„Gazeta Wyborcza” w swoim piątkowym wydaniu postanowiła postraszyć czytelników IV rozbiorem Polski. Kto kupił wczoraj dziennik Adama Michnika w kiosku, znalazł w gazecie dość ciekawy, całkiem zgrabny artystycznie, przykuwający uwagę, choć raczej minimalistyczny plakat.

Wyraża on jednak więcej niż tysiąc słów. Mówi bowiem wszystko o retoryce „Gazety Wyborczej”, jej czytelników i autorytetów. Widzimy oto napis „IV rozbiór Polski” na czerwonym tle. Rzymska cyfra „4”, a ściślej liczebnik porządkowy, określający rozbiór, ułożona jest ponadto z długopisów. Sugeruje to, że rzekomego rozbioru dokonał zapewne prezydent Andrzej Duda, zwany przez apologetów zagrożonej demokracji m.in. „Adrianem”, choć „ksywka” pochodząca z satyrycznego serialu „Ucho Prezesa” to i tak jedno z najbardziej delikatnych określeń. Długopisy mają bowiem symbolizować uległość prezydenta wobec rządu Zjednoczonej Prawicy, objawiającej się podpisywaniem wszystkiego, co podsunie Dudzie prezes PiS, Jarosław Kaczyński. To również zapewne nawiązanie do „happeningu”, który odbył się niedawno pod Pałacem Prezydenckim. Protestujący przeciwko reformie sądownictwa autorstwa Prawa i Sprawiedliwości postanowili bowiem zbierać dla prezydenta Dudy długopisy.

Ot i cały plakat. „Można go wziąć na demonstrację, można też wysłać w prezencie, np. do Kancelarii Prezydenta”- informuje czytelników redakcja z Czerskiej, podając również, w którym dokładnie miejscu mogą ten podarek znaleźć. Miejmy nadzieję, że powiesić go nad łóżkiem też można. Chyba jednak nie spełnił swojej roli i "Wyborcza" zebrała baty nawet od wiernych czytelników. 

 

Najwyraźniej straszenie „dyktaturą”, „bolszewizmem”, „zamordyzmem”, „zamachem stanu” już się wyświechtało, może co bardziej dociekliwi czytelnicy zaczęli podawać w wątpliwość te śmiałe tezy. Nie mamy tego za złe gazecie z Czerskiej. Wszak najlepiej na społeczeństwo działa odwoływanie się do emocji, uczuć i wyobraźni. Jeżeli jakiemuś artyście czy celebrycie nie podoba się Polska, powie na przykład, że w naszym kraju „śmierdzi” (vide: Agnieszka Holland i jej bardzo sugestywne wrażenia zapachowe z wizyt w Polsce), jeżeli chcemy porozpaczać nad rasizmem, antysemityzmem i ksenofobią w naszym kraju, politycy, sympatycy i autorytety opozycji totalnej najczęściej mówią o „wybijającym szambie” lub o „wypuszczaniu demonów”. Podczas ostrej debaty w Sejmie, obojętnie nad którą propozycją Prawa i Sprawiedliwości, warto też rzucić jakimś ostrym porównaniem, jednak argumenty ad Hitlerum i ad Stalinum też już nieco się wyczerpały, są już jak zdarta płyta, zwłaszcza, że na okrągło odtwarzają ją obie strony. Niedługo parlamentarzyści, mówiąc o tym, że pewien niespełniony austriacki malarz też doszedł do władzy w sposób demokratyczny, a co potem- wszyscy już wiemy, zaczną się „zacinać”, jak ulubiona, odtwarzana sto razy dziennie płyta. Opozycja próbuje więc teraz wytoczyć nowe działo: argumentum ad Putinum. Ale szukanie „ruskich agentów” w PiS w wykonaniu polityków Platformy Obywatelskiej wypada dość groteskowo, jeśli przypomnimy sobie wszystko, co działo się zaledwie kilka lat przed rosyjską agresją na Krym, chociażby po Smoleńsku, ale już i po Gruzji, wreszcie- przed wyborami w 2015 r., kiedy członkowie rządu PO-PSL straszyli, że gdy PiS dojdzie do władzy, wywoła wojnę z Rosją. Co ciekawe, mówił o tym jeszcze w 2016 r. poseł PO, Sławomir Neumann (w dodatku tę wojnę miał wywołać nie kto inny, jak... ówczesny szef MON, Antoni Macierewicz). Mniejsza o to. Polityka wyobraźnią, emocjami i uczuciami stoi. Koniec i kropka. Zresztą przecież i prawica chętnie używa w swojej retoryce takich właśnie chwytów. Weźmy chociażby "Targowicę", Europę upadającą pod naporem islamu, a w tej mocno eurosceptycznej części prawicy- Unię Europejską jako twór w rodzaju nowego ZSRR. 

Być może wszystkie te karty już się „Wyborczej” ograły, trzeba było więc sięgnąć po coś nowego. Czy jednak koniecznie aż tak absurdalnego? Czy redaktor naczelny, z wykształcenia historyk, Adam Michnik lub jakiś inny dziennikarz z wykształceniem historycznym, cieszący się na Czerskiej autorytetem, nie mógł uświadomić geniuszowi, który rzucił na kolegium redakcyjnym hasło „IV rozbiór Polski”, że to tak trochę bez sensu? Dlaczego?

Wystarczy sama definicja wyrazu „rozbiór”. Zakładamy bowiem, że pomysłodawca i twórca plakatu mieli na myśli właśnie tę definicję, ponieważ dwie pozostałe nijak tu nie pasują, zresztą liczebnik porządkowy użyty na plakacie wskazuje również na kontekst historyczny:

„zniweczenie bytu politycznego państwa polegające na podziale jego obszaru na części i włączeniu w granice państw zewnętrznych” (Słownik Języka Polskiego PWN, www.sjp.pwn.pl)

 

Podajemy zatem dziennikarzom „Wyborczej” przepis na rozbiór państwa.

Aby dokonać rozbioru suwerennego państwa potrzebne nam będą:

  1. Co najmniej dwa obce państwa (najlepiej sąsiednie i najlepiej mocarstwa) i dogadanie tychże
  2. Szczypta słabości „rozbieranego” państwa
  3. Opcjonalnie szczypta szlachty nadużywającej „liberum veto” (współcześnie raczej trudno zdobyć ten składnik, dlatego można szlachtę kimś zastąpić, wedle uznania)
  4. Mnóstwo złej woli, zakusy autorytarne co najmniej dwóch obcych mocarstw

Jeżeli zabraknie tego pierwszego składnika, to, cóż... Sam PiS nie da rady. Nie da rady nawet milion podpisów prezydenta Andrzeja Dudy. Pytanie, czy poważna ponoć gazeta aż tak nisko ceni wiedzę i inteligencję swoich czytelników? Czy to samej redakcji z Czerskiej coś nie wyszło? Jest też i trzeci wariant, choć to już ciężkie oskarżenie i trudno spodziewać się czegoś takiego po ludziach, którzy uważają, że bronią Polski: może komuś tam w opozycji marzy się faktycznie IV rozbiór, bratnia interwencja, pomoc, dokonująca się częściej na drodze dyplomatycznej niż militarnej? Może, zdaniem niektórych polityków i dziennikarzy, jakichś dwóch czy trzech starszych braci w demokracji mogłoby się nam dobrać do skóry, powiedzieć: „Co Wy robicie, jakichś Kaczyńskich, Dudów, Morawieckich, Macierewiczów, Ziobrów sobie wybieracie, jakieś reformy chcecie wprowadzać, prof. Gersdorf chcecie wygnać, represjonować? No przecież tak nie można, my Wam pokażemy, jak się dobrze rządzi”. Nie będziemy jednak przypisywać nikomu aż tak złej woli.

Poza wszystkim, wypada jeszcze przypomnieć, że z punktu widzenia niektórych historyków i publicystów IV rozbiór Polski... już był. I to dość dawno, bo w roku 1939. Tak bowiem często określany jest Pakt Ribbentrop-Mołotow. Nawet jeżeli przyjmiemy, że akurat trzy długopisy, z których ułożony jest liczebnik „czwarty” miałyby symbolizować np. trójpodział władzy czy też Trybunał Konstytucyjny, Krajową Radę Sądownictwa oraz Sąd Najwyższy, plakat wciąż nie ma sensu. A nawet jeżeli przyjmiemy, że rozbiory były faktycznie trzy, porównanie historyczne wciąż pozostaje wybitnie nietrafione.

Miało być ostro, chwytliwie, dobitnie, miało przemawiać do wyobraźni, a... wyszło jak zawsze. Ale głowa do góry, może przynajmniej fani Sokuzburaka to „kupią”!

 

JJ