Portal Fronda.pl: Jak będzie przyszłość trefy Schengen? Od kilku dni pojawiają się pogłoski, według których strefa miałaby zostać zdecydowanie pomniejszona, między innymi o Polskę.

Prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski: Faktycznymi dysponentami kontrolowania (bądź nie) granic są państwa narodowe. Mają w obecnym systemie prawo zawieszać Schengen na określony czas. Gdyby jakaś część grupy Schengen, na przykład rdzeń Unii Europejskiej, zdecydowała, że chce zamknąć swoje granice i zawęzić strefę, to nie możemy wykluczyć, że uruchomi w ten sposób łańcuch decyzyjny na szczeblu narodowym. Mogłoby to spowodować, że cały proces wyjdzie spoza kontroli centralnej, brukselskiej. Jeżeli część państw zechce stworzyć węższą strefę Schengen, to może sprowokować inne państwa – myślę tu głównie o Skandynawii – do zamykania także swoich granic.

Powód zamykania może być dwojaki. Z jednej strony może być to obrona przed napływem nielegalnych imigrantów. Z drugiej strony, gdyby chcieć wymuszać efektywność rozdziału kwot imigranckich pomiędzy państwa członkowskie Unii, to stanie się problemem będzie to, że imigranci przydzieleni do państw biedniejszych zechcą udawać się do państw bogatszych, na przykład z Polski do Niemiec. Żeby skutecznie ich zatrzymać w tych krajach, do których zostali przydzieleni, będzie trzeba państwa te odgrodzić od krajów docelowej imigracji. Nie zostanie to jednak przeprowadzone pod takim pretekstem, bo byłoby to niepoprawne politycznie. Mówiłoby się raczej o ogólnym zwiększeniu bezpieczeństwa granic i walce z terroryzmem. Wydaje mi się, że podobny krok jest jedynym sposobem egzekwowania postanowień o relokacji imigrantów. Bez niego postanowienia te będą wykonawczo nielogiczne.

System Schengen jest więc poważnie zagrożony w dwóch wymiarach. Po pierwsze, bogate kraje mogą bronić się przed niekontrolowanym napływem imigrantów zamykając swoje granice. Po drugie, mogą odcinać się od państw biedniejszych, którym zostały czy też zostaną przydzielone kwoty imigrantów. Oba mechanizmy będą działały w kierunku rozkładu strefy Schengen. Zagrożenie, że będą działały skutecznie i strefa rzeczywiście się rozpadnie, jest duże.

Czy Niemcom opłacałoby się jednak przymykać granicę z Polską jedynie dla tych 7000 imigrantów?

7000 tysięcy ma trafić jedynie do Polski, generalnie rozlokowanych ma zostać jednak ponad 100 – i to tylko  w pierwszej turze. Żeby mechanizm rozdzielania był skuteczny, trzeba stworzyć mechanizm zapobiegania powrotowi.

Mówi pan profesor o „pierwszej turze”. Będą kolejne próby narzucania Polsce i innym krajom Unii Europejskiej przymusowych kwot imigrantów?

Myślę, że taki plan istniał. Uważam jednak, że politycy niemieccy są realistami i rozumieją, że przy zmianie rządu w Polsce i stanowisku, jakie istnieje w pozostałych krajach Grupy Wyszehradzkiej, realizacja tego planu jest niemożliwa. Będą być może grali jeszcze grę retoryczną, żeby zrzucić skutki kryzysu na nas. Wykazaliby się przy tym daleko posuniętym brakiem realizmu – o co ich nie podejrzewam – gdyby wyobrażali sobie, że wmuszenie w nas kolejnych kwot jest realizowalnym planem politycznym. Tak nie jest.

Skoro politycy Niemiec i innych krajów zachodnich wiedzą, że nie będą mieli gdzie przerzucić przybywających do nich imigrantów, to należy spodziewać się stopniowego odchodzenia Niemiec od polityki przyjmowania wszystkich?

To niewykluczone, trzeba jednak pamiętać, że cała gra polityczna będzie pod silną presją wyborców. Zarówno kanclerz Niemiec, jak i prezydent Francji oraz pozostali politycy zachodni muszą reagować na nastroje opinii publicznej, jeżeli tylko chcą zachować swoje stanowiska po następnych wyborach. Skuteczność danego posunięcia jest tylko jednym pytaniem, drugim jest pożądanie polityczne w sensie jednania sobie sympatii wyborców. Opinia publiczna domagała się jak dotąd surowej polityki wizowej grupy Schengen. Miało to zapobiec nielegalnej imigracji. Po chwili zastanowienia każdy rozsądny człowiek odpowie, że surowość procedur wizowych nie ma znaczenia, bo nielegalni imigranci i tak nie występują o wizy, ale przekradają się przez zielone granice, przyjeżdżają w kontenerach czy w inny sposób przedostają się na teren Unii Europejskiej. Opinia publiczna miała jednak inne wyobrażenie i politycy zarobili, czego żądała. Tym razem może być podobnie. Merytorycznie rzecz biorąc zamykanie granic z państwami Europy Środkowej, poza szlakiem tranzytowym wiodącym do Niemiec przez Węgry, Chorwację i Słowenię, nie ma znaczenia. Przez Polskę i kraje bałtyckie nie wiedzie żaden szlak imigracyjny. Jednak decyzja polityków zachodnich może być od tego niezależna, ulegając nastrojom opinii społecznej. Dodatkowo może zostać ukazana jako kara za brak solidarności z rdzeniem UE w zakresie przyjmowania kwot imigrantów.

Jeżeli scenariusz pomniejszenia strefy Schengen zostałby zrealizowany, to co będzie to oznaczać ekonomicznie dla Polski?

Nie tylko Polsce, ale wszystkim członkom strefy Schengen podroży to koszty transportu i tranzytu. Nie jestem zatem wykluczone, że państwa będą tak czy inaczej usiłowały odnaleźć jakieś rozwiązanie. Nie wiemy jednak, jakie będą czy mogą być rozwiązania szczegółowe ograniczeń w strefie Schengen. Trudno więc cokolwiek przewidywać. Bez wątpienia odbyłoby się to ze stratą ekonomiczną dla wszystkich. Nasza gospodarka nie jest gospodarką opartą w wielkim procencie na turystyce, jak choćby gospodarki hiszpańska, chorwacka i grecka. Nie otrzymalibyśmy więc ciosu nie do zniesienia. Myślę jednak, że po pewnym okresie szoku wywołanego kryzysem imigracyjnym i po reakcjach mniej przemyślanych, państwa unijne zaczną zastanawiać się nad tym, jak wrócić do normalnego systemu. Powinno to pójść w kierunku zamykania granic zewnętrznych UE, a nie podziału Unii granicami wewnętrznymi. To, chłodno kalkulując, nikomu by się nie opłacało. Historia jest jednak pełna przykładów nieracjonalnych decyzji politycznych i z tym nieracjonalnym wymiarem gry międzynarodowej także trzeba się liczyć.

Jak kryzys imigracyjny ze wszystkimi towarzyszącymi mu perturbacjami wpłynie na spójność Unii Europejskiej?

Sądzę, że najważniejszym jego wymiarem będzie wymiar wewnątrzniemiecki. Niemcy są w wyjątkowej sytuacji politycznej. Zbudowali sobie system de facto bezalternatywnej demokracji. Wszystkie sensowne partie polityczne – CDU, CSU, SPD – są w koalicji rządowej. Ta koalicja boryka się już z trzema kryzysami, z czego dwa zużywają jej prestiż na scenie wewnątrzniemieckiej, przy czym kryzys imigracyjny bardzo szybko. Różnicując bawarską CSU od ogólnoniemieckiej CDU, możemy mieć do czynienia z pęknięciem wewnątrz chadecji i przesuwaniem się CDU ku centrum czy na lewo. To oznaczałoby zarazem przesuwanie się części pozostałej sceny politycznej jeszcze bardziej na lewo. Niezadowolony elektorat musi w tej sytuacji głosować na partie pozasystemowe: Alternatywę dla Niemiec (AfD), Lewicę (Die Linke) czy inny folklor, mniejszy lub większy.

Obawiam się więc, że w 2017 roku nastąpi negatywna z punktu widzenia Polski i całej UE ewolucja niemieckiej sceny politycznej. Niemcy są głównym stabilizatorem systemu unijnego, sięgając w UE po hegemonię. Jeżeli hegemon będzie nieskuteczny, niezdolny do rozwiązywania problemów, to cały system ulegnie destabilizacji. Dotyczy to nie tylko kryzysu imigracyjnego, ale także kryzysu strefy euro. Przecież to niemiecka potęga finansowa stabilizowała sytuację w strefie wspólnej waluty. Widać też, jak potężną rolę odgrywają Niemcy w zakresie decyzji o kryzysie imigracyjnym. Przyczynili się do jego pogłębienia, a teraz forsują wygodne dal siebie rozwiązania, przy tym nadal destabilizując Unię. Niezależnie, czy następna koalicja rządząca będzie prawicowa (chadecja-AfD-Pegida), czy lewicowa (SPD-Zieloni-Lewica), to jakość rządzenia i stabilność niemieckiej sceny politycznej ulegną pogorszeniu. Będzie to oznaczać przesuwanie się Niemiec ku Rosji i oddalanie od Stanów Zjednoczonych. Polska musi wobec tego spodziewać się pogorszenia warunków funkcjonowania międzynarodowego oraz osłabienia spoistości Unii. W ostatnich dniach widzieliśmy już manifestację tego osłabienia. Pod wpływem francusko-rosyjskiego zbliżenia na tle walki z islamistami w Syrii państwa bałtyckie zadeklarowały, że nie będą członkiem żadnej koalicji antyterrorystycznej, w której udział ma Rosja okupująca Krym i tocząca wojnę w Donbasie.

Jak widać zmiany te są dla Polski niekorzystne. Alternatywą dla UE jest koncert mocarstw. Tymczasem ze wszystkimi swoimi wadami Unia jest dla Polski nadal lepsza niż system kongresu wiedeńskiego, w którym wiodące mocarstwa lekceważą mniejsze państwa. To jest scenariusz rosyjski i w jego kierunku następuje, niestety, ewolucja. Mamy na szczęście Stany Zjednoczone jako głównego stabilizatora militarnego tej sytuacji. Uważam, że Waszyngton ma instrumenty i potencjał, by odwrócić te procesy, ale nie wiadomo, kto będzie następnym lokatorem Białego Domu i w jaki sposób Stany tego swojego potencjału użyją. Gra jest w toku i zobaczymy, co z niej wyniknie.