1. Martin Schulz jeszcze na początku 2017 roku był przewodniczącym Parlamentu Europejskiego i zabiegał o kolejną już 3 swoją kadencję na tym stanowisku, ale gdy okazało się, że europejscy chadecy będą jednak forsować swojego kandydata, zrezygnował i ze stanowiska przewodniczącego, a później i mandatu posła do PE, żeby objąć z kolei funkcję przewodniczącego Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD) i poprowadzić tę partię do zwycięstwa w jesiennych wyborach do Bundestagu.

Zaraz po objęciu stanowiska przez Schulza i rozpoczęcia kampanii wyborczej przez SPD, notowania tej partii zaczęły się piąć w górę i był taki moment, że zrównały się z notowaniami CDU-CSU pod przewodnictwem kanclerz Angeli Merkel.

Lewicowe niemieckie media, które mocno wspierały kampanię „mocnego człowieka z Brukseli”, zaczęły nawet spekulować, że to SPD wygra wybory i to ta partia będzie rozdawała koalicyjne karty, ale nagle i to za sprawą publicznych wypowiedzi Schulza, dotyczących głównie otwartości jego partii na przyjmowanie imigrantów, kampania się załamała i poparcie zaczęło spadać.

2. W samych wrześniowych wyborach parlamentarnych w Niemczech SPD zajęła 2 miejsce osiągając poparcie zaledwie w wysokości 20,5% (o ponad 5% niższe niż 4 lata wcześniej), przy czym było ono najniższe w całym okresie po II wojnie światowej.

Z tej klęski Schulz jako przewodniczący SPD wyciągnął właściwy wniosek i już w wieczór wyborczy zapowiedział, że jego partia przechodzi do opozycji (przez ostatnie 4 lata współrządziła z CDU-CSU).

Ale po fiasku rozmów CDU-CSU z liberałami i zielonymi, (czyli tzw. koalicji jamajskiej), prezydent Niemiec Frank- Walter Steinmeier (wywodzący się z SPD), namówił Schulza (niektórzy niemieccy politycy twierdzą, że wręcz zmusił) do podjęcia rozmów z Angelą Merkel o stworzeniu wielkiej koalicji CDU-CSU- SPD) na kolejne 4 lata.

Te rozmowy w najbliższym czasie się rozpoczną i wydaje się, że obydwie partie panicznie bojąc się przedterminowych wyborów, zawrą jednak na wiosnę koalicję, choć ostatnie 4 lata rządzenia dla ich obydwu jak pokazały wyniki wyborów, nie zakończyły się sukcesem.

3. Wygląda, więc na to, że przegrany Schulz i jego partia SPD, będą jednak od wiosny współrządzili w Niemczech, choć razem z CDU-CSU w ostatnich wyborach obydwie partie straciły blisko 14 punktów procentowych poparcia i miliony wyborców.

Tak „umocowany” w demokratycznych wyborach w Niemczech, Martin Schulz zamiast skoncentrować się na nadchodzących negocjacjach z CDU-CSU i wypracowaniu programu, który ich wspólny rząd będzie realizował przez najbliższe 4 lata, próbuje urządzać Europę i strofuje rządy krajów członkowskich, w których rządzące koalicje mają blisko 50% poparcie społeczne.

Chodzi o Polskę i Węgry, bo o tych dwóch krajach mówił w wywiadzie dla gazety Bild Martin Schulz, zarzucając im brak solidarności w rozwiązywaniu problemu imigrantów w Europie i strasząc utratą środków w przyszłym unijnym budżecie.

4. Prawie natychmiast odpowiedział mu minister spraw zagranicznych Węgier mówiąc między innymi, „że liczył, iż Schulz odzyska zdrowy rozsądek po powrocie z Brukseli do Berlina, ale nadzieja ta okazała się bezpodstawna”.

To rzeczywiście mocna ocena samego Schulza, ale i całego brukselskiego establishmentu, któremu wydaje się, że mimo braku demokratycznego mandatu, może dyrygować rządami i społeczeństwami państw członkowskich.

Zresztą niektórzy niemieccy politycy straszący tym, że będą karać państwa członkowskie z Europy Środkowo-wschodniej odebraniem im unijnych pieniędzy, chyba nie mają pojęcia, że większość tych środków trafia do niemieckiej gospodarki i z tego tytułu uzyskuje ona przynajmniej 0,5 punktu procentowego dodatkowego wzrostu PKB.

Lepiej, więc by było i dla samego Schulza i niemieckiej gospodarki, żeby zaniechał tego rodzaju wypowiedzi, bo przegrany niemiecki polityk nie jest najlepszym wyborem dla stojącej przed wielkimi wyzwaniami Unii Europejskiej.

Zbigniew Kuźmiuk