Okazji do picia było dużo. Pito przy obiedzie, pito po obiedzie; przedtem już przy śniadaniu nie gardzono wódeczką, którą piernikiem przegryzano - pisał historyk i etnograf Jan Stanisław Bystroń o pijaństwie w XVII-XVIII wieku.

Zjawiło się kilku sąsiadów, zaraz dobry był pretekst do wyciągnięcia flaszek, lub beczki. „Beczka piwa w komin, kiedy się dobrała kompanja dobrze pijących, nie zabawiła dwóch godzin — pisze Kitowicz. Takie lusztyki słynęły najbardziej w Mazurach i w Sieradzkiem, gdzie się więcej znajduje szlachty miernej fortuny, o jednej wiosce, o kilku chłopkach...

Było to poniekąd z oszczędnością, ponieważ pachołek, lub inny służka nie tak wiele zdarł butów, kiedy beczka stanęła w kominie, jak kiedy do niej musiał często biegać z konwią, stojącej w piwnicy. Czterech, a czasem dwóch tylko dobrych łykaczów wypróżnili beczkę 50-garncową od wieczerzy do poduszki, mało albo nic nie zarwawszy północka. Na triumf po zwycięstwie napili się gorzałki i poszli spać z dobrem zdrowiem, cokolwiek „podochoceni“. Przyjechał ktoś, należało go witać kielichem, odjeżdżał, pito „strzemiennego“. Cóż dopiero, jeśli kto znaczniejszy przyjechał i był gościem przy stole: zaczynały się toasty, które były tem większem uczczeniem znakomitego gościa, im więcej przy nich wypito.

„Nie było balu, uczty tak magnatów i obywateli świeckiego stanu, jako i duchownych, aby nie wyprowadzano pijanych, niemogących się utrzymać na nogach, wyzutych zupełnie z przyzwoitości“ — pisze Moszczeński. Dyplomaci włoscy w relacjach swych stwierdzali, że jednym z najcięższych obowiązków legacji jest konieczność nadmiernego picia na bankietach.

Nie dziw, że kto miał słabszą głowę, lub też nieco więcej rozsądku, starał się zręcznością, czy podstępem omylić czujność gospodarza i kompanji. Rozmaite były tego sposoby. Najłatwiej oczywiście było w powszechnym gwarze i podochoceniu udać, że się już odnośne zdrowie spełniło; dość powszechnie przelewano niepostrzeżenie wino z własnego kieliszka do innych, lub też po prostu wylewano pod stół; zdarzało się, że wino zamiast do gardła zmęczonego pijatyką biesiadnika szło za kołnierz, gdy nie udało się go inaczej pozbyć. Gospodarz, najbardziej narażony, gdyż z obowiązku pić do każdego musiał i dobrym przykładem do pijaństwa zachęcać, używał często innego jeszcze podstępu, mając w pogotowiu zafarbowaną na kolor wina wodę, którą mu służba zamiast wina podawała.

Źródło: J. S. Bystroń: Dzieje obyczajów w dawnej Polsce, Warszawa 1933.