Do bredni i głupot w polityce niestety zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Ignorancja, zadufanie, pospolite nieuctwo, czy nieposkromiony język i emocje nie eliminują delikwentów z partii politycznych i życia publicznego. Gdyby tak było, sejmowe ławy opozycji świeciłyby dziś pustkami. Do klasyki gatunku przeszły wypowiedzi takich mistrzów mowy polskiej jak poseł „panie marszałku kochany” Szczerba, poseł „jadłem szczaw i mirabelki” Niesiołowski, posłanka „dość dyktatury kobiet” Scheuring-Wielgus, „sorry, taki mamy klimat” Bieńkowskiej, czy prezydenta „choć szogunie”, „weź kredyt, zmień pracę” Komorowskiego. Jednak niekwestionowanym królem idiotyzmów, nawet sześcioma królami tychże, pozostaje, wiadomo, Ryszard „głowa psuje się od góry” Petru.

Do polityki trafiają ludzie różni. Czasami wystarczy uroda, dobra prezencja i poparcie któregoś z partyjnych liderów, czasami niezbędna jest zakulisowa pomoc tajnych służb, dyskretnie umawiających spotkania kandydatów w zaprzyjaźnionych mediach. Nie trzeba mieć szczególnych osiągnięć zawodowych, czy życiowych dokonań, żeby trafić na salony władzy. Co innego świecie nauki- przynajmniej teoretycznie. Taki dajmy na to dr habilitowany, musi mieć maturę- poseł niekoniecznie, ot choćby Liroy Marzec nie ma- dalej zwykle 5 lat studiów, potem co najmniej 2-4 lata na doktorat, i kolejne kilka lat na habilitację. Łącznie kilkanaście dodatkowych lat nauki po maturze, dziesiątki prac naukowych, publikacji, wystąpień publicznych. I co?

I nic!- chciałoby się odpowiedzieć w wielu przypadkach. Czasami trudno uwierzyć w to co słyszymy w wystąpieniach publicznych, salach wykładowych, czy czytamy w internetowych wpisach. Kiedy kilka lat temu prof. Płatek wygłosiła przełomową tezę ewolucyjną, że „w związkach jednopłciowych rodzi tyle samo dzieci, a często więcej niż w związkach różnopłciowych” audytorium wybuchło śmiechem. Cywilizowany świat zmierza jednak w tym kierunku, że już wkrótce za wyśmiewanie podobnie niedorzecznych tez będzie można trafić za kratki.

Kopalnią idiotyzmów ale i deklaracji społecznie szkodliwych jest niejaki prof. Hartman z Krakowa. W jednym ze swoich internetowych wpisów poparł związki kazirodcze jako „wyższą jakość miłości”. Nie owijając w bawełnę, pan z tytułem dr. hab. napisał wprost, że „być może piękna miłość brata i siostry jest czymś wyższym niż najwznioślejszy romans niespokrewnionych ze sobą ludzi.” Czyli seks brata z siostrą, siostry z siostrą a nawet brata z bratem może być, według pana prof., doświadczeniem ubogacającym i wynoszącym nasze człowieczeństwo na wyższy poziom. Nic, tylko korzystać.

O tym, że „każdemu zdarzają się kroki podjęte bezrefleksyjnie” poinformowała publiczność ustami rzecznika Sądu Najwyższego pierwsza jego prezes, prof. Gersdorf, tłumacząc się z uczestnictwa w uroczystości państwowej na zaproszenie prezydenta RP, po tym jak spotkała się z falą krytyki ze strony środowisk KOD i totalnej opozycji. Do rywalizacji o uwagę medialną stawał też inny znany naukowiec- prof. Rzepliński, który już po zakończeniu swojej misji w Trybunale Konstytucyjnym, oświadczył, że „nie uznaje Przyłębskiej jako prezesa TK”. Na pytanie dziennikarza „Niezależnej.pl” zadane w trakcie wywiadu telefonicznego o jego plany kandydowania w nadchodzących wyborach, prof. Rzepliński wypalił wprost: „Nie, no, niech pan mnie nie wkurwia.” Elita.

Najnowszym swoim wpisem w mediach społecznościowych błysnęła nieoceniona Magdalena Środa, też doktor habilitowana, tym razem nauk humanistycznych, która obwieściła koniec demokracji i konieczność zejścia do głębokiej konspiracji. „Trzeba organizować podziemie: infrastrukturę, wydawnictwa, uniwersytety (nauczanie początkowe też), trzeba zorganizować system adwokatów, którzy będą bezpłatnie wspierać tych, którzy pójdą siedzieć i system mieszkań dla tych którzy się ukrywają…” napisała pani prof. Prawie jak za okupacji, z tym że wówczas „system adwokatów” na niewiele by się zdał. Ale kto zrozumie profesora, a tym bardziej profesorkę?

Nie ma wstydu, nie ma społecznych, zawodowych czy wizerunkowych konsekwencji, nikomu włos z głowy nie spada. Zaproszenia do zaprzyjaźnionych mediów płyną tym szerszym strumieniem, im większe głupoty dany profesor jest gotów wyrecytować. Dziś człowiekowi z tytułem naukowym wypada w Polsce powiedzieć i zrobić niemal wszystko. Taka jest moda i takie są standardy.

W tym kontekście niezwykle uniwersalnego wymiaru nabiera pewna przypadkowo nagrana wypowiedź prof. Mielczarskiego skierowana do rozmówcy w studio telewizyjnym, prof. Turskiego, na koniec jednego z programów publicystycznych w studiu TVN, która poszła na wizji:

„Szkoda mojego czasu… z prymitywami… Pan mi zarzuca, że ja panu coś mówię? Proszę pana! Kto panu dał tytuł? Kto panu dał tytuł? Wieśniakowi jednemu!”

Tak właśnie do profesora rzekł profesor. Sam też często się zastanawiam, słuchając niektórych uczonych głów: „Kto pani/ panu dał tytuł, hm”?

Paweł Cybula