Pierwszym źródłem hitlerowskiej propagandy były relacje niemieckich i włoskich korespondentów wojennych odpowiednio uświadamianych przez funkcjonariuszy hitlerowskiego aparatu propagandowego. Tak było już po 1 września pod Krojantami. Następnym elementem tego procesu był powstały w 1941 r. propagandowy film fabularny pt. „Kampfgeschwader Lützow”. Pojawia się tam scena, jak na niemiecką kolumnę zmotoryzowaną z czołgami przypuszcza atak oddział polskiej kawalerii. Dla średnio wyrobionego w sprawach militarnych widza scena ta „pachnie” dość ordynarną propagandą, oto polscy kawalerzyści szarżują pod górę(!) na rozwiniętą kolumnę z czołgami. Bez porządnego rozpoznania, bez wykorzystania artylerii przeciwpancernej, ot z fantazją atakują czołgi. Oczywiście żołnierze niemieccy mają doskonałą okazję do udowodnienia swojej wyższości i masakrują niemiłosiernie Polaków. A ci jeżdżą bez ładu to w jedną to w drugą stronę, ścieląc gęsto pole bitwy kolejnymi trupami. Dlaczego III Rzesza tak postanowiła pokazać walkę Polaków w obronie swojej Ojczyzny możemy się domyślać. W świat miał pójść przekaz, iż zacofani Polacy nie powinni być przedmiotem troski społeczeństw stawiających Hitlerowi opór. Naziści starali się odebrać Polakom dumę i twarde przekonanie o przynależności do świata zachodniego. To było też na korzyść drugiego ze zbrodniczych reżymów – Sowietów, którzy rozgrywali swoją grę, której celem była przyszłość całej Polski. I w tym zakresie między oboma zaborcami była zadziwiająca zgodność, i na dobrą sprawę nie zmieniła tego ani wojna niemiecko-sowiecka i wynikające z tego lekkie ocieplenie stosunków rządu gen. Władysława Sikorskiego ze Stalinem, ani ujawnienie przez Niemców w 1943 r. mordu w Katyniu. Jak skuteczne było oddziaływanie propagandy hitlerowskiej i działalność agentury sowieckiej wskazuje choćby, przypomniany ostatnio przez Sławomira Cenckiewicza artykuł z 1943 r. z amerykańskiego Newsweeka, w którym mocno krytykowano ówczesny polski punkt widzenia i „brak realizmu, który prowadził polskich ułanów szarżujących na niemieckie czołgi” („Uważam Rze Historia” Nr 8/2012 Sławomir Cenckiewicz „Roosvelt przeciw Polsce”).

 

Podobnych przykładów było więcej, a ten fatalny mit pogłębiał się także po wojnie, że wspomnę tylko o amerykańskim filmie dokumentalnym z 1961 r. pt. „After Mein Kampf”. I warto zastanowić się, jaki wpływ na kształtowanie się już po wojnie podobnych opinii o polskiej armii z XX-lecia międzywojennego miał film Andrzeja Wajdy. Bo o ile można zrozumieć racjonalność hitlerowskiej propagandy, jakkolwiek ohydnej, to dlaczego w jej powielaniu uczestniczyli Wajda z Żukrowskim? Czy była to tylko naiwna pogoń za artystyczną wizją, czy raczej górę brały osobiste rozrachunki obu twórców z II Rzeczypospolitą? A może istotny wpływ miała tu właśnie propaganda sowiecka, zadziwiająco zgodna w tym zakresie z Goebbelsowskim syndykatem kłamstwa. Na ile, w związku z tym, swoim polskim rodowodem – a reżyser dodatkowo uznaną już marką na świecie – twórcy uprawdopodobniali propagandę obu totalitaryzmów, stając się w ten sposób li-tylko PRL-owskimi propagandzistami?

 

Laureat Oskara stara się do dziś bronić sceny szarży na czołgi – pytając retorycznie dlaczego miałby tego nie pokazać, bo przecież hasło „z szabelką na czołgi” było „sloganem”, wręcz czymś oczywistym wtedy, zakodowanym w świadomości Polaków. Wypada więc zapytać: dlaczego wtedy, w momencie produkcji filmu, rzeczywiście wiele osób miało „zakodowaną” taką wizję armii polskiej we Wrześniu? Czy aby nie był to efekt właśnie propagandy hitlerowskiej i sowieckiej? Jeżeli tak, to zapytam ponownie: dlaczego reżyser zdecydował się powielać te totalitarne kalki propagandowe?

 

Co ciekawe, broniąc tej sceny, sam Andrzej Wajda twierdzi, iż jest ona historycznie nieprawdziwa, wzmacniając dodatkowo swoją argumentację, w następujący sposób:

 

„I historia i sztuka i historyczne filmy, historyczne malarstwo zna, a nawet rozumie konieczność takich skrótów. Bastylia (…), uwolnienie więźniów z Bastylii, rozebranie kamieni tak, że nie został kamień na kamieniu (…) nie odegrała większej roli w dziejach rewolucji Francuskiej, a jednak ten obraz pozostał na zawsze, jako przełomowe wydarzenie, od którego zaczyna się nowa epoka nie tylko w dziejach Francji, ale w dziejach świata.”

 

To bardzo ciekawe, że twórca uzasadnia nadużycie, czy jak wielu woli, kłamstwo historyczne, jakiego dopuścił się w swoim filmie, porównując to do – jak sam przyznaje – nieprawdziwego mitu z Rewolucji Francuskiej. Czyli obalanie jednych, narodowych mitów, choćby przy użyciu fałszywych narzędzi jest tak samo uświęcone, jak tworzenie i kultywowanie innych, fałszywych, ale mających „słuszne” znaczenie. Aż się prosi by w następnym kroku, w ślad za takim rozumowaniem, dokonać systematyzowania legend na poprawne (te o Bastylii) i niepoprawne (te o polskiej kawalerii). Innymi słowy dla niektórych artystów legitymizowanie nieprawdy do realizacji swoich celów jest tak samo uzasadnione, jak każde inne środki przekazu. A to już wprost pachnie inżynierią społeczną, charakterystyczną dla środowisk, które od dziesiątek lat mienią się być awangardą postępu.

 

Andrzej Wajda stwierdził, iż ma nadzieję, że film i pełna symboliki śmierć Lotnej staną się ostatnim rozdziałem Księgi Chwały Jazdy Polskiej. I, że to on, ma ten zaszczyt być autorem ostatniego wpisu. No więc ja mam nadzieję, że właśnie nie reżyser „Lotnej” stanie się symbolicznym kronikarzem ostatnich chwil chwały jazdy polskiej. Z wielu powodów – niektóre próbowałem Państwu przedstawić w niniejszym szkicu, w tak niedoskonały sposób.

 

Panie Andrzeju, na szczęście są do tej roli osoby dużo bardziej uprawnione, niż Pan.

 

Więćej na portalu wNas.pl

 

oprac. AM