To znak dla naszej współczesnej rzeczywistości. Ostatnim, który próbował podnieść rękę na Panią Jasnogórską w jej oryginale był szwedzki najeźdźca w 1655 r. W grudniu mamy rocznicę tego wydarzenia, kiedy odstąpił od tego ataku, po wielotygodniowej próbie zajęcia twierdzy. Jest to również znak, gdy podczas niemieckiej okupacji z Hansem Frankiem na czele nie zdecydowali się na profanację tego miejsca. Frank przybył na Jasną Górę i pozostał jego wpis zamieszczony w stosownej księdze pielgrzymów, gdzie przyznaje, że jest to miejsce szczególne dla polskiej kultury i chrześcijaństwa. Co więcej, sowieci w styczniu 1945 r. nie niszczyli Jasnej Góry, podobnie jak Krakowa, za sprawą wyraźnych nacisków płynących ze świata zachodniego i stolicy apostolskiej. Choć w styczniu 45 r. wdarło się - o ile pamiętam - kilku pijanych sowieckich żołdaków do kaplicy, to i oni nie odważyli się podnieść ręki na obraz.

Komuniści w okresie PRL kilkakrotnie bezcześcili to miejsce, gdy lipcu 1958 r. wtargnęli na Jasną Górę, aby zaatakować Instytut Prymasowski odpowiedzialny wówczas za program Wielkiej Nowenny, zabrano wtedy stamtąd materiały, maszyny drukarskie, itp. Kopia cudownego Obrazu Jasnogórskiego podczas pielgrzymowania po kraju była profanowana poprzez aresztowanie go.

Mimo tych negatywnych przykładów, przekraczamy dziś jakąś kolejną barierę braku wrażliwości czy wewnętrznego wypracowania w sobie sumienia: społecznego, narodowego, publicznego. Ono powinno podpowiadać, że pewnych świętokradztw po prostu czynić nie wolno.

To jest , podobnie jak reakcja na to wydarzenie. Poza kilkoma portalami, wyraźnie prawicowej proweniencji i głosu płynącego z samej Jasnej Góry, jakoś nie widzę w wydaniu mainstreamowym naszych mediów to wydarzenie stanowiło jakiś problem intelektualny, etyczny czy kulturowy. Te wszystkie wymiary są tutaj istotne. To nie funkcjonuje jako temat debaty w mediach głównego nurtu i to podkreśla naszą degradację cywilizacyjną. Nie oczekuję nawet takiej debaty.

 

Not. Jarosław Wróblewski