, który śpiewa, że Bóg kocha grzeszników, tak się spodobał. Oni śpiewali razem z nami. Pod sceną byli ludzie, którzy śpiewali z nami wszystko. Znali nasze stare piosenki bardziej niż obecny skład. A Arka jest bardzo szczerym zespołem i to się wyczuwa. To, co śpiewamy jest życiowe, rodzinne, ale z czadem i kopem. U nas na scenie ktoś się posmarka, pobije i ludzie zobaczyli, ze jesteśmy normalni jak oni.


Twoje dzieci jeżdżą na ten festiwal.


Nie, wybierają festiwal w Ostródzie, festiwal reggae. Zaprosiły nas tam i bardzo nam się tam podobało. Nie trzeba palić trawy, aby się dobrze bawić. To jest też ten kręgosłup, o którym mówiłem wcześniej. Jakby któreś dziecko chciało jechać na Woodstock, nie broniłbym, ale chciałbym mu towarzyszyć. Jeżdżę tam co roku, bo co roku z kimś tam gram. Lubię tam jeździć.


W którą stronę zmierza świat?


Do nieba.


Rozmawiał Jarosław Wróblewski