Martin Pistorious jako 12-latek zapadł na ciężką chorobę, którą lekarze identyfikowali jako kryptokokowe zapalenie opon mózgowych. Jego zdrowie wciąż się pogarszało; chłopiec stracił zdolność do poruszania się, mówienia, utrzymywania z innymi kontaktu wzrokowego. Lekarze zalecili jego rodzicom, by wzięli go do domu i pozwolili mu umrzeć, bo jest po prostu warzywem.

Martin jednak nie umarł, a rodzice nie zabiegali o żadną formę „eutanazji”. Cały czas opiekowali się dorastającym chłopcem. Było tak przez 12 lat. I choć wyglądało na to, że nigdy się już nic nie poprawi, stało się inaczej.

Dziś Martin ma 39 lat i wspomina, że choć wyglądał na warzywo, to tak naprawdę w stanie „wegetatywnym” był wszystkiego świadomy. „Tak, byłem tam. Nie od samego początku, ale zacząłem budzić się od około dwóch lat w stanie wegetatywnym. Byłem wszystkiego świadomy, tak jak zwykła osoba. Wszyscy byli tak przyzwyczajeni, że mnie ‘nie ma’, że nawet nie zauważyli, gdy zaczynałem być znowu obecny. Sądziłem, że będę musiał już spędzić tak resztę mojego życie – absolutnie sam” – mówi Martin.

„Tak naprawdę o niczym się wtedy nie myśli. Po prostu jesteś. To niezwykle ponura sytuacja, bo, w pewnym sensie, pozwalasz sobie, by zniknąć” - - opowiada o swoich doświadczeniach.

Martinowi udało się wreszcie odzyskać kontrolę nad swoim ciałem. Dziś ma żonę, napisał książkę o swoich przeżyciach. Jego przypadek jest kolejnym mocnym dowodem na to, że stan „wegetatywny” może być tylko złudzeniem. Stąd pomysły, by ludzi w tym stanie poddawać „eutanazji” należy z całą mocą odrzucić. 

pac/lifenews