Przyznam szczerze, że każde kolejne postulaty feministek, które domagają się równego traktowania kobiet i mężczyzn, wywołują we mnie coraz większe rozbawienie. Właściwie, pomijam łaskawym milczeniem absurdalne pomysły tych środowisk, bo nie ma sensu za każdym się nimi razem zajmować. Dziś znalazłam jednak depeszę PAP, która ubawiła mnie do łez. Bo oto klientka jednego z duńskich salonów fryzjerskich żali się, że zapłaciła za strzyżenie 528 koron, przy czym taka usługa panów kosztuje jedyne 428 koron (o całą setkę mniej!). I co? Poskarżyła się tam gdzie trzeba, czyli Radzie ds. równego traktowania kobiet i mężczyzn, która zadecydowała, że salon fryzjerski... ma wypłacić poszkodowanej klientce 2,5 tys. koron (450 dolarów) odszkodowania.

 

Absurdalna decyzja Rady ds. równego traktowania wywołała już oburzenie (moim zdaniem, całkiem słuszne), duńskiej organizacji fryzjerów. Jej szefowa, Connie Mikkelsen wydała specjalne oświadczenie, w którym wyłożyła, jak niedorozwojom, że różnice cenowe wynikają z oczywistego faktu, iż strzyżenie pań, które zwykle noszą długie włosy, zajmuje fryzjerom po prostu więcej czasu. I nie ma w tym żadnych podtekstów związanych z nierównym traktowaniem płci!

 

Zresztą, nie bardzo rozumiem, o co ten cały szum, skoro już nawet w wielu polskich salonach fryzjerskich spotkałam się z cennikami, w których jasno wypunktowano: włosy krótkie – cena x, włosy średniej długości – cena y i wreszcie włosy długie – cena z. Bez żadnego dzielnia na ceny dla pań i panów. Przy czym, wszyscy chyba doskonale wiedzą, jaka jest różnica pomiędzy włosami średnio długimi, a długimi (dla umysłowo ograniczonych salony fryzjerskie czasem precyzują,  że chodzi na przykład o długość do ramion).

 

Pisząc te słowa, mam poczucie pochylania się nad oparami absurdu. Być może wciąż możemy takie zapowiedzi traktować niepoważnie i, wkładając je między bajki, odsuwać myśl o tym, że kiedyś tak naprawdę może się stać. Jednak intensywność podobnie bzdurnych zapowiedzi niepokoi. Bo przecież jeszcze w styczniu pisaliśmy na Fronda.pl o niemieckiej minister ds. rodziny Kristiny Schröder, która chciała ocenzurować bajki dla dzieci. Na indeks bajek zakazanych pani minister wciągnęłaby nie tylko bajki, w którym pojawiają się „czarni”, czy pełne brutalnych scen baśnie braci Grimm, ale także te wszystkie „niepoprawne politycznie” opowiastki, w których nie ma „pozytywnych kobiecych postaci”.

 

Głupie pomysły przewrażliwionej kobiety? Niekoniecznie, bowiem Komisja Praw Kobiet w Parlamencie Europejskim zaapelowała już o zakazanie książek, w których mężczyzna zarabia na dom, a kobieta wychowuje dzieci i dba o rodzinne ognisko, gdyż taki model społeczeństwa jest sprzeczny z równością płci, jaka obowiązuje w UE.

 

Próby indoktrynowania od najmłodszych lat skutecznie podejmowane są przez środowiska lewacko-feministyczne już od dawna. W Danii czy Szwecji nie brak książeczek dla najmłodszych, w których pokazuje się „rodziny” z dwoma tatusiami czy mamusiami. W polskich kinach można zobaczyć bajkę „Renifer Niko”, która ma za zadanie oswajać dzieciaki z wizją rodzin rozbitych, w których pojawia się „nowy” tatuś, czy mamusia z dziećmi ze swoich poprzednich związków. A także z tym, że takie "patchworkowe" rodziny są czymś naturalnym, naprawdę cool.

 

Oczywiście, żadnemu dziecku, które w takiej „sklejanej” rodzinie się wychowuje nigdy nie powiedziałabym, że jest gorsze, albo, że może być nieszczęśliwe. To problem, który dotyka coraz więcej rodzin (jak podał ostatnio "Dziennik Gazeta Prawna", co piąty Polak rodzi się poza małżeństwem). Ale czy to nie jest właśnie skutkiem takiej nachalnej promocji rozwodów, rozwiązłości, życia na tzw. kocią łapę? A z kolei ta plaga rozwodów, czyż nie jest ona efektem tego, że się ze sobą nie dogadujemy w związkach? Że zaczynamy wchodzić w nieswoje role, i zamiast grać jako jedna drużyna, do jednej bramki, stajemy na przeciw siebie? Kobiety naprzeciw mężczyzn, mężczyźni naprzeciw kobiet.

 

Czytałam wczoraj w najnowszym numerze „W sieci” kapitalny artykuł Grzegorza Górnego, pt. „Kobiety nie są już kobietami”. Twórca Frondy pisał w nim o skutkach bezmyślnego godzenia się na postulaty rozwrzeszczanych feministek w Stanach Zjednoczonych. Jakie są tego konsekwencje? Ogromna większość Amerykanów zarzeka się, że nie zamierza się żenić. Dlaczego? „Bo kobiety już nie są kobietami” - odpowiadają.


Myślę, że trzydziestoletnie bizneswoman i karierowiczki, które, rzecz jasna tylko w babskim gronie, narzekają, że prawdziwych facetów już nie ma (dlatego one nie mogą sobie znaleźć mężów), mogłyby czasem zapytać samych siebie – czy jeszcze są prawdziwymi kobietami. Oczywiście, nie generalizując, bo można być kobietą sukcesu i, właśnie, normalną, zdrową kobietą, która nie domaga się równych cen u fryzjerów.

 

A propos fryzjerów, to mam jeszcze na koniec pytanie do panów. Drodzy panowie, zwłaszcza ci z bardzo krótkimi fryzurami, czy nie będziecie czuć się dyskryminowani, kiedy w salonach fryzjerskich przyjdzie Wam zapłacić więcej kasy za usługę niż krótkowłosa kobieta, tylko dlatego, że jesteście facetami? Szczerze mówiąc, jest mi wstyd za tę, delikatnie mówiąc, niespełna rozumu Dunkę, gdyż jej irracjonalne wrzaski po raz kolejny uwłaczają godności kobiet. Bo czyż domaganie się zniżek ze względu na płeć nie jest uwłaczające? 


Marta Brzezińska