Kilka dni temu pisałam na Fronda.pl o „skandalu”, jaki wytropiła „Gazeta Wyborcza”. Chodziło o to, że w jednej ze szkół w podwarszawskiej miejscowości Baniocha 10 kwietnia dzieci zostaną zwolnione z jednej lekcji, by uczestniczyć w Mszy świętej w intencji ofiar katastrofy smoleńskiej. Pomysł oburzył rodziców JEDNEGO ucznia, którzy uprzejmie donieśli „GW” o tym karygodnym marnowaniu czasu. Co więcej, mama ucznia zasugerowała, że w tym dniu nie odbędą się już pewnie żadne lekcje, bo tak wynika z jej „doświadczenia”. Prawda jest jednak taka, że faktycznie dzieci zostaną zwolnione tylko z jednej godziny lekcyjnej, a szkołę od kościoła dzieli dystans zaledwie 200 metrów, więc uczniowie z pewnością szybko wrócą na zajęcia.

Przypominam o tym nie bez powodu. Przypatrując się temu oburzeniu z powodu Mszy świętej, na którą dzieci pójdą kosztem jednej lekcji, zastanawiałam się, czy przypadkiem za chwilę ktoś inny nie poczuje się wielce oburzony choćby rekolekcjami, które przecież trwają dłużej. Tak też się stało. Tym razem głos zabrali nauczyciele z Gdańska. Na łamach lokalnej „GW” (jakżeby inaczej!) żalą się, że trzy dni wyjęte z roku szkolnego na rekolekcje wielkopostne to bardzo dużo. A właściwie żali się jedna nauczycielka – Katarzyna Szczepańska ze Szkoły Podstawowej 45 we Wrzeszczu. Pani Szczepańska zapewnia jednak, że inni nauczyciele (którzy?) myślą podobnie.

Pani Szczepańska deklaruje pójście na kompromis. Skrócenie lekcji albo dopasowanie planu zajęć do rekolekcji. Mówi jednak, że takiej możliwości nie ma ze względu na „ministerialne rozporządzenie, które wprowadzono tuż po upadku komunizmu, gdy Kościół zdobywał głębokie wpływy” (a więc o to chodzi!).

Jakub Noch, publicysta Natemat.pl ubolewa nad tym, że trzy dni przed Wielkanocą są „podporządkowane potrzebom księży”, a pod koniec każdego roku szkolnego nauczyciele i uczniowie narzekają na brak czasu, aby zrealizować program. Zaś matka dwóch gimnazjalistów w rozmowie z „GW” przyznaje, że dzieci nie wynoszą wiele z rekolekcji, chodzą tam jedynie ze względu na obowiązek albo po to, żeby mieć wolne…

Cóż, właściwie można odbić piłeczkę i zapytać, czy jeśli ucznia niezbyt interesuje na przykład muzyka czy plastyka i wiele z tych lekcji nie wynosi, to też należałoby je zlikwidować… Mniejsza o to. Bardziej jestem zdumiona narzekaniem na marnotrawienie czasu z powodu trzech dni rekolekcji. Jeśli dobrze policzyć, to takich dni w roku szkolnym, kiedy „marnotrawi” się czas jest dużo więcej. Z czasów swojej edukacji pamiętam dni sportu, dni Unii Europejskiej, dni kultury antycznej, dni tamtego czy owego. I też za każdym razem był to czas, kiedy nie odbywały się lekcje. Do tego należy dodać jeszcze wszystkie apele i akademie z okazji ważnych rocznic czy uroczystości narodowych, bożonarodzeniowe jasełka (ach, znowu ten Kościół!) i inne tego typu eventy. Nie można też zapominać o wyjściach do kina czy wyjazdach na wycieczki szkolne – to też zwykle kilka dni „wyjętych z roku szkolnego”. Poza tym wszystkim jest jeszcze długi weekend majowy czy testy gimnazjalne albo matury, w czasie których też lekcje dla innych uczniów bywają odwołane albo skrócone. Jakoś dużo się tego zbiera i nie słyszę, aby nauczyciele albo rodzice biadolili, że przez te wszystkie aktywności tracą czas na realizację programu. Ważne są tylko te trzy dni na rekolekcje, bo trzeba od czasu do czasu przyłożyć Kościołowi. Trzy dni, które w perspektywie odwoływania lekcji z wielu innych powodów mają znaczenie naprawdę marginalne…

Celowo pomijam tu refleksje nad formą zorganizowania rekolekcji (po lekcjach?), bo w tym miejscu jest to kwestia wtórna. Najbardziej niepokojące wydają się coraz radykalniejsze próby sekowania Kościoła i religii ze szkolnej rzeczywistości. I nie chodzi tu tylko o spór na temat tego, czy katecheza powinna pozostać w szkołach czy wrócić do parafialnych salek, ale o coś znacznie więcej…

Marta Brzezińska-Waleszczyk